Moja Warszawa końca lat 70-tych to pierwsze lata pracy - najpierw na Foksal, potem na Wareckiej. Nadal więc pokonywałam starą trasę na Krakowskie Przedmieście - podobnie jak na UW, tylko przystanek dalej. Pamiętam kolejki przed księgarnią Państwowego Instytutu Wydawniczego na Foksal - kolejka ustawiała się na kilka godzin przed otwarciem ksiegarni przez powszechnie znaną panią Blankę - i zajmowała pół Nowego Światu. Ludzie byli spragnieni dobrych książek.
Piętnaście - a może dwadzieścia - lat później zobaczyłam na Foksal starszego pana, sprzedającego książki ze stolika. W kartonowych pudłach na chodniku stały te mniej chodliwe; dostrzegłam dzieła Platona po 1zł za kilogram. W okolicznych księgarniach pełno już było książek wszelakich - z przewagą mnóstwa poradników, jak być szczęśliwym i odnieść sukces, książek kucharskich, Harlekinów i harlekino-podobnych; często były pięknie wydane, na kredowym papierze i bardzo drogie. Wtedy po raz pierwszy z jasnością błyskawicy dotarła do mnie myśl - co to jest wartość wolnorynkowa.
A potem Warszawa "Solidarności" i stanu wojennego. Zebrania "Solidarności", pełne burzliwych dyskusji, zamach na Jana Pawła II w dniu moich urodzin, o którym wieść dotarła do nas właśnie w trakcie takiego zebrania.
I stan wojenny - czołgi, radiowozy, "suki" milicyjne, patrole ZOMO, koksowniki, godzina policyjna...
Ponieważ mieszkałam blisko komendy na ul. Żeromskiego, przechodziłam tamtędy codziennie z 7-letnią wówczas Córcią. W pierwszych dniach stanu wojennego od komendy przez pół Żeromskiego ciągnęły się "suki" w równym szeregu - w każdym razie od naszej strony końca nie było widać...Milicji i wojska mnóstwo - w pogotowiu do pacyfikacji Huty Warszawa, późniejszej Lucchini. Wtedy w hucie było 10 tysięcy zatrudnionych, a strajk trwał niemal nieustająco.
Pamiętam pytania Córci:
- Czy to wojna, czy to Niemcy?
- Nie, to są żołnierze polscy.
- To po co ta wojna, czy będą strzelać do Polaków?
Po chwili namysłu powiedziałam:
- Do dzieci na pewno nie będą.
Córcia zareagowała błyskawicznie:
- To nie wychodź z domu, ja wszędzie mogę chodzić sama.
Wkrótce potem część dzieci na podwórku bawiła się w kolejki i kartki na mięso.
Warszawa stanu wojennego - potworne, wielogodzinne kolejki po wszystko, kartki żywnościowe, wymienianie się łupami wśród znajomych,paczki żywnościowe z RFN, stacze kolejkowi za pieniądze, osobne krótkie kolejki dla inwalidów, ciężarnych, matek z małymi dziećmi. Kiedyś - udręczona do ostateczności - pożyczyłam od Przyjaciółki jej półtorarocznego synka do kolejki; gdy już byłam przy ladzie, wydarł się nieoczekiwanie na całą okolicę - "Ja nie chcę z ciocią!!!" We wstydzie i poniżeniu zebrałam się jak niepyszna, leciały za mną obelgi. Do dziś nie mogę dojść, o co złośliwemu smarkaczowi chodziło; bardzo mnie lubił. On też nie potrafi mi po latach wyjaśnić.
Warszawa stanu wojennego - tajne zebrania i drukarnia z powielaczem na gumkę w mieszkaniu innej mojej Przyjaciółki w Śródmieściu, wyrzucanie ulotek z 12-tego piętra, Msze za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki - tłumy, wypełniające okoliczne ulice i porywająca mocą przepiękna pieśń "Ojczyzno ma..."; krzyże z kwiatów przed kościołem św. Anny, potem na pl. Zwycięstwa; demonstracje rozpędzane armatkami wodnymi i gazem łzawiącym; nudna jak flaki z olejem telewizja, bojkotowana przez większość aktorów i innych twórców.
To był smutny czas mojej Warszawy. Mimo to zwykłe życie toczyło się nadal - gdy tylko było to możliwe.
Moja Warszawa to również pielgrzymki Jana Pawła II, słynna Msza Św. i niezapomniane słowa na Placu Zwycięstwa. Jednak najbardziej utkwiła mi w pamięci ta pierwsza. Dlaczego? Może właśnie dlatego, że była pierwsza.
I Warszawa zaraz po transformacji. Niemal z dnia na dzień na ulicach pojawiły się tysiące stolików z towarem, potem "szczęk". Ze zdumieniem patrzyłam na Warszawę, nagle jakże rozmiłowaną w handlu ulicznym i wszelkim. Jak grzyby po deszczu powstawały bazary i bazarki wszelkiej maści. Dosłownie wszędzie. Plac Defilad wokół Pałacu Kultury przekształcił się w jeden wielki bazar. Nie jestem wielką miłośniczką bazarów, więc nie zachwycały mnie te przemiany. Przyznam się, że nigdy nie byłam na najsłynniejszym polskim bazarze - na Stadionie Dziesięciolecia. I już nie będę - powstaje tam słynny stadion na EURO 2012.
Warszawa zaczęła rozrastać się i zmieniać w błyskawicznym tempie - niektórych miejsc już niemal nie poznawałam. Tysiące sklepów, zakładów usługowych, reklam; wielkie nowe hotele, centra biznesu, nowoczesne osiedla strzeżone, sieci super- i hipermarketów, centra handlowe, setki nowych restauracji i punktów gastronomicznych, metro, nowe lotnisko - a przede wszystkim banki, banki, banki .... Nawet nie będę próbować wyliczać...
W 1995 roku przeprowadziłam się na Wolę. Mieszkam tu do dziś. W starej, przedwojennej kamienicy, obecnie pięknie wyremontowanej. Zawsze chciałam mieszkać w starej kamienicy - wysokie mieszkania, firanki trzeba upinać na drabinie; przestronne klatki schodowe, grube,solidne mury.
Polubiłam Wolę, choć nie znam jej dobrze. Inaczej to ujmę - szanuję Wolę i wyzwala we mnie mnóstwo refleksji; jednak serce zostało na Żoliborzu i Bielanach, a duża część na Powiślu.
Przedwojenna robotnicza "czerwona" Wola. Cóż z niej zostało? Większość fabryk od dawna nie istnieje. Wola to dzielnica ogromnych kontrastów - obok starych, przedwojennych domów, niektórych w stanie do rozbiórki, supernowoczesne banki i wieżowce. Nowy "Hilton" - fatalnie zresztą zlokalizowany.
Najbardziej brak mi zieleni. Na Bielanach, przy otwartym oknie, słyszałam szum drzew i śpiew ptaków. Teraz słyszę huk samochodów i wycie ambulansów - w pobliżu jest pogotowie. Na szczęście przez okno widzę piękne drzewa. Też.
Wola stale przypomina mi o wojnie. Nigdzie w Warszawie nie ma tylu miejsc pamięci, co tu.To ziemia przesiąknięta krwią. Ofiara ludobójstwa, dzielnica hekatomby ofiar; przerażająca działalność bestialskich oddziałów Dirlewangera w czasie wojny, tragiczna historia kościoła św. Wojciecha, w którym przetrzymywano ludność i w którym toczyły się walki. Dziś kościół pięknie wygląda, zwłaszcza nocą, podświetlony.
Często mijam tablicę na rogu Wolskiej i Płockiej - jednego dnia Niemcy rozstrzelali tu 7 tysięcy osób. Często o tym myślę - to dwa razy więcej, niż zginęło w zamachu terrorystycznym na WTC. Czy świat o tym krzyczał?
Wrastam w nową architektonicznie i przestrzennie Warszawę, mam świadomość przemian ustrojowych, gospodarczych, społecznych, cywilizacyjno- kulturowych i ich wpływu na rzeczywistość - również na moją Warszawę. Nie o te zmiany chodzi - zmiany były zawsze. Panta rei.
Naprawdę chodzi o to, czy istnieje jeszcze dusza Warszawy, wspólnotowość warszawska, ta "warszawskość", która mimo różnych przemian była dla mnie oczywista.To nie przestrzeń,nie ulice,nie domy o tym decydują - lecz ludzie, ich mentalność, postrzeganie Warszawy przez samych warszawiaków, a i z zewnątrz.
Właśnie - warszawiaków - czy już tylko nowych mieszkańców Warszawy, nowoczesnej metropolii, centrum polityczno- biznesowego? Czy "warszawiak" to jeszcze w ogóle coś znaczy? Czy dla takich jak ja jest tu jeszcze w ogóle miejsce? Czy dzisiejsza Warszawa to jeszcze moja Warszawa?
Długo szukałam odpowiedzi - naprawdę nie wiedziałam. Już wiem. Odpowiedź będzie w kolejnej, ostatniej już części.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości