TVP kolejną datę, prowokującą rozmyślania o katastrofie smoleńskiej uczciła emisją rosyjskiego filmu "Katyński syndrom". Władza nie tylko śledztwo, ale i pamięć przekazuje Rosjanom. A razem z nimi coraz więcej innych, już bardziej materialnych rzeczy.
Proporcje przywraca, cieszący się dużym zainteresowaniem widzów, film "List z Polski". Najpierw pokazany w holenderskiej TV, potem przetłumaczony i puszczony w internetowy obieg przez osoby związane z portalem Rebelya.pl. Film warto zobaczyć, niemniej, nie ma się co oszukiwać - nie zostawia on widza w dobrym nastroju. Wyłania się z niego raczej obraz schyłku kolejnej odsłony polskiej, choćby namiastkowej, niezależności.
A jeszcze trwały prace nad tłumaczeniami, gdy w świat zaczęły przedostawać się nowe ciekawe informacje. Niektóre związane z 10 kwietnia, inne już całkiem świeże. Oto bowiem mogliśmy na przykład przeczytać, że Rosjanie zakazali ochronie polskiego prezydenta posiadania w Smoleńsku broni palnej. Jeden artykuł i cisza. W sumie to już tyle miesięcy. Tymczasem wczoraj, gdy jedni odwiedzali groby, a inni, na służbie, pilnowali, by nikt nie postawił znicza (a straż miejska ponoć nabrała wreszcie trochę odwagi i nie trzymała rąk przy sobie, ostatecznie strażnicy wiedzą dobrze, wobec kogo można być twardym, a przed kim podkulić ogon); gdy jedni odczytywali apel poległych, a inni każde nazwisko kwitowali wybuchem entuzjazmu - zaczynały krążyć, znów podskórnie raczej, kolejne informacje. Oto bowiem wygląda na to, że premier Tusk i wicepremier Pawlak nie tylko przed Unią zataili szczegóły umowy, ale i przed Polakami - kilka drobiazgów. Zresztą, może się nie wczytywali w cyferki, rozmowy trwały długo, każdy chciał jak najszybciej skończyć. I nagle okazuje się, że o ile Polacy sądzili, że umowa na tranzyt gazu przez Polskę obowiązuje do 2019 roku, to Rosjanie na swoich stronach internetowych podają już rok 2045. Drobiazgi.
Przy okazji negocjacji okazało się też, że bardzo chcemy sprzedać Rosjanom jakąś część naszego sektora paliwowego. A skoro bardzo chcemy, to pewnie sprzedamy. I to ładnie spuentuje pokazaną w "Liście z Polski" tę walące się domino krajów, którym wydawałoby się, że mogą wyjść spod rosyjskiego buta. Cóż, niektórzy chyba właśnie pod nim czują się najlepiej. Coś sprawia, że chyba nawet lepiej niż w tak do niedawna kochanej Unii Europejskiej. Która, co za paradoks, nagle jawi się jako ostatnia instancja, która może nas jeszcze, przynajmniej częściowo, uratować. Wtrącaniem się w umowy, publicznym przesłuchaniem w sprawie katastrofy, emisją filmu... Zabawne, że kiedyś wmawiano nam, że jeśli nie wybierzemy Unii, nieuchronnie trafimy znów w orbitę Rosji. I co? Naród wybrał (choć ja do tego ręki nie przyłożyłem), a w orbitę i tak wracamy, i to za sprawą tych najgłośniej wówczas straszących. I taką zmianę wektorów naród też uzna za konieczną. Jeśli tylko tak można obronić się przed Kaczyńskim...
Ciekawe, że gaz jest, przynajmniej od II wojny światowej jakimś ponurym, choć wieloznacznym symbolem. Gaz - narzędzie mordu w obozach koncentracyjnych. Gaz - podczas tłumionych przez milicję i ZOMO demonstracji. Gaz - narzędzie uzależnienia gospodarczego. A jeszcze "Gaz" - nie porównywalny z tym pierwszym, pisanym bez cudzysłowu, ale dla wielu również fatalny symbol - symbol zawiedzionych nadziei, symbol zdrady ideałów i zatruwania umysłów. Zabawne, że i w gazie jedyna nadzieja. Bo przecież liczymy, przynajmniej część z nas, na gaz łupkowy. Który mógłby dać nam pewną niezależność. Nasza geopolityka zależy też w dużym stopniu od podejścia USA do naszego rejonu. Ameryka sobie nas odpuściła, ale prawdopodobnie szykuje się tam zmiana, która może przypomnieć Stanom o Polakach. Nie ma się co jednak oszukiwać, Amerykanie lubią się angażować zwłaszcza tam, gdzie można załapać się na kawałek paliwowego tortu. Nie zostawią nas samych sobie, jeśli uznają, że warto zająć się tym naszym gazem z łupków.