stefanplazek stefanplazek
332
BLOG

Do wnuków

stefanplazek stefanplazek Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Nie znałem niestety żadnego z moich dziadków, ten po mieczu zmarł kilka lat przed moim narodzeniem, ten po kądzieli gdy miałem 2 lata.

A wielka szkoda, bo obaj byli ludźmi niepospolitymi, choć należącymi do dwóch różnych światów. Ojciec taty, dr Feliks P,  urodził się  w dalekim Złoczowie za Lwowem jako syn tamtejszego starosty. Skończył prawo w Wiedniu i wykonywał praktykę we Lwowie oraz w Krakowie, lecz z zamiłowania był pisarzem – pisywał wykwintne dramaty grywane w okresie Młodej Polski, wydawał poezje, przekłady z greki i francuskiego, nieźle też malował. W międzywojniu był wiceprzewodniczącym krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Przyjaźnił się serdecznie z Lucjanem Rydlem, Karolem Hubertem Rostworowskim,  Stanisławem Pigoniem. Fizycznie niepełnosprawny, uczestniczył jednak jako ochotnik w obronie Lwowa w 1918 roku.

Mój dziadek po kądzieli Roman M był natomiast chłopem we wsi Muniakowice pod Miechowem, miał ukończone 4 klasy powszechnej szkoły za cara. Zmobilizowany w 1914 roku do rosyjskiej armii walczył całą wojnę, a potem – już jako polski żołnierz – w 1920 i w 1939 roku. Bardzo dobry gospodarz, samouk weterynaryjny i agrotechniczny.

Oczywiście, nigdy się nie spotkali, ani też o sobie nie słyszeli.  A jednak po obu została pamięć mocno podobnych zachowań, które są w naszej rodzinie zachowywane jako ważny ich testament wskazujący, jak my powinniśmy się zachowywać.

Dziadek Feliks, gdy jego ojciec został posłem do parlamentu austriackiego i przeprowadził się z całą rodziną do Wiednia, uczęszczał tam do najlepszej w cesarstwie szkoły średniej, tzw. Theresianum. W klasie sami arystokraci, a między nimi jeden starozakonny, ustawicznie przez nich bity i poniżany. Otóż mój dziadek jako jedyny natychmiast się za nim ujął i bronił go przed agresją uczniów oraz części nauczycieli. Gdy zaś w ostatniej klasie ten jego przyjaciel jako jedyny nie otrzymał zaproszenia na bal komersowy, mój dziadek zwrócił organizatorom swoje zaproszenie i poszedł z nim na piwo. Nie pomogło mu to oczywiście w dalszej karierze, ale nie przejął się tym wcale. A ten jego przyjaciel nazywał się Rotschild. Co jednak było dla mojego dziadka bez znaczenia. I dla nas też.

Dziadek Roman w 1939 roku szczęśliwie uciekł z transportu do stalagu i wrócił do gospodarki. A trzeba tu wspomnieć, że w niedalekim rejonie Proszowic przed wojną było trochę gospodarzy – Żydów, bardzo rzadkie zjawisko. Dziadek się z nimi znał. I nagle w drugim roku okupacji zjawił się u niego syn jednego z tych gospodarzy, Moniek (od - Mojżesz), cudem ocalały z zagłady. Mój dziadek, mimo że mający żonę i troje małych dzieci, zdecydował się go przechować i przyjął go jako parobka. Tyle, że zamiast „Moniek” nakazał mu mówić „Maniek”.  Moniek był bardzo dobrym parobkiem, sumiennym i pracowitym, świetnie znał się na gospodarce. A szczególny dryg miał do hodowania gołębi – jak wspominała moja mama, umiał tak do nich szeptać i „zakręcać im piórka” (nie wiem co to znaczy), że zawsze wracały.

Jednak pewnego razu wrócił od orki przy janikowskiej drodze i mówi do dziadka: Gospodarzu, kiedy tam orałem, drogą  jechało kilku chłopów furmanką i jeden zawołał do mnie „Cześć Moniek!”. Więc muszę odejść, dziękuję za wszystko.

Była to decyzja dzielnego człowieka. Jednak wyjścia nie było – np. sąsiednia wieś Nasiechowice została spalona przez Niemców ze wszystkimi mieszkańcami, od niemowlaków do staruszków. Moniek wziął prowiant od babci, pożegnał się i już nigdy nie wrócił. Potem moi dowiedzieli się że wojny nie przeżył – nigdzie już miejsca nie znalazł, do zimy przechowywał się w szopie pod jakimś lasem, ale zimą właściciel szopy zobaczył ślady, wezwał żandarmów, ci złapali Mońka i go na miejscu zastrzelili.

Obaj zatem moi dziadkowie, choć tak inni ludzie, w sprawach dotyczących elementarnej ludzkiej przyzwoitości zachowali się jednakowo.

Od lat myślę, jak by to sprawić, by za Mońka spod Proszowic, dzielnego i prawego młodzieńca, gospodarskiego syna, odmówiono kadisz. Jednak nie chcę by ktokolwiek przy tym pomyślał, że chcę profitować zasługi mojego dziadka. Jako jego wnuk wiem na pewno, że by się o to wściekł. Mam jednak nadzieję, że da się to załatwić jakoś dyskretnie.

Stefan Płażek, 22 grudnia 2012 r.

 

Epilog

Jak łatwo odgadnąć z tytułu i z daty, napisałem ten tekst tylko dla swoich. Jednak obecne wydarzenia (luty 2018) skłoniły mnie do jego opublikowania. Czytam niedawno, że wg historyka nazwiskiem Efraim Zuroff, skoro drzewka w Yad Vashem ma ok. 6,5 tys. Polaków, to przy założeniu, że każdy z nich uratował kilku Żydów, czyni to zaledwie ok.  20 tys. osób uratowanych przez Polaków. Otóż po pierwsze, liczba polskich obywateli wyznania mojżeszowego ocalałych w II wojnie wynosi ok. 200 tys w samym Generalnym Gubernatorstwie, a bez niczyjej pomocy nie ocalał by praktycznie żaden. I najczęściej dla uratowania jednego  narażał się cały łańcuch ludzi. A po drugie, temu panu najwidoczniej nie może pomieścić się w głowie, że istnieje duża grupa ludzi, którym najzwyczajniej nie zależy na jakimś tam drzewku, bo to co zrobili, uczynili dla samych siebie. Sam gen. Władysław Anders wywiózł z „nieludzkiej ziemi” do Iranu ok. kilkanaście tysięcy Polaków wyznania mojżeszowego, w większości kobiet i dzieci. W ten sposób ocalił życie m. in. przyszłemu premierowi Izraela Menachemowi Beginowi. A drzewka nie ma, bo uratował ich z łagrów nie niemieckich. Zaś za prowiant dla tych ocalonych zapłacił Anglikom polski rząd, polskim złotem.

Parę lat temu zwróciłem się do lokalnej gminy starozakonnej, chcąc tam poufnie zamówić kadisz za umarłych, w intencji Mońka, Ale mi odmówiono tłumacząc, że wpierw muszę podać jego pełne dane osobowe, A tych przecież nie znam. Żyje w naszej wsi już tylko jedna osoba, która pamięta jego twarz, ale nic więcej o nim nie wie.

Proszę zatem czytających niniejszy tekst o tą modlitwę. Bóg na pewno wybaczy, że odmawiających nie będzie równocześnie dziesięciu.  Oto ona.

 

Oby Wielkie Imię, którego pragnienie zrodziło wszechświat,

Rozbrzmiewało w całym Stworzeniu, teraz.

Oby ta Wielka Obecność rządziła waszym życiem

I waszym dniem i wszystkimi żywotami tego świata

I powiedzcie „tak” amen

 

Zawsze i wszędzie błogosław, błogosław to Wielkie Imię.

Choć błogosławimy, wychwalamy, ofiarowujemy

I sławimy piękno Twego Imienia

Twego świętego Imienia o Błogosławiony,

Pozostajesz nadal poza zasięgiem naszych pochwał, naszej pieśni

Całkowicie poza zasięgiem wszelkiego ukojenia. Poza! Poza!

I powiedzcie „tak” amen.

 

Oby Boskie Imię zrodziło wielki pokój i życie

Dla nas i dla wszystkich ludzi

I powiedzcie „tak” amen

 

Ten, który przynosi wszechświat pokoju

Obdarza pokojem nas i wszystko, co jest Izraelem

I powiedzcie „tak” amen.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości