Kot piwny Kot piwny
522
BLOG

Milczenie owiec

Kot piwny Kot piwny Polityka Obserwuj notkę 2

Od polityków, przez publicystów (głównie tych których ulubieńcy przegrali), po zwykłych obywateli spełniających swój "wyborczy obowiązek", zauważyć mozna wysyp retorycznych ataków na tych co zrezygnowali w niedzielę ze swych praw wyborczych. Poziom jest różny. Od "Bezwolnego bydła" i "Grupy idiotów pozwalajacych sobą sterować" po bardziej zrónoważone i mniej wulgarne, aczkolwiek wciąż pejoratywne opinie. To "Milczenie owiec"  traktowane jest jako niedojrzałość społeczna, lesseryzm i brak patriotycznych odruchów. Co więcej, wstrzymującym się od głosu odmawia się prawa do krytyki rządu na zasadzie: "Nie głosowałeś, to nie masz prawa do kontestacji władzy. Miałbyś gdybyś głosował przeciw niej."

Czy słusznie? Oczywiście nie.

 

 

Przy okazji każdych wyborów wraca niczym bumerang jedna nieśmiertelna kwestia. Frekwencja.

W 2007 mobilizacja elektoratu anty-PiS (bo nadużyciem byłoby nazywać go elektoratem PO), wywindowała frekwencję na poziom ~54% uprawnionych, co nie dość że  w wyborach parlamentarnych było najlepszym wynikiem od pierwszych wyborów Wolnej III RP w 1989, to jeszcze pokazało skok wobec wcześniejszych wyborów parlamentarnych z 2005 o ponad 13 pkt procentowych.

Jako że od 1993 frekwencja w tym aspekcie (nie biorę tu pod uwagę referendów, wyborów prezydenckich, samorządowych, czy do parlamentu EU) notorycznie spadała w dół, zaświtała nadzieja iż może mieliśmy do czynienia z punktem zwrotnym. Nic z tych rzeczy. dziś wiadomo że w wyborach 2011 frekwencja znów spadła poniżej 50% i cztery lata temu mieliśmy po prostu do czynienia z jednorazową mobilizacją wyborców idących do urn na fali przerażenia dalszego trwania potworka zwanego IV RP. Gdy strach przestał być tak namacalny - ludzie znów pokazali urnom plecy.
Sam fakt uniesienia niecałymi 54% wyborców oddających głosy był swoistym kuriozum, jednak mógł oznaczać początek zmian. Nic z tego. Ludzie wybory mają w większości w poważaniu.


Przy okazji problemów z frekwencją rzuca się w oczy jeszcze jedna tendencja. Obrzucanie błotem.
Od polityków, przez publicystów (głównie tych których ulubieńcy przegrali), po zwykłych obywateli spełniających swój "wyborczy obowiązek" zauważyć można wysyp retorycznych ataków na tych co zrezygnowali w niedzielę ze swych praw wyborczych.
Poziom jest różny, od "Bezwolnego bydła" i "Grupy idiotów pozwalających sobą sterować" po bardziej zrównoważone i mniej wulgarne, aczkolwiek wciąż pejoratywne opinie. To "Milczenie owiec"  traktowane jest jako niedojrzałość społeczna, lesseryzm i brak patriotycznych odruchów. Co więcej, niegłosującym odmawia się prawo do krytyki rządu na zasadzie: "Nie głosowałeś, to nie masz prawa do kontestacji władzy. Miałbyś gdybyś głosował przeciw niej".

Czy słusznie? Oczywiście nie.

Żeby wyjaśnić dlaczego niegłosujący nie są zbiorczą grupa  bezwolnych idiotów i mają prawo kontestacji sytuacji politycznej należy spojrzeć w druga stronę.  Tych których  randki z urną przyrównać można do szczekania na uwięzi. Oni głosują, spełniają swój wyborczy obowiązek i co z tego mają?



Po pierwsze: transfery poselskie.

Wiadomo że w przypadku wyborów do parlamentu ludzie w pierwszym wyborze  głosują na program i partię, a dopiero później dochodząc do wyboru drugiego: nazwiska na danej liście. Weźmy na warsztat wybitnego posła: pana Wojciecha Modzelewicza. Pomijając jego działalność w latach 90tych (gdzie puścił w trąbe PSL), w 2001 wszedł do sejmu z ramienia Samoobrony. Już rok później skłócony z Lepperem założył własne koło poselskie i zaczął umizgi z PiS do którego transferował się przed wyborami 2005, po czym wszedł do sejmu właśnie z listy partii braci Kaczyńskich. W listopadzie 2010 był już członkiem PJN. Pozostawiając kwestie PSL-Samoobrona w latach 90, Modzelewicz dwa razy wchodził do sejmu z list jakiejś partii po to by po jakimś czasie z niej wystąpić i tym samym wypiąć się na wyborców, którzy w wielu przypadkach skreślając jego nazwisko głosowali raczej na daną partię, a nie na niego stricte.

Transfery partyjne i rozbijanie ugrupowań stają się normą, ludzie głosujący na Gowina nie mają pewności czy ten nie przejdzie do PiS jak Tusk zbliży się do Palikota. Ludzie głosujący na kogoś z liberalnego skrzydła PiS nie mają pewności czy ten ktoś nie odpłynie do PO jak PiS pogłębi się w swej radykalizacji na fali walk sejmowych z Palikotem. Wyborcy posłów z list Palikota... No tak. Tu rozwinięcie jest zbędne.

Głosując na daną partię głosuje się na nazwisko z listy. Nie ma gwarancji że to nazwisko nie znajdzie się po drugiej stronie barykady. W partii na która wyborca za Chiny by nie zagłosował woląc odgryźć sobii wpierw własną rękę trzymającą długopis.



Po drugie: program partii.

Wyborcy kreślący swe głosy na danych listach, kierują się sympatiami poglądowymi zbieżnymi z tym jakie głosi partia, niesety praktyka jest mniej różowa niż teoria. Elektorat głosujący na PO w 2007 w części mocno naciął się na obietnice dotyczące podatku liniowego, a antyklerykalni wyborcy SLD z 2001 roku rozczarowali się swoistą symbiozą lewicy z kościołem. Takich przykładów jest bez liku i aktualnie właściwie ciężko jest odróżnić realne obietnice programowe od kiełbasy wyborczej.  "Dajemy ci obietnice, a jak nas wybierzesz to i tak zrobimy to co nam się podoba - nie to co obiecaliśmy". Wyborca pod tym względem coraz częściej wychodzi na zrobionego w konia.



Po trzecie: kryzys demokracji pośredniej.


Po części wynika to z dwóch powyższych punktów. Wyborca atakowany jest zewsząd sloganami sugerującymi, że on tu rządzi, bo on wybiera władzę. W praktyce wybiera co 4 lata jakichś ludzi którzy mu coś naobiecywali i są w partii zbieżnej światopoglądowo z tymże wyborcą. I tu demokracja się kończy. Zaiste jeden dzień  demokracji na 1460, pozostałe 1459 to despotat oligarchiczny. Biorąc pod uwagę triumfy populizmu wobec wyborców ten jeden dzień demokracji możemy spokojnie nazwać Ochlokracją. Nic tylko podziękować i nazwać rzeczy po imieniu wypisując się z tego cyrku.



Po czwarte: nisze światopoglądowe i gospodarcze.


Wyborca czasem musi wybrać mniejsze zło i dokonać skreśleniem krzyżyka na karcie głosowań istnego gwałtu na swoich ideałach. Zanim powstał RPP, co miał zrobić człowiek liberalny gospodarczo i światopoglądowo? Głosować na PO które jest i tu i tu w centrum? Popierać SLD hołubiący socjalizmowi gospodarczemu? Złoty środek? Nie ma - głosuj przeciw sobie na mniejsze zło, lub załóż własną partię. Oczywiście to drugie rozpatrywać można jako kpinę, bo szeregowy wyborca zarabiający poniżej średniej krajowej ma takie same szanse na sukces założenia jakiegoś ruchu społecznego, co na randkę z Penelope Cruz na piaskach Seszeli

 




Podsumowując: wyborca by oddać głos musi wybrać partię zbieżną z jego światopoglądem, choć nie zawsze taką znajdzie. Musi uwierzyć co z programu jest realnie planowane przez centralę partyjną, a co nie - i tu już jest prawie bez szans. Wybierając daną osobę z list stara się trafić na takiego kandydata, co nie przeskoczy radośnie do opozycji de facto swym wejściem do sejmu osłabiając partię z której ramienia kandydował. W końcu wyborca musi przyklasnąć swym głosem idiotycznemu systemowi demokracji pośredniej, a faktycznie despotatowi oligarchicznemu. Przyznać że deszcz pada jak w twarz mu się pluje.

Czy te ~46% ludzi pozostających w domach to  głupcy i lesserzy?

Śmiem wątpić.

Biorąc pod uwagę co ma do zaoferowania aktualna polityka, mógłbym powiedzieć wręcz odwrotnie. Głupcem nie jest ten, co siedzi głodny i nie je kolacji, lecz ten co zeżre na nią kanapki z przeterminowaną zzieleniałą wędliną. Gdy produkt jest kiepski, to brak popytu na niego jest sytuacją naturalną.

Jak na to zaradzić? Nie wiem i nie jest to sensem mojego artykułu. Pogódźcie się jednak z tym, że nie idący do wyborów byćc może wykazali się większą mądrością niż Wy, spełniający swój obowiązek przy urnach. Do tego niegłosujący mają prawo kontestacji rządu i władzy w ujęciu ogólnym nawet jak nie głosowali. Kontestować może każdy kto odmówił swego poparcia dla wybranej władzy, a nie tylko ten kto głosował na przeciwną jej opcję.  Brak udziału w wyborach jest właśnie brakiem poparcia dla rządu Tuska, dla Kaczyńskiego, dla ludowców, dla betonowej postkomunistycznej lewicy. Jest też brakiem poparcia dla Palikota, bo dla wielu ludzi ten ruch jest chwilowo zbyt nieprzewidywalny, aby postawić za nim swe nazwisko.

W czasach gdy frekwencja wyborcza sięga mniej niż 50%, a być może i czwarta część  głosujących idzie do urn tylko po to by głosować "przeciw" jednej z opcji, taki a nie inny stosunek do niegłosujących pokazuje tylko głupotę ludzi go głoszących. Owce milczą idąc na rzeź bo nie mają przed sobą innej alternatywy. Psy szczekają a karawana i tak jedzie dalej.

 

Kot piwny
O mnie Kot piwny

miau?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka