Maciej Sobiech Maciej Sobiech
205
BLOG

Inspiracje Jungowskie: myślenie boli, czyli o paradoksie obiektywizmu

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Tekst pozornie niezgrany z tematyką bloga, tym niemniej ponieważ Jung jest jednym z patronów tej skromnej inicjatywy, zdecydowałem się go tutaj umieścić, jako swoiste interludium z nieoczywistym przesłaniem na Święta.     

    "Myślenie jest bardzo męczące, dlatego też większość ludzi woli oceniać" -- im dłużej nad nim rozmyślam, tym głębsze i bardziej porywające wydaje mi się to zdanie, wypowiedziane przez Carla Gustava Junga, acz już nie pomnę kiedy i gdzie dokładnie. Stanowi ono bowiem klucz do zrozumienia wielu trapiących nas problemów.

    Jak wiadomo, Jung wyróżniał w swojej epistemologii cztery funkcje poznawcze: dwie racjonalne -- myślenie i percepcję, oraz dwie nieracjonalne/uczuciowe: czucie oraz intuicję. Zdefiniujmy je pokrótce dla jasności. Otóż myślenie to ujęcie pewnego przedmiotu w sposób obiektywny pod kątem jego istoty, percepcja-- pod kątem szczegółów. Czucie, to ujęcie go w odniesieniu do ludzkiego podmiotu (w skali od "przyjemny--nieprzyjemny" do "dobry--zły"). Intuicja-- to władza najbardziej tajemnicza, polegająca na uchwyceniu ogólnego kontekstu funkcjonowania danej rzeczy, który daje się nam przez szczegóły, ale jednak jak gdyby pomimo nich (Jolande Jacobi podaje prosty przykład takiej czuciowo percypowalnej jakości: nastrój). Należy zaznaczyć, że pośród tych władz nie występuje hierarchia: wszystkie są tak samo potrzebne i tak samo wartościowe. NATOMIAST (i to trzeba podkreślić równie mocno), mimo iż nie ma tutaj hierarchii ważności, to jednak te władze są od siebie odrębne -- i należy dołożyć wszelkich starań, aby ich nie mieszać. Nie jest problemem, że jedni odnoszą się do rzeczy bardziej obiektywnie, a inni bardziej subiektywnie, że jedni obserwują detale, inni intuicyjnie łapią kontekst. Problem zaczyna się wtedy, jeśli ktoś wartościuje udając, że myśli, albo deklaruje, że pokaże syntetycznie cały kontekst, by potem uraczyć swoich czytelników drobiazgową analizą. Krótko mówiąc: rób co chcesz i jak chcesz -- ale nie udawaj, że robisz co innego.

    I, tak aby się streścić, im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wychodzi mi, iż takie udawanie, takie specyficzne pomieszanie porządków, stanowi największe przekleństwo naszej kultury.

    Weźmy tak zwaną debatę naukową, jaką często (chyba w większości wypadków) serwuje się polskiemu społeczeństwu. Praca naukowa, zgodnie ze swoją naturą, powinna stanowić kwintesencję wykorzystania racjonalnej funkcji myślenia -- bo chodzi o to, aby dotrzeć do tego, co w przedmiocie najistotniejsze. Towarzyszyć jej w tym powinny zarówno postrzeganie, jak i intuicja, na równi lub w proporcjach dostosowanych do wymogów dziedziny. Wartościowanie, element najbardziej subiektywny, powinien zaś stanowić ledwie dodatek, swoisty ozdobnik -- nie nieobecny, bynajmniej (bo każdy ma prawo do ocen), ale odgrywający rolę kompletnie poślednią. Tymczasem, jeśli przyjrzymy się większości tego, co rozgrywa się w naszej tak zwanej debacie naukowej, co się okazuje? Proporcje są kompletnie odwrócone: myślenie, czyli obiektywny opis przedmiotu, traktowany jest kompletnie narzędziowo, pomocniczo niemal, natomiast na pierwszy plan wysuwa się element ocenny. Nie chodzi o to, aby opisać (na przykład) jakąś doktrynę filozoficzną taką, jaką ona jest, ale przede wszystkim o to, aby wykazać, czy jest ona "dobra" albo "zła" z danego punktu widzenia.

    Jeśli ktoś chce podeprzeć się przykładem praktycznym, niech przyjrzy się jednemu z najbardziej osobliwych casusów, jakie w tym przypadku występują, to znaczy: mojemu ulubionemu Janowi Jakubowi Rousseau. Logicznie, powinno to wyglądać w ten sposób: przystępując do opisu russoizmu, najpierw należałoby podjąć wysiłek zrozumienia, czym jest ta filozofia sama w sobie (tzn. uchwycić sens jej pojęć swoistych, jej nastrój, jej kontekst, i tak dalej). Potem, analizę tę można uzupełnić ewentualnie opisem dokonywanym z innej perspektywy, na przykład systemu pojęciowego innej filozofii (tomizmu, choćby). Potem dopiero, na koniec, ocenić jej wartość -- moralną, estetyczną, czy intelektualną, z punktu widzenia, który akurat przyjmujemy. Tak to, powiadam, powinno wyglądać. Jak wszakże wygląda w praktyce? Każdy, kto zapozna się ze streszczeniami myśli Jana Jakuba, jakie są dostępne w polskiej przestrzeni intelektualnej (nie jest ich dużo i dokonywane są zazwyczaj z prawej strony naszego ideowego spektrum, co samo w sobie jest wymowne) natychmiast dostrzeże, że -- jako się rzekło -- proces ten jest kompletnie odwrócony. Że zazwyczaj ZACZYNA się od oceny myśli Rousseau (zazwyczaj motywowanej czynnikami osobistymi), potem przechodzi się do opisania jej z jakiejś innej perspektywy (np. konserwatyzmu politycznego), a dopiero na koniec (o ile w ogóle) próbuje się ją wyjaśnić. I fakt, że dokonuje się tego wszystkiego z użyciem różnorakich, specjalistycznych pojęć i odniesień, niewiele zmienia, bo chodzi nie o narzędzia, jakimi człowiek się posługuje, ale o cel -- a jeśli coś zmienia, to bardzo na niekorzyść. Bo to, z czym mamy tutaj do czynienia, to nie myślenie -- ale czucie, wartościowanie, UDAJĄCE myślenie. Czyli właśnie ową najgorszą z intelektualnej perspektywy rzecz, jaką można zrobić.

       Historycznym (a więc bezpiecznym) przykładem takiej "analizy" systemu wielkiego Szwajcara pozostaje, rzecz jasna, "Trzech reformatorów" Jacques'a Maritaina. Podstawą dyskursu jest ocena, założona na samym początku i potem przez całe dzieło systematycznie rozwijana. Drugim punktem odniesienia jest tomizm, przez pryzmat którego russoizm jest opisany (ale po to tylko, aby został ostatecznie "zmiażdżony" jako pseudofilozofia). Rzeczowej analizy dzieł samego Russa zaś nie ma w tym traktacie wcale, ze względu na co jego wartość stricte naukowa jest mniej-więcej żadna. I nieprzypadkowo przecież sam Maritain się go potem skądinąd nieco wstydził i właściwie nie korzystał zeń w swoich późniejszych rozprawach.

    Rousseau to przypadek szczególny, tym niemniej mniemam, że jeśli przyjrzymy się naszej kulturze nieco dokładniej, okaże się, że mamy z tym zjawiskiem do czynienia właściwie ciągle. Zamiast rzeczowej analizy, otrzymujemy nastawienie zaangażowane -- tym bardziej, że udające, jakoby nie było nastawieniem zaangażowanym. Dochodzi do tego, że wstrzymanie się z ocenami (czego sam jako autor artykułów naukowych kilkakrotnie doświadczyłem) uważa się nieraz za akt nienaukowy. To jest kompletne pomieszanie z poplątaniem -- i wiele wysiłku potrzeba, aby się z niego wy-plątać, a jeszcze więcej, aby totalnie nie załamać, widząc ten gigantyczny bajzel, w którym każdy gada do siebie i nikt nie stara się w jakikolwiek sposób (pomimo różnorakich deklaracji werbalnych) zrozumieć drugiej strony.

    Natomiast, i to jest punkt ostatni, którym chciałem się zająć, absolutnie najciekawszym elementem całej sprawy jest to, w jaki sposób z perspektywy Jungowskiej wyjaśnia się ten stan rzeczy. Potoczne rozumowanie bowiem, skłaniałoby nas raczej do sądu, że wynika to z przesadnej roli, jaką przypisuje się czuciu w naszej kulturze. Z perspektywy Junga wszakże, przedstawia się to odwrotnie: bo rozwój różnych funkcji poznawczych zawsze przebiega nierównomiernie -- i świadomy rozwój jednej (np. racjonalnej), nieodłącznie prowadzi do wyparcia drugiej (np. odpowiadającej mu nieracjonalnej) do sfery nieświadomości. To zaś, co nieświadome, zawsze wraca -- tylko że w formach patologicznych (lub, jak to znów ładnie ujmuje Jacobi, "infantylno-instynktowych"), na zasadzie kompensacyjnej. I ten dziwaczny stan debaty publicznej, jaki obserwujemy obecnie w Polsce, a chyba i w ogóle w całej cywilizacji okcydentalnej (coraz częściej piszą o tym fenomenie specjaliści od socjologii) stanowi dokładnie efekt tego, że my nie umiemy świadomie wartościować, więcej nawet -- wartościowanie, czucie, subiektywne pozycjonowanie się w stosunku do przedmiotu uważa się w naszej kulturze tradycyjnie za przejaw intelektualnej niedojrzałości, rzecz słabą, niemęską. I dlatego też -- paradoksalnie -- wartościujemy niemal cały czas, tylko że nieświadomie, we własnym pojęciu zachowując nieskazitelny obiektywizm. Odpowiedzią zatem na tę osobliwą przypadłość naszej kultury nie będzie więcej racjonalizmu, ale przeciwnie -- mniej racjonalizmu, będzie takie przemodelowanie naszego sposobu poznawania, aby świadomie dowartościować w nim rolę czynnika uczuciowego. Wtedy dopiero, a nie poprzez represję uczuciowości, stanie się dla człowieka zachodu osiągnięcie prawdziwego obiektywizmu.

    Warto zauważyć, że pewne podwaliny pod ten przełom zostały już położone. Wydaje mi się, że, na przykład, zarówno wspomniany Jacques Maritain, ze swoją teorią intuicjonizmu intelektualnego, jak i Bergson, ze swoim intuicjonizmem irracjonalistycznym (od którego Maritain wziął sporo ze swoich teorii), czy choćby Steiner ze swym pojęciem "myślenia żywego", wreszcie sam Jung, ze swoim "osobistym" sposobem pisania i dowodzenia (ze względu na który, co wymowne, był krytykowany za "nienaukowość") -- wszyscy oni zaproponowali bardzo interesujące metody wyjścia z obecnej jednostronności europejskiej (czy atlantyckiej?) formacji psychologicznej. Jest zatem z czego korzystać. To, że póki co jednak z nich nie korzystamy i tak potrzebny przełom się nie dokonał, wynika z faktu, że zmiana w tej dziedzinie wymagałaby czegoś znacznie więcej, niż wyprowadzenia kilku rozumnych wniosków -- chodzi o zmianę głęboką, pełną, na płaszczyźnie egzystencjalnej (w języku Jungowskim powiedzielibyśmy o przemianie orientacji z ego na archetyp Jaźni). Takie transformacje nie dokonują się łatwo -- i bardzo wątpliwe, czy w ogóle kultura europejska zdoła (i w ogóle chce) jej dokonać. Czy tak jedna, czy inaczej, warto jej dokonać osobiście, i pamiętać o tym, że choć ego jest ważne, to jednak nie samym ego żyje człowiek, ale wszystkim, co wychodzi z Ust Bożych.

    O czym nas poinstruował nie kto inny, jak właśnie Carl Gustav Jung. Co jest kolejnym powodem, dla którego warto go czytać. I o czym chyba tym bardziej należy pamiętać w tym szczególnym czasie, jaki obecnie nastaje (a odniesienie to, dodajmy, z perspektywy Jungowskiej jest nieprzypadkowe; ale to już inna historia).

Maciej Sobiech

Tekst pierwotnie ukazał się na blogu osobistym: https://maciejsobiech.blogspot.com 

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura