Po chwilowym otrzeźwieniu publicystów "Rzepy", dziś dostajemy kolejny mocny, krytyczny tekst pod adresem...Prawa i Sprawiedliwości. Który to już z kolei po 10 kwietnia? Czyżby J. Kaczyński zasłużył sobie na tyle kopniaków? O tym za moment. Najpierw chciałbym zwrócić się do redaktora Śmiłowicza, który popełnił dziś obrończy tekst pod adresem "Rzepy". Publicysta "Newsweeka" napisał:
"W publicystyce też często wspierała ("Rzeczpospolita"- przyp. chinaski) PiS. Traktowała ugrupowanie Kaczyńskiego może nie bezkrytycznie, ale na pewno przychylnie. Jednocześnie nigdy nie przekroczyła cienkiej linii, jaką oddziela gazety rzetelne od nierzetelnych."
Nie zgadzam się. "Rzepa", w zdecydowanej większości przypadków, nie traktowała PIS-u przychylnie; ona traktowała Kaczyńskiego normalnie, jak człowieka, polityka. Nie można tego powiedzieć niestety o tytule Pana Piotra, który za często przyłączał się do "Wyborczej" w dziele tworzenia z "Kaczora" politycznego monstrum.
Oczywiście Lisicki nieco przesadzał w kurtuazji zapraszając na łamy dwóch dewiantów publicystycznych (mówiąc językiem prof. Bartoszewskiego)- Tomasza "Maracanę" Wołka i Waldemara "Drgawkę" Kuczyńskiego; nikt nie jest doskonały.
Po porażce J. Kaczyńskiego w wyborach z lipca 2010 r. coś się niedobrego stało w redakcji z orłem w koronie. Otrzymaliśmy masę tekstów okraszonych zarzutami w stylu tych, którymi zazwyczaj posługuje się obrażony 3-latek z za ciasnej piaskownicy: najpierw Lisicki zarzucił Prezesowi zapateryzowanie Polski, potem RAZ powtarzał za Normanem Daviesem, że PIS to sekta, etc.
Dziś swoje kamyki do PISowskiego ogródka wrzuca Michał Szułdrzyński, kolejny -wedle oceny salonu- "KACZOfil":
"Otóż prezes PiS zaszkodził poważnie duchowi demokracji, zmieniając charakter polskiej opozycji. Dlaczego? Bo w duchu demokracji jest zasada kadencyjności władz, a ściślej – możliwość zwycięstwa wyborów przez opozycję. Demokracja jest prawdziwa dopóty, dopóki istnieje szansa, że partia dziś opozycyjna po wyborach obejmie władzę. Dziś takiej szansy nie ma, a sprawcą takiej sytuacji jest właśnie Jarosław Kaczyński."
Szułdrzyński podziela tezę salonu, że lider PIS zagraża polskiej demokracji. Oczywiście znalazł dla niej inne wyjaśnienie niż Michnik, Kuczyński, Mazowiecki, bardziej subtelne, choć równie tandetne.
Zdaniem publicysty "Rzeczpospolitej" stan "ducha polskiej demokracji" miałby się dobrze, gdyby PIS był partią soft (najlepiej taką z czasu kampanii prezydenckiej 2010 r.), zdolną do koalicji z postkomunistami z SLD lub PSL. Tylko wówczas Kaczyński i jego ugrupowanie byliby wybieralni, stanowili realne zagrożenie dla rozbestwionego Tuska.
Rozumiem, że takie same pretensje kieruje Szułdrzyński do Napieralskiego, przecież on także nie jest w stanie zagrozić Tuskowi.
Zastanówmy się jednak, czego tak naprawdę wymaga od J. Kaczyńskiego Pan Michał.
Co PIS musiałoby zrobić, by posiąść zdolność koalicyjną z którąkolwiek z partii obecnych w parlamencie?
Musiałoby odpuścić śledztwo smoleńskie, schować Macierewicza do piwnicy, odciąć się od o. Rydzyka, zapomnieć o lustracji i dekomunizacji. Już widzę szybujące ku górze słupki z sondażowym poparciem.
Czy J. Kaczyński z kampanii 2010 r. mizdrzący się do "Olina", wychwalający Gierka, w gronie politycznych hippisów J. Kluzik-Rostkowskiej i P. Poncyliusza, wymachujący chorągwią z napisem "Peace('PIS', jak kto woli) and Love" utrzymywałby w nieskończoność poparcie twardego, żelaznego elektoratu? Jasne, przecież on zniesie wszystko? Tak mogą tylko myśleć białe kołnierzyki z biurowców warszawki. Zdaje się, że p. M. Szułdrzyński do nich konsekwentnie aplikuje.
Zaczynam wierzyć w słowa Kaczyńskiego o błędnie prowadzonej kampanii prezydenckiej. Należało mówić w jej trakcie o Smoleńsku. W końcu to właśnie wydarzenie z 10 kwietnia było przyczynkiem rozpisania przedwczesnej elekcji.
Dziś nie ma sensu wracać do tamtych dni, trzeba wyciągnąć wnioski z popełnionych błędów i spróbować nadgonić stracony czas. To właśnie Kaczyński czyni, ku totalnemu zdziwieniu i niezrozumieniu mediów.
PIS light się nie sprzeda. Alternatywą jest PO, która ma za sobą media i autorytety. Małpowanie przez Kaczyńskiego Tuska, zamiast mu pomóc (, jak sądzi zapewne Szułdrzyński), zabrałoby to co u Jarosława najcenniejsze- autentyczność, charyzmę, oryginalność. To gwóźdź do politycznej trumny, tego- w imię ratowania "ducha demokracji"- oczekuje od PIS publicysta "Rzeczpospolitej"?
PIS, w tych niezwykle trudnych dla Polski czasach, jest najlepszym gwarantem istnienia-lichej, bo lichej, ale jednak- demokracji, realną alternatywą dla PO, jedyną formacją patrzącą władzy na ręce, nie wchodzącą z nią w kompromitujące relacje/układy (vide SLD).
Michał Szułdrzyński pozazdrościł "wielkim" z drugiej strony; wszak przypisywanie PISowi antydemokratycznych ciągot jest wciąż modne (to najdłużej utrzymujący się trend w POlszy, zero progresu). Ach, ten czar warszafskich kołnierzyków...
Inne tematy w dziale Polityka