Uderz w stół na nożyce się odezwą. J. Karnowski ledwo się otarł salonowy blat, a michnikowe rycerzyki już do piersi mierzą swymi pordzewiałymi halabardami. Przy okazji, jak zwykle, wykazują swoją intelektualną niemoc (, by nie powiedzieć "mieliznę"), a może to już trwała depresja?
Pierwszy z piąstkami wyskoczyłG. Sroczyński. To ten, co na czerskim portaliku/Dużym Formacie co jakiś prowadzi dysputę z jakimś ekstremistą od Rydza (T. Terlikowski, A. Romaszewska; swoją drogą, dziwie się, że przyjęli odeń zaproszenie), udając że adwersarza słucha. Pod koniec "rozmowy" uroczyście pointuje, że przecież chciał z całych sił znaleźć jakieś punkty styczne, wiódł w stronę kompromisu, no ale się jednak z "dziadostwem" nie da... Sąd sądem, zasady, zasadami, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie... Bawi (, a po czasie żenuje) to udawane pragnienie debaty, kiedy się czyta zaczepki cyngla Sroczyńskiego. Ktoś wspomni o podstarzałych redaktorach od Adasia paradujących w perukach i piórkach w kroczu, Sroczyński niczym porażony piorunem rzuca się na "napastnika", jakby ten wymierzył przed chwilą "liścia" jego najbliższej (najbliższemu?).
Analizując "wypociny" Karnowskiego (, choć na wstępie zaznacza, że je za bardzo nie rozumie), informuje że "mu się w gardle zbiera", czego efektem jest sążnisty paw puszczony w wiadomym kierunku. W konsekwencji Karnowski otrzymał wdzięczna etykietę biedaczka, który pisze "schematyczne i koślawe jak wypracowanie z klasy szóstej" i - co gorsza - niczym J. Kaczyński bezwstydnie podpiął się pod zarezerwowane na użytek "ałtorytetów" słowa Herberta nie uzyskawszy zgody czcigodnej wdowy-małżonki (nawiasem mówiąc, ów małżonka nie protestowała, kiedy w "gazetowym" wywiadzie z zeszłego tygodnia, syn Cz. Miłosza wprost stwierdził, że Pan Cogito bywając w kalifornijskim mieszkaniu ojca przejawiał miał objawy schizofrenii). "Sroka" nie omieszkał ujawnić, że na Czerskiej mają siłownie, ale szef - znany palacz i smakosz napojów wyskokowych w jednym, nie bywa... Nie śmiałbym podejrzewać.
Dziś, po 'ofajdanym' własnymi pawiami Grzesiu, do mordowni wszedł zawodnik wagi "ciężkiej" - sam Piotrek Pacewicz. Na samym początku oświadcza, że spróbuje młodszemu koledze po fachu nakreślić obraz sytuacji. Tekst Karnowskiego potraktował personalnie (, niebezpodstawnie), więc wyskoczył na pełnej... może był po siłowni? Pacewicz pisze:
"Widzisz To może i ty: Run, Jacku, run? Mógłbym was wziąć z bratem na przebieżki, nałożyłbym koszulkę z Michnikiem albo wsadził pióro w dupę, a wy byście mnie gonili?"(...)
Bo jak człowiek skwaszony, to wszystko co nie kwaśne (w czym jest nowość, odwaga, radość, dowcip lub energia), mu się wydaje podobne, bo obce. I ironia Raczkowskiego z flagami w psich kupach. I odwaga Michnika. I RAŚ. Bo Polak nie uprawia sportu. Wywiesi flagę, opowie dowcip o pedałach, pomarzy o IV RP."
Wątpię by bracia przyjęli zaproszenie na "przebieżki" z Piotrkiem i wcale nie z uwagi na jego słynną kondycję. Znamienne, że czerscy "intelektualiści" tak dosłownie potraktowali tekst dziennikarza (jeszcze?) URZ.
Karnowski napisał:
"Do trwania zachęca nas widok kolegów, co zgięli kolana i padli na twarz, dostając w zamian Magnezję. Widok tych, co chcieli fruwać, a dziś pełzają. Widok tych, co synom dali słuszne i polskie imiona, a dziś strzelają z KM-u pytań przewidywalnych. Widok wywołujący mdłości.
No i gdyby nie Polska - nasze dziedzictwo pokoleń, nasze zobowiązanie.
Kim są oni? Oni są runnerami. Tutejszymi runnerami. Bo przecież każdy kraj ma swoich runnerów.
Run, Piotr, run.
PS. Stawy i tak puszczą, czasu nie da się oszukać."
Pacewicz i inni "runerzy" egzaltują się lewackimi nowościami, które pragną - wbrew utartej tradycji i realnej woli społeczeństwa - wprowadzać na grunt polski: chcą legalizacji związków partnerskich dla gejów, promocji gejowskiej propagandy, wzruszenia prawa antyaborcyjnego, in vitro za darmo dla wszystkich. Twardo maszerują w różowych paradach dumnie wypinając pierś. To manifestowanie siły nie współgra z siłą argumentów i zapleczem etycznym. Kondycję "runner" Pacewicz ma podobnoć niezłą, ale kręgosłup moralny spróchniały. Chyba tylko tyle i aż tyle chciał napisać Karnowski. Redaktorów "Gazety" tak to zabolało, iż wprost oświadczyli, że dla takich jak bracia Karnowscy w POlsce nie ma miejsca:
Karnowski napisał: "Przecież w ich świecie moglibyśmy zrobić kariery. Moglibyśmy, gdyby nie kwestia smaku".
Pacewicz odpowiedział: "Nie, Jacku, tego akurat nie moglibyście zrobić."
Jacek Karnowski w tym smutnym tekście przypomina: "Dziś runnerzy są panami Polski". A ja chciałbym jednak zakończyć optymistycznie (sądzę, że tak możemy skuteczniej popsuć nastroje "runnerom"), dlatego zacytuje Rymkiewicza z dzisiejszego wywiadu dla URZ:
"Za poważnie do tego dziennika ('Gazety Wyborczej' - przyp. chinaski) podchodzicie. To jest piana na powierzchni życia narodowego - piana, która zasłania treść życia. To nie jest ważny element życia polskiego.(...)Ważne jest właśnie to, jak wygląda życie polskie - to, które toczy się w naszych domach."
Inne tematy w dziale Polityka