chinaski chinaski
1567
BLOG

Stankiewicz versus Śmiłowicz. Moje votum separatum

chinaski chinaski Polityka Obserwuj notkę 4

Wczoraj w nocy odtworzyłem na blogress-ie zapis publicystycznego "stracia" dokumentalistki E. Stankiewicz z dziennikarzem "Newsweek Polska" (teraz bodaj "Wprost"?) P. Śmiłowiczem. Temat oczywisty - katastrofa smoleńska. Obie postaci prezentują skrajnie przeciwstawne stanowiska w przedmiocie bezpośrednich przyczyn tragicznej śmierci Prezydenta Kaczyńskiego - autorka "Trzech Kumpli" otwarcie mówi o zamachu, Śmiłowicz twierdzi, że do katastrofy doszło najpewniej - jak uznał rosyjski MAK - z winy polskich pilotów.

Moja opinia w przedmiotowej kwestii bliższa jest sugestiom Pani Ewy, co nie oznacza, że chce być tu podobnie - jak ona - stanowczy. Twierdzę, iż istnieją poważne przesłanki ku temu, by wersję zamachu traktować jako jedną z kluczowych, na równi z tymi, które stawia się formalnie. Twierdzę, że prokuratura (m.in. ustami swego szefa) wyklucza tą wersją z pobudek politycznych, a nie procesowych. Uważam wreszcie, iż nie sposób - prowadząc na serio śledztwo w rozważanym przypadku - abstrahować od ustaleń ekspertów z zespołu A. Macierewicza.

Nie podobał mi się jednakże sposób prowadzenia dyskusji z P. Śmiłowiczem przez niektórych jego oponentów. Rozumiem naturalne emocje, umiejętnie, zgrabnie z resztą podsycane przez piewcę "teorii MAKowskiej". Nie uważam natomiast, że najlepszą metodą dyskwalifikacji tez Śmiłowicza było bezpodstawne oskarżanie go o sprzedajność, świadome kłamstwa (jedna z osób zadających pytanie, zarzuciła publicyście, że mówiąc nie patrzy jej prosto w oczy) czy wreszcie częste przerywanie wypowiedzi.

Jestem w stanie wyobrazić sobie, iż niemała grupa polskich dziennikarzy (nie mówiąc o innych profesjach) wierzy w oficjalną wersję przyczyn katastrofy tupolewa siłą własnej naiwności i niewiedzy, a nie wagą moskiewskich srebrników (, wcale nie lekceważę przy tym głosów o olbrzymich wpływach rosyjskich czynnikó <służb> w POlsce). Strzelam, że do tej grupy należy red. Śmiłowicz.

Pan ten wydaje się być święcie przekonanym o swym pragmatyzmie - pozuje na chłodno oceniającego poszczególne wątpliwości, człowieka neutralnego, nie obawiającego się "brutalnej prawdy". Ta misja, którą tak dumnie realizuje, wymaga "poświęceń" i "odwagi". Spotykające go zarzuty, krytyka, a najlepiej wyzwiska, umacniają morale. Tak łatwe męczeństwo stanowi poważny katalizator dla bycia sztampowym, głuchym na realne argumenty. Słowem, "zaczadzenie" - jak mówił niegdyś bp Pieronek w zupełnie innym kontekście...

Szkoda, że ktoś spokojnie nie wyłoży wspomnianych argumentów Śmiłowiczowi pod nos. Nawet jeśli będzie się biedak ratował frazesami powtarzanymi po Millerze i Anodinie, straci w skutek rozwagi bijącej od oponenta -  cząstkę tej zgubnej pewności siebie.

Atuty wcale nie są po stronie tego Pana:

Śmiłowicz powołuje się na ustalenia śledczych. Wszak polska prokuratura otrzymała od Rosjan - w ramach pomocy prawnej - "dostęp" do najważniejszych dowodów: czarnych skrzynek, wraku Tupolewa i słynnej już "pancernej" brzozy. Ów dowody wskazują zaś, iż zasadniczą przyczyną katastrofy było nieprofesjonalne zachowanie polskich pilotów...

Nie mają przy tym większego znaczenia dla Śmiłowicza: nieznany nam ( i mu) szczegółowy zakres i sposób przeprowadzonych badań przez polskich ekspertów - dotyczy to w szczególności wraku i brzozy. W tym zakresie prokuratura jest bardzo enigmatyczna - twierdzi, że wszystkie czynności wykonano rzetelnie, pod wszelakim kątem. Choćby ostatnie publikacje, bazujące na wykonanych już opiniach biegłych, nakazują co najmniej nieufność wobec ww. deklaracji śledczych. Wystarczy porównać, te "rzetelne" i "wyczerpujące" badania z tymi, jaki podejmowano przy katastrofach lotniczych przez właściwe służby państw cywilizowanych...

Śmiłowicz nie potrafi racjonalnie wytłumaczyć sobie(?) i swemu audytorium, dlaczego w dniu 10 kwietnia 2010 r. rządowy Tupolew rozpadł się w drobny mak. Nie potrafi zakwestionować tezy, iż skrzydło Tupolewa nie mogło oderwać się wskutek kontaktu z brzozą.

Anodina wskazywała, iż jedna z przyczyn katastrofy były naciski, jakimi mięli być poddawani polscy piloci ze strony gen. Błasika. Według tej wersji (, jedynej jaka zaistniała w świadomości międzynarodowej) - wstawiony Błasik dyrygował procesem lotu wpływając na jakość pilotowania maszyny. Kiedy polscy kryminalistycy z Krakowa podważyli w sposób definitywny tą teorię - wykazali, iż nie ma materialnych podstaw do tego, by twierdzić, iż gen. Błasik w trakcie feralnego wchodził do kokpitu - Śmiłowicz za chórem z Czerskiej powtarza - "ale nie ma też twardych dowodów, że gen. Błasika tam nie było". Tego rodzaju prostackimi zabiegami wyjaśnić można wszystko. Nie ma wszak twardych dowodów, że w kokpicie - w którymś momencie lotu - nie było również innych, licznych pasażerów TU 154-M: ministra Stasiaka, posła Karpiniuka, etc, etc...

Na pytania o wiarę w ustalenia MAK, Śmiłowicz znów sięga po podobny, żałosny środek. Obrazowo wyjaśnia, że oczywiste twierdzenie akurat formułowane przez Rosjan, np. że Ziemia krąży wokół Słońca (, a nie odwrotnie), nie oznacza, że tak  nie jest. Zgadzam się, z faktu samej przynależności dyskutanta do narodu rosyjskiego (, czy nawet choćby do MAK), nie wynika automatycznie głupota czy fałsz formowanych przez niego opinii - zwłaszcza w kwestiach bezdyskusyjnych, oczywistych. Nie można jednak pewników porównywać do okoliczności, które wymagają wykazania wskutek drobiazgowo prowadzonego, rzetelnego śledztwa. Znane nam dane - choćby czas i sposób prowadzenia badań przez MAK- nie dają żadnych podstaw, by uznać jego wynik za pewnik!!!

Sztuczki Śmiłowicza są w moim odczuciu dowodem jego niemocy, jakiegoś strachu. Nie jest to wcale strach przed "Ruskimi", którzy zmusili go do kłamstw. Nic z tych rzeczy.
Wśród wielu dziennikarzy mediów mainstreamu istnieje charakterystyczna tendencja do zakłamywania własnych pomyłek, słabości, tzw. wtop. Kiedy większym lub mniejszym przypadkiem uda się podważyć głoszone przez nich z tą specyficzną pasją kuriozalne poglądy, teorie - następuje popłoch i brnięcie w sypiącą się coraz bardziej obrończą argumentację. Przykład pierwszy z brzegu - Jarosław Kużniar, gwiazda TVN. Kiedy się ów Kużniar na wizji ewidentnie podłożył (obiecał, że odejdzie z pracy, kiedy otrzyma więcej niż tysiąc niepochlebnych maili na swój temat), co oczywiście w mig wykorzystali internauci - zaczął bluzgać na cały ten ohydny internet, jego użytkowników. Nie przeszkadzało mu w tym to, ze kilka lat wcześniej krztusił się ze śmiechu formułując idiotyczne tezy o przedpotopowych skłonnościach Kaczyńskiego, który na dodatek "ubliżał" piewcom nowoczesności - internautom (vide słynne spostrzeżenia lidera PIS po wieczornej wizycie w bibliotece UW)... Podobne głupawe zachowania przejawiali redaktor Lis, redaktorka Zalewajka, celebryta Hołdys...

Nie chcę obrazić Śmiłowicza porównaniami do tejże watahy. Na to mimo wszystko nie zasłużył. Chodzi mi wyłącznie o pewne zjawisko. Otóż salon tak chętnie drwi z rzekomych ułomności prawicy, która nie rozumie postępu, promuje obraz Polaka-prowincjonała, tonie w stereotypach. Sam tymczasem jest najlepszym świadectwem panowania tego rodzaju patologii. Kto, jeśli nie oni, boi się polityki suwerennej, pewnej, odważnej. A już, nie daj Panie Boże, któryś z nich wlezie w ślepą uliczkę... Wygibasów, ucieczek, kłamstw uzyskasz wtedy dostatek. Chcesz czy nie chcesz...

Pan Śmiłowicz, jak każdy śmiertelnik, ma prawo się mylić. Ma jednocześnie obowiązek - będąc dziennikarzem - dążyć do prawdy. Sztuczkami, o których wspominałem, uzyskać się jej nie da... Warto, merytorycznie, mu o tym przypomnieć. 
 

chinaski
O mnie chinaski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka