Dziękuję Jakubowi Lubelskiemu za odpowiedź na moje pytanie sprzed kilku dni. Odpowiedź ta jest dla mnie wielce pouczająca, albowiem wycofując się z obrony swojej (nad)interpretacji p. 73 encykliki Evangelium Vitae (tego dotyczyła przecież kontrowersja) i przenosząc tenor dyskusji na pole zupełnie innych narracji, Autor potwierdza niejako słuszność moich zarzutów. Na tym mógłbym skończyć komentarz, ale Lubelski pyta mnie jeszcze, czy „mamy być politycznymi dzieciakami?”. Nie wiem do końca co w politologii oznacza „bycie dzieciakiem”, ale spróbuję odpowiedzieć. Pisał jednak będę z pewną bojaźnią, obawiając się, że spotka mnie następnie zarzut, iż tłumaczę pewne kwestie „jak dziecku”.
Argument „jeden Kościół, różne polityczności” przypomina mi starą dyskusję, która toczyła się w łonie rozpadającej się już Christianitas, dyskusję z awerroizmem łacińskim głoszącym, że istnieją różne prawdy, które mogą być ze sobą nawet sprzeczne – inne są bowiem prawdy teologii, inne filozofii, a jeszcze inne w sferze praktycznej. Tę zasadę nieco później świetnie opisał „od kuchni” Niccolò Machiavelli w swoim Księciu. Tymczasem, gdy Jan Paweł II ogłaszał w 2000 roku świętego patrona polityków, to nie uczynił nim pisarza z Florencji, lecz żyjącego w tym samym czasie Tomasza Morusa. „Przecież nie żyjemy już w średniowieczu!”, ktoś powie. To fakt, i chyba właśnie dlatego Papież wybrał Morusa, a nie na przykład świętego króla Ludwika – angielski polityk bowiem działał w rzeczywistości bardzo podobnej do naszej, w rzeczywistości, w której jedność prawd została rozerwana. Co jednak ciekawe, Morus do końca działał jako polityk (a nie np. jako kaznodzieja) właśnie w ramach ówczesnego niegodziwego prawa. Działał tak sprawnie, że aby go zgładzić, król musiał uciec się do zaangażowania oszczerców i kłamców. To jest ważna lekcja dla katolickich polityków wszystkich czasów, tak też rozumiem decyzję Ojca Świętego. Lubelski wybrał sobie jednak na patrona Maxa Webera i jego naukę o demonologii politycznej. W porządku, rozumiem, że uznając tę naukę za kompatybilną z katolicyzmem „bierze za to odpowiedzialność”.
Co jednak na temat „odpowiedzialności” mówią dokumenty Kościoła? „Właściwie ukształtowane sumienie chrześcijańskie nie pozwala nikomu przyczyniać się przez oddanie głosu do realizacji programu politycznego lub konkretnej ustawy, które podważają podstawowe zasady wiary i moralności przez propozycje alternatywne wobec tych zasad lub z nimi sprzeczne. Jako że wiara stanowi niepodzielną jedność, jest logiczne, że skupianie się wyłącznie na jednej z zasad wiary, przyniosłoby szkodę całości katolickiego nauczania. Uwzględnianie w działalności politycznej jednego wybranego aspektu nauki społecznej Kościoła nie wystarcza, aby wywiązać się w pełni z odpowiedzialności za dobro wspólne” (Kongregacja Nauki Wiary, Nota doktrynalna dotycząca pewnych kwestii związanych z udziałem i postawą katolików w życiu publicznym, II, 3; podkreślenia – PK). Mnie chodzi tylko o to, żeby nie przeinaczać nauczania Kościoła. Nawet jeśli nie podoba się ono posłowi Palikotowi. Chodzi mi o to, by nie robić z Jana Pawła II makiawelisty, a z Benedykta XVI fanatyka. Nie wiem skąd u niektórych katolików taka pasja podkopywania swojego udziału w debacie publicznej? Będąc „realistą”, Lubelski z pewnością zna skutki takiej postawy, która leżała również u źródeł klęski zachodnioeuropejskich chadeków w drugiej połowie XX w.
Chciałbym jeszcze wyjaśnić, co miałem na myśli pisząc o „kulturotwórczej roli prawa”. Jeśli mnie pamięć nie myli, dialogi Platona prócz nośnych erystycznie anegdot o Trazymachu albo magicznych pierścieniach, zawierają jeszcze pewną filozofię. Nie negując więc geniuszu literackiego i dowcipu greckiego filozofa, śmiem twierdzić, że gdy mówimy o pajdetycznej roli prawa, lepiej byłoby zacytować na przykład wypowiedzi z IX księgi Praw, gdzie Platon najpierw stwierdza, że „rozum nigdy podlegać i służyć nie może niczemu, ale rządzić musi wszystkim, jeżeli jest prawdziwym rozumem i zgodnie ze swą naturą wolnym istotnie”, lecz zaraz dodaje realistycznie „rzecz taka nigdzie nie dzieje się i nigdy, lub co najwyżej błyśnie na chwilę. Dlatego też uciec się musimy do drugiego sposobu zapobiegania złu, (…) do nakazu prawa” (tłum. M. Maykowskiej) – bo jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że Platon był tylko lichym sofistą. Nie wiem też na jakiej podstawie Lubelski wkłada w moje usta pogląd, że prawo jest kulturotwórcze tylko wtedy, gdy jest godziwe. Bynajmniej – prawo jest kulturotwórcze zawsze, lecz może się zdarzyć, że kreuje raczej „antykulturę”, żeby ponownie zacytować Jana Pawła II, niż trwałe moralnie punkty odniesienia. Właśnie dlatego sprzeciw katolików powinien być w kontekście dyskusji bioetycznych tak widoczny (nawet jeśli sami nie są w stanie stworzyć prawa całkowicie godziwego), aby nie pozostawiać złudzeń, że „fundamentalne wartości” mogą być jedynie kwestią konwencji, tymczasowej umowy. Do tego sprowadzają się wskazania dla katolików zawarte w nauczaniu Magisterium.
Mogę Jakubowi Lubelskiemu wysłać kilka numerów „Christianitas” (a nie „Chrystianitas”!), w których pisaliśmy o sprawach bioetycznych – choćby numer ostatni, gdzie znajduje się obszerne dossier zbierające większość wypowiedzi bioetycznych Kościoła od Piusa XI do ostatnich wypowiedzi Kongregacji Nauki Wiary. „Mam jednak spory dystans do zbawiennych mocy” takiego gestu, bo zdaniem Lubelskiego dyskusja nie dotyczy „tu bowiem prawowierności, czy biegłości w hermeneutyce dokumentów Kościoła” lecz „pojmowania polityczności”. Jest to prywatna opinia publicysty „Teologii Politycznej”. Ja pozwolę sobie zostać na poziomie wskazań cytowanej wyżej Noty, która wyraźnie tłumaczy kontrowersję, od której zaczęła się nasza dyskusja:
„Jan Paweł II, w duchu niezmiennego nauczania Kościoła, wielokrotnie przypominał, że na wszystkich, którzy bezpośrednio uczestniczą w ciałach ustawodawczych, spoczywa «konkretna powinność przeciwstawienia się» jakiejkolwiek ustawie stanowiącej zagrożenie dla ludzkiego życia. Obowiązuje ich — tak jak każdego katolika — zakaz uczestnictwa w kampaniach propagandowych na rzecz tego rodzaju ustaw, nikomu też nie wolno ich popierać oddając na nie głos. Nie jest to sprzeczne z zasadą, którą sformułował Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae w odniesieniu do sytuacji, gdy nie jest możliwe odrzucenie lub całkowite zniesienie ustawy aborcyjnej już obowiązującej lub poddanej pod głosowanie: w takim przypadku «parlamentarzysta, którego osobisty absolutny sprzeciw wobec przerywania ciąży byłby jasny i znany wszystkim, postąpiłby słusznie, udzielając swego poparcia propozycjom, których celem jest ograniczenie szkodliwości takiej ustawy i zmierzającym w ten sposób do zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej»” (Kongregacja Nauki Wiary, Nota doktrynalna dotycząca pewnych kwestii związanych z udziałem i postawą katolików w życiu publicznym, II, 3).
Możemy prowadzić dyskusję na temat naszego rozumienia polityczności (i de facto dyskusje te toczą się już od 10 lat na łamach „Christianitas”, czy od lat 5 na łamach „Teologii Politycznej”). Tocząc te dyskusje pamiętajmy o postawie zmarłego kilka dni temu śp. ks. Richarda J. Neuhausa, o którym Artur Bazak napisał w serwisie „Teologii Politycznej”, że „nie należał do tych myślicieli katolickich, którzy na ołtarzu dialogu [ze światem] składali ofiarę z ortodoksji”. Nie wiem, czy wyczerpująco odpowiem tu na pytanie Lubelskiego, ale nie, nie sądzę, aby była to postawa dziecinna. Nie sądzę też, aby była to postawa ideologiczna czy fanatyczna. To normalna katolicka postawa. Nie bójmy się normalności!
Inne tematy w dziale Polityka