Chudzicki Chudzicki
5208
BLOG

Marcowi docenci ministra Gowina

Chudzicki Chudzicki Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 60

Ważnym elementem reformy min. Gowina jest zniesienie obowiązku posiadania habilitacji, jako warunku niezbędnego do otrzymania tytułu profesora nadzwyczajnego (uczelnianego, zwanego w środowisku akademickim „podwórkowym”). Ta propozycja Gowina wywołała silny sprzeciw w środowisku akademickim (m.in. tzw. list 150 naukowca). Sam min. Gowin uznał te protesty za świadectwo tego, że kasta profesorska chce nadal blokować kariery młodych naukowców. 

Dla czytelnika, który nie zna realiów akademickich, spór ten jest  w dużym stopniu nieczytelny. Dodatkowo, widoczne jest wyraźnie, że obie strony sporu mają swoje interesy, ale na podstawie doniesień prasowych trudno je uchwycić. A naprawdę chodzi tu o wpływy, etaty i pieniądze.

Pracowników akademickich można podzielić na pracowników dydaktycznych i naukowo- dydaktycznych. Ci pierwsi zajmują się na uczelni dydaktyką, nie muszą posiadać tytułu naukowego doktora i mogą zająć, co najwyżej etat starszego wykładowcy. Pracownicy naukowo- dydaktyczni prowadzą zajęcia, ale oprócz tego mają obowiązek wypracowania w ciągu ośmiu lat dorobku naukowego, m. in. w postaci publikacji, które są podstawą nadania habilitacji. Po otrzymaniu habilitacji mogą oni otrzymać tytuł profesora nadzwyczajnego, czyli uczelnianego. Naukowcy o szczególnie doniosłym dorobku, który jest recenzowany w Centralnej Komisji ds. Stopni Naukowych, mogą otrzymać stopień profesora zwyczajnego (tzw. belwederskiego). Uzyskanie takiego stopnia jest zwykle uwieńczeniem kariery akademickiej.

Co w związku z tym proponuje min. Gowin. Otóż minister proponuje tzw. dwie ścieżki kariery:

„Konstytucja dla nauki tworzy równorzędną ścieżkę kariery dla wybitnych dydaktyków. Dotychczas na stanowisku odpowiadającemu stanowisku profesora uczelni – profesora nadzwyczajnego – można było zatrudnić, co do zasady, osobę posiadającą co najmniej stopień naukowy doktora habilitowanego. Reforma udrażnia ścieżkę dydaktyczną kariery akademickiej: aby realizować swój awans zawodowy do szczebla stanowiska profesora uczelni, nauczyciel akademicki nie będzie musiał posiadać habilitacji”.

I w tym punkcie mamy już pierwszy problem. Otóż, pracownicy dydaktyczni prowadzą na uczelni zajęcia wymagające mniejszego wkładu badań własnych i nikt ich nie rozlicza z badań naukowych. W praktyce wygląda to następująco: prowadzę wykład z danego przedmiotu i przedstawiam swoje wymagania i oczekiwania wykładowcy, która prowadzi do tego wykładu ćwiczenia. W czasie egzaminowania studentów, co do zasady zadaję pytania, które dotyczą treści realizowanych w czasie ćwiczeń. Wówczas mogę ocenić jaki był poziom tych zajęć i np. wpłynąć na jego podwyższenie. W momencie, gdy wykładowca otrzyma tytuł profesora, to oględnie mówiąc, będzie miał moje uwagi i oczekiwania w głębokim poważaniu. Wyobraźmy sobie sytuację, w której jestem prowadzącym wykład, mam etat adiunkta i muszę złożyć habilitację, bo inaczej zostanę zredukowany. Natomiast wykładowca na ćwiczeniach do mojego wykładu będzie miał tytuł profesora, czyli będzie praktycznie nieusuwalny z uczelni, a badań własnych nie musi prowadzić. Czy muszę jeszcze tłumaczyć jaki będzie mój wpływ na poziom ćwiczeń, które on prowadzi?Ale najlepsze jest co innego. Otóż, profesorem będzie mógł zostać każdy magister, który został przyjęty na etat dydaktyczny, a jego zajęcia zostaną dobrze ocenione przez "kogoś" (rektora, polityka czy biznesmena, który po reformie ma zasiadać w radzie uczelni). Zatem każdy pociotek polityka czy biznesmena, który jest magistrem będzie mógł zostać profesorem z pensją 8 tys. !!!

Spraw jednak nie jest wcale taka prosta, bo profesorowie, którzy napisali do min. Gowina żądają także przywrócenia tzw. kolokwium habilitacyjnego i zwiększenia roli wydziału w procesie obrony habilitacji. I tym momencie Gowin ma rację, gdy pisze o ich liście: „To taki dekalog akademickiego feudalizmu. Tam autorzy piszą, że chodzi im o takie rozwiązania, które zapewnią kadrze profesorskiej kontrolę nad awansami”. W obecnej chwili habilitację uzyskuje się w sposób następujący: zanoszę wniosek i karton z książkami, w których są moje publikacje oraz książka, która stanowi podstawę mojej obrony na wydział uczelni. Uczelnia powołuje komisję ds. habilitacji, która wstępnie ocenia mój dorobek, a następnie występuje do Centralnej Komisji (CK) o powołanie recenzentów, którzy go merytorycznie ocenią. Mój wniosek wraz z owym kartonem książek jedzie do Warszawy, gdzie oceniają go  recenzenci. Gdy już osiwiały z nerwów (nie znam nikogo, kto w czasie pisania habilitacji nie dorobiłby się siwych włosów) otrzymuję pozytywną opinie, to rada wydziały zatwierdza wynik merytorycznej oceny, której dokonali recenzenci. Natomiast profesorowie, którzy napisali do min. Gowina chcą przywrócić, zlikwidowane parę lat temu, tzw. kolokwium habilitacyjne. Gdy istniało to kolokwium, to po otrzymaniu pozytywnych i merytorycznych recenzji, na radzie wydziału wygłaszałem prelekcję, odpowiadałem na pytania (nieraz idiotyczne), następnie rada głosowała, czy nadać mi habilitację. I w tym momencie uwidaczniał się problem, o którym napisał Gowin. Podam przykład mojego kolegi: miał bardzo dobre recenzje dorobku i pozytywną opinię CK, natomiast po wygłoszeniu przez niego wykładu rada głosowała przeciwko nadaniu mu habilitacji. Oczywiście, wszyscy wiedzieliśmy o co chodzi: kolega nigdy nie nosi krawatu, bo twierdzi, że go dusi, a oprócz tego ma niezwykle gawędziarski, uwielbiany przez studentów, stylu prowadzenia wykładów. Przykład ten, wcale nie jest jednostkowy, a świadczy o tym, że w poprzednim systemie również były patologie: można było mieć doskonałe, merytoryczne recenzje i polec na kolokwium, bo się radzie nie spodobało.

Reasumując, system zaproponowany prze Gowina zniszczy możliwość egzekwowania poziomu ćwiczeń na uczelni i pozwoli na niekontrolowany awans różnych pociotków. Natomiast profesorowie, którzy napisali do niego list chcą uzyskać większą kontrolę nad awansem młodszych pracowników nauki. Istnieje jednak trzecia droga: usprawnienie działania CK, na której wszyscy wieszamy psy, a która jako jedyna zapewnia merytoryczną ocenę dorobku młodych naukowców. Zresztą, sami autorzy listu do min. Gowina zwracają uwagę na potrzebę usprawnienia działania CK.

Na koniec, aby już nie przynudzać, zwrócę uwagę na jeden, skandaliczny i świadczący o głębokich kompleksach, element reformy min. Gowina. Otóż, chce on wprowadzić do reformy, jako element warunkujący uzyskanie habilitacji, publikacje w zagranicznym czasopiśmie. Nawet to ładnie argumentuje: „Uważam, że polscy humaniści nie powinni zadowalać się publikacjami tylko w polskich czasopismach naukowych. (…) Uważam, że wszystkim powinno zależeć na tym, żeby polscy humaniści pisali też w językach obcych, w czasopismach międzynarodowych. Świetną ilustracją jest toczący się spór dotyczący rzekomej „współodpowiedzialności” Polski za Holokaust. Musze powiedzieć ze smutkiem, że my, politycy obozu rządowego, starający się bronić dobrego imienia Polski, nie możemy niestety nigdzie powoływać się na anglojęzyczne prace polskich historyków”.

Czyli, muszę zacząć po angielsku pisać o Holocauście, bo co do tej pory pisałem głównie o kulturze  polskiej, a ta tematyka za bardzo nie interesuje zagraniczne czasopisma. Jakbym był polonistą, to musiałbym pisać, np.  o Szekspirze. Międzynarodowy obieg prac naukowych, zwłaszcza w humanistyce, najczęściej zależy od ich tematyki. Jak popełniłem niegdyś, zupełnie na marginesie moich badań, napisany po polsku artykuł o zagranicznej badaczce kultury, to napisali do mnie z Uniwersytetu w "Obcym Kraju" z pytaniem, czy mogą to przetłumaczyć.  Ale nie mam zamiaru do końca życia zajmować się czymś, co stanowi margines moich badań. Zatem wymóg posiadania publikacji w obcojęzycznych czasopismach to zupełna bzdura, która jest niby logicznie uargumentowana, ale świadczy tylko o głębokim kompleksie wobec Europy Zachodniej. Odnoszę wrażenie, że minister Gowin mentalnie dalej tkwi w okowach postkolonialnego myślenia, które jest charakterystyczne dla formacji, z której się wywodzi.

Chudzicki
O mnie Chudzicki

Tak przysięgałem: badania naukowe w swoich dyscyplinach ochoczo i gorliwie będziecie uprawiać i rozwijać nie z chęci marnego zysku czy dla osiągnięcia próżnej sławy, lecz po to, by tym bardziej krzewiła się prawda i jaśniej błyszczało jej światło, od którego zależy dobro rodzaju ludzkiego. I tego się trzymam, bo prawda nas wyzwoli.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo