Tak czytam niektóre notki i ten temat ciągle się przewija nie dotykając do końca jednej z płaszczyzn tematu. Mówi się o spotkaniach pod krzyżem jako demonstracji politycznej - fakt, że jeśli przybywa tam Jarosław Kaczyński to samo przez się robi się z tego polityka. Prezes PiS znalazł się w podwójnej roli, wizerunkowo nawet niewdzięcznej, której pierwowzoru dotąd nie było – polityka i religijnego człowieka w żałobie...
Kaczyński przychodził do tłumu sporadycznie, coś tam powiedział, pomodlił się i odszedł. Tłum został i o ten tłum mi zasadniczo chodzi.
Swoją drogą, gdyby nie interweniowano, już nie ważne kto i jak, tłum malał by z dnia na dzień, a w końcu z nadejściem deszczów któryś z ostatnich poprosiłby o przeniesienie go „pod dach”. Abstrahuję tu od tematu postulowanego przyszłego pomnika, wydaję się zresztą że modlący bardziej widzieli to miejsce dla krzyża jako symbolu rodzącej się w tym miejscu po pogrzebie jedności narodowej, niż pamięci ofiar– stronnikami PiS stali się jedynie medialnie, zresztą inne partie po prostu wstydzą się ich zagospodarować.
Zatem problemem stał się sam tłum. To tłum w oczach reszty zupełnie tam nie pasował. Pojawiły się zarzuty kompromitacji w oczach turystów, zawłaszczaniu przestrzeni demokratycznej*, fanatycznej religijności itp. I to jest właśnie to, co pchnęło różne środowiska i osoby do frontalnego ataku na modlących się. Nie chodzi mi o niewierzących, tych łatwo zrozumieć, ciekawszą jest postawa tych, którzy z jednej strony mówią, że są katolikami, z drugiej nie chcą być identyfikowani z modlącym się tłumem...
Tym jakoś nie pasuje, że inni mogą godzinami klęczeć, moknąć i marznąć; zwolnić się z tego powodu z pracy na kilka dni, publicznie przewijać paciorki różańca, podczas gdy obserwujący przechodnie zachowują się jakby zwiedzali zoo.
Jak w każdych bowiem czasach mamy problem z gradacją postawy religijnej. Oficjalnie zapraszamy biskupów na uroczystości, sami bierzemy udział we wszelkich mszach, z rodziną chodzimy do kościoła... więc to my jesteśmy religijni. Kim są zatem Ci na ulicy? Czy czasem nie są wyrzutem sumienia, że można wejść jeszcze dalej, jeszcze głębiej...
Podobny problem mieli kiedyś saduceusze i faryzeusze. Spełniali wszystkie wymogi religii. Oczyszczania, obmywania, śpiewy psalmów, dłuższe niż dziś „msze” – mówię wam, życie przeciętnego członka judzkiego kościoła nie było lekkie. Wymogi religii regulowały cały dzień wierzącego. Tymczasem przyszedł Ktoś i potępił te postawę, stąd i wściekłość wielka... O co Mu chodziło? Przecież przyszedł do narodu wierzącego, a nie do pogan...
Jak zwykle pozostaje nadzieja. A polega na tym, że każdy z nas będzie miał możliwość kiedyś klęknąć w tym tłumie, choć raz w życiu. Będzie miał możliwość modlitwy o odrzucenie pozoru i fasady. Wrzeszczący tłum obok powoli zamieniać się będzie w szum, szmer... aż w końcu stanie się intencją.
- - - - -
* Jeśli zaś przestrzeń publiczna ma być wolna od ideologii, to proszę... ale po równo. Skoro krzyże – jako przejawy ideologii chrześcijańskich - tylko w kościołach, to bilbordy – jako przejaw nurtów hedonistycznych - tylko w sklepach. Reklamy w telewizji powinny być zatem tylko w specjalnych programach dla chętnych konsumentów itp.
Inne tematy w dziale Polityka