Nie obejrzę tego filmu nigdy i nigdzie – wyczytałem w jednym z komentarzy. Tak to reaguje poznawcza awangarda kulturalna.
Wielokrotnie mówiono, że odrzucanie a priori zaprowadzi nas do ściany. Abyśmy się otworzyli, obejrzeli, dotknęli…
„Spektakl jest bardzo kontrowersyjny, śmiały i odważny, ale warto go zobaczyć. Przedstawienie daje do myślenia” – z opinii o sztuce „Shopping and fucking" Ravenhilla.
„Nasze społeczeństwo wciąż nie dojrzało do takich sztuk” – krzyczano, gdy publiczność nie zniosła Globisza i Segdy imitujących swoje orgazmy w drodze „Do Damaszku”, a sam reżyser nie wziął krytyki „na klatę”, tylko potraktował widzów wdzięcznym „Wynoście się”.
„Żaden z zapytanych nie był na tym przedstawieniu!” – bronił kiedyś swoich racji Karolak przy czytaniu scenariusza „Golgota Picnic”.
Dlaczego te argumenty, że sztuka to sztuka – odrębna od tematu, nie brzmią w przypadku filmu „Smoleńsk”?
Dlaczego tu ma nie zadziałać ta radosna i otwarta poznawczość, która poszerza horyzonty i otwiera na innego?
Dlaczego nie obejrzeć filmu choćby dlatego, że to jedyny obraz o tej tragedii…, z ciekawości po prostu.
Dlaczego poziom tego filmu, jego wartości kulturowe, artystyczne, poznawcze, a nawet wspomnieniowe i dokumentalne odrzuca się właśnie a priori?
Czuć tu fałsz za fałszem.
Wychodzi na to, że to „otwieranie się” jest tylko biczem jednomyślnych na „innych”. I tak ci, którzy tak łatwo chcą się otworzyć na przybywającego z daleka wojującego muzułmanina, nie mogą znieść widoku nawet średnio zaangażowanego i bliskiego kulturowo katolika.
Ci sami (jak Jerzy Stuhr) chwalą film o żyjącym i naprawdę kontrowersyjnym Wałęsie, a kręcenie filmu Smoleńsk określają „hucpą” i „nihilizmem”. Nie chcą się otwierać i przyznają, że „powstanie takiego filmu może być groźne dla Polski”.
A ci, co tak bezwarunkowo otworzyli się na Rosjan, filmu nie obejrzą – bo nie. Choć wrak wciąż rdzewieje w obcych rękach, nie otworzą się na swoich, choć inaczej myślących. Otworzyć na miłujących nas sowietów było łatwiej…
Inne tematy w dziale Polityka