Już pod koniec dnia, przed ekranem swym, pustej myśli szmer, tak, to on. Feel. Eee Yeee! Już pod koniec dnia, widzę obraz ten, w pustej szklance kicz, to chyba sen. Yye eee.. sen. Mroczny sen. Yee...
Co roku organizatorzy naszych szlagierowych festiwali wyciągają jakiegoś asa z rękawa, by pokryć nijakość współczesnej muzyki. As przeważnie jest emerytem i trzeba go jakoś uhonorować, bo może nie być już okazji. W tym roku był to pan Młynarski. Modne jest też coroczne odgrzewanie starszych szlagierów, w wykonaniach współczesnych piosenkarzy, np. szansonistki Nataszy Urbańskiej.
I tak myślałem, że może to chodzi o taki hołd, że to piękne zjawisko... Tymczasem coraz bardziej dochodzę do wniosku, że te odgrzewane kotlety mają zatrzeć niski poziom tego, co obecnie się tworzy. Jejku! Poziom! Przepraszam. Raczej deficyt. Tylko już nie umiem powiedzieć, czego, bo to, co słyszymy to jakaś pauperyzacja myśli, zubożenie totalne, a wręcz staczanie się „twórców”. A przecież takie Opole powinno pokazywać to, czym muzycznie żyje kraj.
Macie rację. Kraj żyje Feel’em. Zastanawia mnie tylko, czy w tym kraju nie ma ambitniejszych autorów i muzyków, czy też nikt nie jest zainteresowany ich promowaniem? Przecież te stare „odgrzewane kotlety” były kiedyś przebojami całej Polski, ale miały jakiś sens. Miały więcej niż 4 akordy i nie były kompilacją znanych fraz muzycznych z innych piosenek. W tekście chodziło też o więcej niż o stwierdzenie pory dnia i że jest już ciemno. Może problem leży w braku jakiejś demokracji radiowej. Bo jak to jest, że wszystkie top-listy może wygrywać jedna piosenka, a w samochodzie na każdej stacji słyszę ten anioła głos.
Jest przykład, że cenzura krytyczna istniała w środowisku muzycznym, bo nie wszystkie stacje pozwalały sobie na puszczanie disco-polo, mimo iż jego popularność była ogromna. Teraz disco-polo przekształciło się w disko-polo-pop i nikt już się nie przejmuje.
Disko-polowcom zarzucano sprzedajność własnej twórczości i wielkie dochody z występów na wielotysięcznych „zabawach”. Dziś Feel ledwo się wylansowawszy sprzedaje jedną ze swoich piosenek na potrzeby wiadomego banku, ale nikt już nie wkłada tego w jakiś kontekst moralny, bo i moralistów na rynku idei jak na lekarstwo. Nie ma już, tzw. przekazu, a artyści zamiast coś publiczności dać, pracują nad tym, co tu można wziąć?
Może lekarstwem okazałoby się większa łatwość zakładania stacji lokalnych, konkurencyjność na rynku była by większa – a radio nie puszczałoby tego, za co płaci koncern promujący artystę, bo doszedłby niewymierny czynnik promowania „naszego”, lokalnego. Niestety poluzowanie wymogów, opłat i koncesji na własne radio mogłoby owocować wzrostem postaw demokratycznych, a to już u nas nie przejdzie, bo mądrzejsza jest wszak demokracja kontrolowana przez zaproszonych.
A może to tak, że ja po prostu nie czytam tego (ch)filowego przekazu? A może to i tak powinno być, że kultura masowa swoim torem, a kto zechce poszukać, to i tak znajdzie sobie coś lepszego. Może i tak, pewnie zostanę zakrzyczany przez filo-Feelów, ale już taka rola człowieka, który doczekał się czasów, kiedy nawet już nie mają wzięcia szare komórki do wynajęcia...
Inne tematy w dziale Polityka