claroklara claroklara
3860
BLOG

Dziennikarze PRL-u: wczoraj i dziś

claroklara claroklara Polityka Obserwuj notkę 3

Ten tekst ma ciekawą historię... Pisany był do jednego z moich ulubionych wykładowców na dziennikarstwie - jeszcze niedawno korespondenta z Watykanu, ale nazwiskami rzucać nie będę. Praca zaliczająca semestr. Temat wymyśliłam sama, bo byłam świeżo po lekturze "Doliny Nicości" Bronisława Wildsteina (polecam! młodym też, bo język nie jest ani trochę "sztywniacki", jest soczysty - czasem aż za bardzo - a akcja toczy się wartko).

Po jej przeczytaniu mój, wówczas ulubiony wykładowca, stwierdził, że jestem "zacietrzewiona jak Wildstein" i "nie można tak surowo oceniać ubeków". No jasny gwint! Zaraz całe "ulubieństwo" znikło. No i co zrobił wtedy ten mały ancymon, czyli ja? Ugiął się pokornie, jak baran(ek)? A skądże, postanowił tekst jeszcze bardziej zaostrzyć, żeby pokazać, że nie ustąpi, choćby "nie wiem co". I co? I dostał piątkę. Ale nie o piątkę tu chodziło, chodziło o wierność ideałom.

Dziś, w pierwszą rocznicę powstania tekstu wklejam go tu, bo uważam że jest (niestety) bardzo aktualny. A ponieważ jest długi, mogę ze spokojnym sumieniem uczyć się do sesji i zostawić potencjalnym czytelnikom więcej czasu na jego przeczytanie.

 

 

Dziennikarze PRL-u: wczoraj i dziś

 

 

Czasy PRLu, chodź tak niedawne, trudno sobie wyobrazić ludziom młodym. Pełne absurdów, które dziś są jedynie powodem do śmiechu, z mnóstwem drobiazgowych przepisów, mających na celu pozbawienia Polaków wolności słowa, a nawet myśli. Trzeba było uważać na to co i jak się mówi, i na to z kim się to robi. Kiedy uświadomimy sobie, że to nie rzeczywistość z jakiegoś filmu Spielberga, ale czasy w jakich żyli nasi rodzice i dziadkowie, ciężko jest nam pojąć, jak w ogóle można było wtedy funkcjonować. Gdyby lata 1952-1989 można było sprowadzić jedynie do monotonnego stania w kolejce po chleb, może odrobina współczucia wystarczyłaby, by je pojąć. Jednakże jak można było w czasach kontroli i cenzury pozostać uczciwym człowiekiem, patriotą i nie stać się zwykłą marionetką systemu? Wydaje się to bardzo trudnym zadaniem, tym łatwiej w obecnych czasach usprawiedliwiamy tajnych współpracowników SB i samych agentów. A jednak niektórzy pozostali odważni i uczciwi. Zapewne niektórym, niepełniącym żadnych ważnych funkcji społecznej, było o wiele prościej, natomiast pozostali, objęci większą kontrolą, musieli wykazać się heroizmem, aby nie dać się złamać. Mimo wszystko, tacy bohaterzy się znaleźli i dzięki nim mamy niezafałszowany obraz tamtych czasów, o których uczymy się na lekcjach historii. Chyba jedną z najcięższych, w owych czasach, profesji było dziennikarstwo - prawdziwy dziennikarz z powołania chciał być rzetelny i udzielać prawdziwych informacji społeczeństwu, natomiast państwo rządzone przez komunistów nastawione było na dezinformację i gloryfikowanie swoich zasług. Jako przyszła dziennikarka właśnie temu zawodowi chciałabym się przyjrzeć. Swoją pracę oprę na książce "Z historii PRL. Dziennikarze", która stanowi zbiór wspomnień dziennikarzy działających w czasach PRLu, zebranych i opracowanych przez Jerzego Waglewskiego oraz powieści Bronisława Wildsteina "Dolina Nicości", o której Rafał Ziemkiewicz napisał: "Wszystkie nazwy knajp w tej powieści są prawdziwe, postaci też, choć mają fikcyjne nazwiska, a wszystkie wydarzenia fikcyjne - choć zdarzyły się naprawdę" oraz własnych przemyśleniach. Być może ktoś zarzuci mi, że jest to praca bardzo odtwórcza, jednak chciałabym podkreślić, że dzięki odważnym ludziom, nie tylko dziennikarzom, czasy PRL-u są mi obce. Wychowałam się w wolnej Polsce.

 

Jan Dziedzic, który był sekretarzem generalnym Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, wspominając swoich kolegów z tygodnika "Po prostu", pokazuje jak daleko ingerowała cenzura: tak daleko, że nie pozwalała nie tylko pracować, ale i żyć:

"Kiedy jesienią 1957 r. Gomułka podjął decyzję o zamknięciu tygodnika, uchwaliliśmy jednogłośnie ostry protest.Po prostuw okresie półtorarocznym przekształciło się z tępej stalinowskiej i schematycznej 'piły', w pulsującą życiem, inwencją i patriotyzmem trybunę ideałów polskiego października. (...) Teraz, po latach, czymś najbardziej fascynującym wydaje mi się różnorodność dróg, jakimi potoczyło się życie tej grupki ludzi, niegdyś solidarnych niczym oddział komandosów.

Eligiusz Lasota, naczelnyPo prostu, w 1956 r. nie miał jeszcze trzydziestki. Szczupły, chłopięcy, w okularach, z niesforną blond czupryną, związał się z lewicą jeszcze w latach okupacji. Nie był dziennikarzem 'piszącym', raczej organizatorem, reprezentantem pisma i... piorunochronem, przyjmującym gromy Biura Prasy KC i cenzury. W kontaktach z Mysią, gdzie mieściła się cenzura, umiał wywalczyć więcej, niż ktokolwiek inny. Jego ustąpienie ze stanowiska naczelnego było próbą ocaleniaPo prostu, kiedy konflikt z linią Gomułki osiągnął już stan ostry (...). Po likwidacji pisma Lilek został wyrzucony z partii. Jakiś czas tolerowano go jako posła na Sejm, gdzie omijano go jak zapowietrzonego. Początkowy zakaz pracy w dziennikarstwie z czasem złagodzono. Lasota jednak przez lata nie mógł się podpisywać swoim nazwiskiem, a pracował w dziale zagranicznym "Głosu Pracy". Był przygaszony i załamany i z tego stanu nigdy się nie otrząsnął.

(...) Samobójczą śmiercią zeszli z tego świata dwaj poprościacy: przystojny Włodzimierz Godek, który nie zniósł presji zamknięcia pisma, oraz, dużo później, Egon Gonczarski, który wyskoczył z okna".

Jan Dziedzic wymienia jeszcze Annę Bratkowską, która po zamknięciu pisma całkowicie odsunęła się od polityki oraz Wiesława Szyndlera-Głowackiego, który zrobił doktorat i doszedł do stanowiska redaktora naczelnego "Rynków Zagranicznych".

Czemu tak bardzo różniły się losy dziennikarzy tego samego pisma? Czy decydowała o tym jedynie bardziej lub mniej odporna psychika czy też może "stopień szkodliwości" dla systemu? Choć nurtuje mnie to pytanie to nie chcę w tym miejscu na ten temat spekulować, zamiast tego pokażę różnorodność zachowań dziennikarzy na naradzie u Gomułki:

"Krzyczał do nas, zgromadzonych w sali posiedzeń KC na piątym piętrze, że nie pozwoli zaprzepaścić dorobku Polski Ludowej. Wazeliniarze - a była ich większość na sali - klaskali, inni słuchali tych wywodów ze ściśniętym sercem. A właśnie w środowisku studenckim wybuchły protesty przeciwko zamknięciuPo prostu, doszło do tumultu i pałowania w Domu Studenta na Placu Narutowicza. Ulice zapełniły się milicjantami w hełmach".

Zastanawia mnie fakt, iż dawniej z odrazą mówiło się o wazeliniarzach, tchórzach, oportunistach, a walecznych studentów traktowało się jak "swoich", jak przyjaciół, dziś natomiast nie mamy odwagi powiedzieć, że wazeliniarzami się brzydzimy, bo to niemodne, niepoprawne politycznie. Mamy tupet, by tłumaczyć oprawców naszych rodziców i dziadków. Mili rodacy, wstyd! Tym większy wstyd, gdy broni ich pokolenie, które czasy PRL-u przeżyło. Jednakże, jeśli, jak pisze Dziedzic, wazeliniarzy była większość to nie ma się czemu dziwić...

PRL wsiąkał w świadomość niezwykle szybko, wystarczy choćby spojrzeć na język prasy: "Bartosz Janiszewski podjął temat nadużywania w prasie żargonu pseudowojskowego. Cytował: 'słowa pociski w podżegaczy wojennych; meldunki z frontu wykopu ziemniaków; bitwy o węgiel; operacje w sektorze walki o zwiększenie pogłowia trzody chlewnej; huraganowy ogień argumentów, bojowników, oficerów i szeregowców... Wzywam wszystkich na front walki o nowy kształt polskiej prasy' - kończył swój zabawny felieton". Niektóre skojarzenia, jak np. to z ziemniakami i frontem, wydają się zupełnie "od czapy" i, dla mnie, niepojęte.

Podczas gdy "maluczcy" stali w kolejkach po mleko, w Pałacu Namiestnikowskim odbywały się wystawne bankiety. Stoły było suto zastawione jedzeniem, słodkościami i oczywiście alkoholem, a wyróżnieni goście wysłuchiwali toastów na cześć socjalizmu i obozu socjalistycznego "ze Związkiem Radzieckim na czele" oraz ukochanych przywódców. Później owe toasty musiały być drukowane, w całości, w prasie.

Były sekretarz SDP wspomina również, jak to w 1956 roku przyleciał do Warszawy Halperin - Szwajcar piszący w "Neue Zuricher Zeitung". Dziedzic przedstawił mu się, jako "nieistniejąca osoba", gdyż takim mianem Halperin określił jego i red. Janusza Weyrocha - autorówListu otwartego do ministra sprawiedliwości, w którym domagali się oni ujawnienia prawdy o represjach stalinowskich wobec niewinnych ludzi. Postulat ten wydrukowany został wŻyciu Warszawy.

Zamykając swoje wspomnienia Jan Dziedzic napomyka o dwóch kwestiach: powolnemu rozwarstwianiu się środowiska dziennikarskiego (znów mówi o ludziach, którzy z wygody gwałtownie i radykalnie zmieniali swoje poglądy polityczne) oraz o okolicznościach swojego ustąpienia ze stanowiska sekretarza Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich:

"Ostatnie miesiące mojej pracy na Foksal przebiegały pod znakiem przygotowań do zjazdu. (...) W dniu zjazdu, o świcie, doszło do drobnej awantury. Do domu zatelefonował kierownik Biura Prasy KC, Artur Starewicz. Był to młody i inteligentny aparatczyk partyjny, wyróżniający się stanowczością, ale także i taktem.

- No cóż, towarzyszu Dziedzic - powiedział - zostajecie sekretarzem na następną kadencję. - Zabrzmiał to jak coś pośredniego między propozycją a poleceniem, rozkazem.

- Mylicie się - odparłem - wracam do czynnej pracy w zawodzie.

Starewicz udawał, że nic nie wie o mojej decyzji. Namawiał więc, kusił, obiecywał, przekonywał, aż zaczął krzyczeć, że sprawiam mu zawód i kłopot.

- Tym tonem nie będziemy rozmawiali, towarzyszu Starewicz - powiedziałem zirytowany i odłożyłem słuchawkę.

(...) Spięcie ze Starewiczem sprawiło, że powróciłem do PAP w charakterze szeregowca. Została złamana tradycja traktowania sekretarzowania w SDP jako trampoliny na jakieś stanowisko kierownicze. Swoje miejsce pracy zmieniłem jedynie na redakcję zagraniczną".

 

Nader ciekawy opis PRL-owskiej rzeczywistością stanowią wspomnienia pani redaktor Janiny Jankowskiej. Pani Janina jest pierwszą, polską laureatką głównej nagrody włoskiej w dziedzinie dokumentu -Prix Italia. Nagroda została jej przyznana w roku 1981, w Sienie, jednak do rąk zwyciężczyni konkursu trafiła dopiero po latach, gdy odebrał ją dla dokumentalistki pan Paweł Wasilewski - korespondent Polskiego Radia we Włoszech. Kierownictwo Polskiego Radia nie zezwoliło na wyjazd pani redaktor do Sieny.

Janina Jankowska świetnie charakteryzuje świat dziennikarski w PRL-u: "Dziennikarski świat tak funkcjonował, że naczelni redaktorzy gazet, radia i telewizji co tydzień byli wzywani na odprawy do KC, gdzie im po prostu dyktowano, co, gdzie i o czym mają mówić i pisać w danym tygodniu. Dziś młodzi dziennikarze nie mogą zrozumieć, jak można było pracować w takim systemie i pozostać uczciwym dziennikarzem. To był świat pozorów i podwójnych kodów. Jednym artykułem oddawało się daninę wydziałowi KC po to, by w innym powiedzieć coś ważnego czytelnikowi, często w języku ezopowym. (...) Mrugało się więc różnymi sposobami do czytelnika i słuchacza, którzy odbierali ten kod bezbłędnie. W prasie rozkwitała felietonistyka i reportaże, gorzej było z publicystyką polityczną, czyli 'wstępniakami'. Tu królowali propagandyści."

 

W tym miejscu nasuwa mi się skojarzenie z Rosją - ile lat, propagandyści musieliby nas "urabiać", byśmy nie sprzeciwiali się systemowi, żebyśmy nie dopuszczali nawet myśli, że jest źle? A może Polacy są inni z natury i nigdy nie daliby się tak zmanipulować? Trudno osądzić, aczkolwiek wierzę, że dzięki tym dziennikarzom "puszczającym oczko" i piszącym w prasie podziemnej łatwiej było ludziom pamiętać o tym, jaki ich świat powinien być i bardzo za ich odwagę dziękuję.

"W drugiej połowie lat siedemdziesiątych dziennikarze funkcjonowali jakby na trzech statusach: pracujący i piszący wyłącznie w prasie podziemnej - twórcyBiuletynu InformacyjnegoiZapisu, którzy artykuły w tych czasopismach podpisywali swoimi nazwiskami - kompletnie spaleni w prasie oficjalnej. Dziennikarze, którzy publikowali w prasie podziemnej, ale pod pseudonimami, a na co dzień pracowali w oficjalnych pismach. Trzecia grupa to dziennikarze piszący tylko do prasy oficjalnej. Janek Walc dokonał wyboru, z redakcjiPolitykiprzeszedł do redakcjiBiuletynu Informacyjnego. Jego nazwisko widniało w stopce, zatem prasa oficjalna była przed nim zamknięta." O sobie redaktor Jankowska mówi, że należała do drugiej "kategorii" dziennikarzy: pracowała oficjalnie w radiu i nieoficjalnie współpracowała z pismami "drugiego obiegu".

Pani Janina pracowała w redakcji reportaży literackich i najchętniej zajmowała się reportażami interwencyjnymi (odpowiednik dzisiejszych reportaży śledczych). Dla tych reportaży pani redaktor wymyśliła nazwę cyklu: "Ludzie, którzy potrafili powiedzieć - nie". Bohaterami byli pracownicy, którzy nie chcieli wchodzić w korupcyjne układy, którzy o coś w zakładzie walczyli. Oczywiście, po wypadkach radomskich, w 1976 roku, cykl ten zdjęto z dnia na dzień.

Janina Jankowska mówi o swoich stałych kłopotach z cenzurą i wyrzutach sumienia, związanych z tym, że często musiała iść na kompromis, np. przy okazji reportażu o skoczku spadochronowym, zrzuconym do Polski w czasie okupacji. Akcją tą kierował ksiądz Jan Zieja, ale ponieważ był członkiem KOR-u cenzura kazała usunąć jego nazwisko z reportażu. Tu przytoczę nieco zabawny, moim zdaniem, fragment wspomnień Jankowskiej: "Inna sprawa - to realizacja instruktażu, jaki co tydzień przynosił naczelny z posiedzeń Biura Prasy KC. Muszę tu oddać wielkie zasługi kierownicze redakcji reportaży literackich, Alinie Słapczyńskiej. Odbierała te instrukcje na luzie, a nawet potrafił je sensownie przetworzyć. Np. pod hasłem 'Sylwetki ruchu robotniczego' powstały świetne dokumenty o polskich komunistach, straconych podczas czystek w Rosji."

Kiedy dziennikarze wOświadczeniuzawarli protest przeciwko nie zamieszczaniu w redakcjach wiadomości i informacji z Gdańska, postawy w środowisku dziennikarskim były bardzo różne: jedni nie zgodzili się na umieszczenie swoich nazwisk w egzemplarzu przekazanemu Komitetowi Strajkowemu, inni podpisywali z ochotą, a jeden z kolegów dziennikarzy najpierw podpisał, a później wydarł swój podpis i... zjadł papier. Wydaje mi się, że to była pewna próba, lekcja odwagi, zresztą redaktor Jankowska interpretuje w to podobny sposób.

Skandaliczne, choć dla czasów PRL-u normalne, było potraktowanie reportażu pani Janiny o wydarzeniach z sierpnia 1980 roku, pt. "Polski Sierpień", który przygotowywała z myślą oPrix Italia. Po długich naradach zdecydowano się emisję tegoż reportażu (warunkiem przyjęcia na konkurs była emisja na antenie Polskiego Radia) w porze najmniejszej słuchalności, około północy. "Konkluzja była jednoznaczna: reportaż powinien wziąć udział w konkursie międzynarodowym, ale nie może być zauważony w Polsce... To charakterystyczny przykład dwulicowości ówczesnych decydentów: reportaż, który reprezentuje polską radiofonię, nie powinien trafić do polskich słuchaczy."

Trudne warunki PRL-u rozwijały w dziennikarzach spryt i kreatywność, dziennikarze radiowi wymyślili świetny sposób na obejście cenzury. Myślę, że można go porównać do prasy podziemnej: Raz w tygodniu tworzyli godzinny program radiowy, na temat tego, co się dzieje na linii związek-władza, gdyż takie informacje nie przedostawały się do programu radiowego. Kasety z nagraniami były odsłuchiwane z radiowęzłów zakładowych w czasie przerw w pracy, a ostateczny efekt kopiowano na kasety, po które przyjeżdżali delegaci z całej Polski, z wielkich i małych zakładów pracy, gdzie były odsłuchiwane.

Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy potrafili powiedzieć "nie", jak pani Janina: "Dopiero w końcu stycznia 1982 roku zostałam zaproszona na weryfikację i znalazłam się w gronie osób, które odmówiły pracy w Polskim Radiu. W tym momencie uznałabym to za zdradę. 2 lutego zostałam internowana. Najpierw byłam w Olszynce Grochowskiej, później w Gołdapi. Zostałam zwolniona w sierpniu, po amnestii." Równocześnie jestem pełna pogardy dla oportunistów, choć za odwagę często trzeba było płacić wysoką cenę, jednak nie znajduję usprawiedliwienia dla tych, którzy kosztem innych ratowali swój tyłek, zwłaszcza że inni poświęcali swoją karierę, a co za tym idzie pewną przyszłość: "Przez osiem lat nie pracowałam w radiu, osiem lat mojej najlepszej formy i sprawności. Wróciłam do audycji realizowanych na kasetach magnetofonowych w oficynie fonograficznejNowa, za co w 1984 roku byłam aresztowana i siedziałam na Rakowieckiej. Wyszłam z amnestii, ogłoszonej 22 lipca 1984 r."

 

Nie chciałabym, aby ta praca stała się zbyt obszerna, ani niepotrzebnie powtarzała pewne kwestie, dlatego pozwolę sobie z książki Jerzego Waglewskiego, wybrać wspomnienia jeszcze tylko jednego dziennikarza: Andrzeja Jonasa.

"Opowiadano mi, że depeszowcy w redakcji nocnejSztandaru Młodychmusieli wymyślić tytuł do ważnej depeszy politycznej z pobytu delegacji radzieckiej w Polsce. Jedni wymyślili jeden wiersz tytułu, drudzy - drugi. I nazajutrz można było przeczytać w gazecie:

Dla dobra pokoju i socjalizmu

Towarzysze radzieccy opuścili Warszawę.

Kiedy indziej ta sama gazeta na jednej stronie wydrukowała przemówienie I sekretarza KC KPZR i wielkimi czcionkami złożono tytuł:CHRUSZCZOW. Zaś na sąsiedniej stronie - zupełnie zresztą przypadkowo - znalazł się reportaż, czy jakieś sprawozdanie pod tytułem:W SKÓRZE SZATANA." Oczywiście było to surowo karane.

Jak Jonas sam pisze o sobie był dość specyficznym dziennikarzem działu zagranicznego, ponieważ z powodów rodzinnych miał zakaz wyjazdu za granicę. Kiedyś, w nagrodę za jakieś osiągnięcia, redakcja zafundowała mu wyjazd do Jugosławii. Wszystko było już przygotowane, kiedy w przeddzień wyjazdu otrzymał telefon, że wyjazd został odwołany. Z jakiego powodu? Okazało się, że Jugosławia jest uznawana za kraj quasi - zachodni, i nie mogłem tam jechać.

Dość obszernie Jonas opisuje problem cenzury: "To jednak, co w tej nerwowej, z zegarkiem w ręku prowadzonej pracy było największym szkopułem, przeszkodą nie tylko zbyt wysoką, ale - co najgorsze - nieprzewidywalną - to cenzura. Jej przedstawiciele urzędowali w Domu Słowa Polskiego. Praktyka była taka, że tzw. kolumny wyprzedzeniowe oddawało się im wcześniej, ale już po złamaniu, razem ze zdjęciami. Cenzor bardzo uważnie czytał te materiały, posługując się 'Wielką księgą zapisów’, (której rzekomo nie było). Księga była podzielona na dwie części. W pierwszej były zapisy stałe, w której były wymienione drobiazgowo opisane fakty, liczby, nazwiska itp. - czego w ogóle publikować nie można. W części drugiej - zmiennej - pojawiał się tzw. zapis, obowiązujący przez pewien czas. O ile wiem, prawo ustanawiania miało zapisów miało Biuro Prasy KC. I to działało na takiej zasadzie, że jeśli jakiś polityczny władca lub wpływowy działacz coś tam niewłaściwego zrobił i nie chciał, by to dostało się do prasy, dzwonił do Biura Prasy i przekonywał dysponentów, by taki właśnie zapis wprowadzić. W miarę upływu czasu tego rodzaju zapisy stawały się po prostu nieaktualne. (...) Cenzorzy oczywiście nigdy nam się nie tłumaczyli. Ich argumenty ograniczały się do dwóch słów: 'Nie wolno'! I już. Dotyczyło to czasem jakiegoś zwrotu, nazwiska, przymiotnika - ale też nierzadko całego artykułu."

Czasami ingerencje cenzury były po prostu śmieszne, np. wolno było podać tytuł powieściFlirt z Melpomeną, ale już nazwiska autora - Antoniego Słonimskiego, już nie, gdyż jego nazwisko znajdowało się w indeksie. "Któregoś dnia zakazano zakazywano podawania informacji o wypadkach drogowych, kiedy indziej o napadach rabunkowych, itp. Z zagranicy - o wojnie sześciodniowej - wolno było pisać tylko o tym, jak niewłaściwa jest polityka Izraela, zresztą większa część informacji, często bardzo istotnych, po prostu do nas nie docierała." Lata siedemdziesiąte były okresem "starannej dystrybucji informacji", o niektórych faktach wiedzieli tylko "wybrani".

Podobnie jak Jana Dziedzica i Janiny Jankowskiej represje nie ominęły Andrzeja Jonasa. Kiedy z dniem wybuchu Stanu WojennegoKulisy, czasopismo w którym pracował Jonas, zostały zawieszone, ich pracownicy zostali poddani weryfikacji. "Ja zostałem zweryfikowany negatywno-pozytywnie", znaczy to tyle, że Jonas nie został pozbawiony prawa wykonywania zawodu, ale zakazano mu pełnienia jakichkolwiek funkcji.Kulisyzostały zamknięte, aExpress- pracodawca redaktora Andrzeja - nie znalazł dla niego etatu. Tak więc został bez pracy i mimo że formalnie nie miał zakazu wykonywania zawodu, to żadne, nawet maleńkie redakcje, nie chciały go zatrudnić. Żaden "Robotnik Rolny", "Działkowiec", ani "Przegląd Techniczny", wszyscy się bali.

"W końcu wylądowałem w tygodniku 'Tu i teraz', założonym przez Kazimierza Koźniewskiego, który wywalczył sobie prawo zatrudniania tego, kogo chce. (...) Co jest interesujące - w redakcji tej znaleźli się zarówno ludzie, którzy w pełni aprobowali istniejącą sytuację, a więc stan wojenny (...), jak i gorący jego przeciwnicy. (...) Oczywiście miałem swojego zwierzchnika, sekretarza redakcji, który wywodził się z partyjnego betonu. Ale omijając go, udało nam [Jonasowi, Wiesławowi Władyce i Zbysławowi Rykowskiemu] się uzyskać tak daleko idący wpływ na Kazia Koźniewskiego, że akceptował druk wielu tekstów, kompletnie nie pomyśli władców. Kiedy zaś interweniowaliśmy w tekstybłagonadiożne, godził się na usuwanie fragmentów, które wydawały nam się szczególnie obrzydliwe; tu chodziło głównie o rozprawy ze światem kultury. Skutek był taki, że po półtora roku, czy też po dwóch latach - dziś już tego nie pamiętam - pismo zostało zamknięte."

Jonasowi, mimo wszystko, później udało się trafić kolejno do dwóch redakcji:InterpressiThe Warsaw Voice.

 

Nawiązując do utraty pracy traktowanej przez władze jako "straszak" przejdę szybko do powieści Bronisława WildsteinaDolina Nicości. Nie będę się tu rozpisywać, choć książka jest nader ciekawa, ale lepiej, żeby zainteresowani sami do niej sięgnęli. Przytoczę tylko jeden wątek owej powieści. Otóż, w swojej powieści, Wildstein opisuje losy "ludzi PRL-u" (ubeków i opozycjonistów) w czasach współczesnych. Nie tylko dziennikarzy. W wątku dziennikarskim mamy historię dwóch dziennikarzy: redaktora Wilczyckiego i jego młodego podopiecznego Czułnę. Opisują oni nader zawiłą i podejrzaną sprawę profesora Mariana Lwa. Zarzucają muwspółpracę ze służbami PRL-u. Zostają poddani potwornej nagonce i naczelny ich pisma zwalnia obydwu, aby odciąć się od sprawy i dla dobra swojej gazety. Wytykani palcami, bez środków do życia, bez widoków na przyszłość, obydwaj dziennikarze znajdują się w bardzo ciężkim położeniu. Popadają w depresję. Czułną zaczyna interesować się redaktor konkurencyjnego, do tego w którym wcześniej pracował, pisma Bogatyrowicz, który proponuje mu pracę, pod warunkiem, że Czułna przeprosi profesora i wycofa się ze swoich oskarżeń na łamach pisma. Czy muszę dodawać, że Bogatyrowicz miał wielki udział w gnębieniu lustrujących dziennikarzy? Po wielu miesiącach i do redaktora Wilczyckiego pomocną dłoń wyciąga Return - podwładny Bogatyrowicza i były tajny współpracownik służb bezpieczeństwa. Wilczycki waha się, ufa Returnowi, zna go od dawna jako działacza opozycji, jednak ostatecznie odmawia. Zanim udzielił odpowiedzi Returnowi przeprowadził długą rozmowę z dawno niewidzianym znajomym z czasów opozycji, który zaproponował mu wspólne założenie gazety lokalnej, a przede wszystkim wierzył w dowody przeciwko Lwu.

Dla Wilczyckiego wszystko kończy się dobrze, ale cała ta historia jest pretekstem, do tego, by pokazać jak łatwo można zamknąć usta niewygodnym dziennikarzom, jak łatwo ich ośmieszyć i zniszczyć, pozbawiając środków do życia. Człowieka na skraju wyczerpania psychicznego łatwiej "urobić". W podobny sposób złamano powieściowego Returna, jednak Wildstein ukazuje też przeszłość jego przyjaciela Daniela Struny, który bardzo długo był nie ugięty, a kiedy po potwornych męczarniach, jakie fundowali mu esbecy pękł, stał się zwyczajnym lumpem, zerwał wszystkie kontakty z podziemiem, by nie szkodzić przyjaciołom. Właśnie to pokazuje, że zawsze jest wybór, nawet jeśli mamy przypłacić go życiem.

W dzisiejszych czasach wciąż od dziennikarzy oczekuje się przede wszystkim posłuszeństwa i konformizmu. Kiedy ktoś się wyłamuje, jest dużą indywidualnością spychany jest na margines, żeby „nie narobił za dużych kłopotów”. Kiedyś jawnie mediami rządzili komuniści, dziś nie każdy wie, że około 90 procent kapitału prasy w Polsce stanowi kapitał zagraniczny, więc o publikowanych treściach decydować mogą obcokrajowcy! W znaczącej większości są to Niemcy, do dziś przecież postrzegani jako wróg, a jednak „wpuściliśmy” ich do naszych domów, głów, światopoglądów właśnie za pośrednictwem mediów.

Dziennikarz z kręgosłupem, potrafiący powiedzieć „nie” jest narażony na śmieszność, kpiny albo marginalizację. Po napisaniu tych słów, przypomniał mi się tekst jednej z piosenek Leszka Czajkowskiego, „Oszołoma”:

 

 

"Lepiej"


Chodzą o mnie cięte plotki tu i tam
Że konfliktogenny sposób życia mam
Lizusostwa nienawidzę
Swych poglądów się nie wstydzę
I z autorytetów szydzę
Bo w ogóle jestem cham
Oszołomem mnie uczynił ślepy traf
Ale świat od przydupasów pęka w szwach
Co buszują w polityce
I głosują na lewicę
Kończą szkoły a w praktyce
Są głupkami, że aż strach
Lepiej być nazwany draniem
A zachować własne zdanie
Bo lewackie mózgów pranie
Bez odświrowania trwa
Bo psychiczna to kastracja
Total-uniformizacja
Cudzych myśli okupacja
To świnienie swego ja
Czasem myślę czy nie warto w ramach prób
dla spokoju prawicowy zamknąć dziób
Zamiast mieszkać w Ciemnogrodzie
Europejskiej sprostać modzie
Kosińskiego czytać co dzień i pedałów zwiedzić klub.
Chociaż przyszłość ma poprawny model wasz
Obłe życie wciąga człeka niczym hasz
Jednak spiszcie mnie na straty
Kręgosłupa nie mam z waty
Wolę zbierać tęgie baty
ocalając przy tym twarz.

 [Kliknąć by odsłuchać]

Myślę, że te słowa wspaniale odzwierciadlają naszą rzeczywistość, a puenta powinna nam wszystkim zapaść w serca, by nonkonformiści stanowili większość, zamiast mniejszości.
I jeszcze jedno: obawiam się, że wielu bohaterów pozostanie niedocenionymi, dużo łatwiej było piąć się po szczeblach kariery ludziom należącym do partii czy współpracującym z SB, w tym miejscu chciałabym tym wszystkim odważnym, którzy poświęcili się dla wolności Polski i obrony honoru powiedzieć krótko, ale prosto z serca: dziękuję.

 

 

 

claroklara
O mnie claroklara

Polka, choć francuskiej krwi. Katolik. Prawicowiec. Żona. Matka, rodząca w domu. Dziennikarz. "O-filozof". Oszołom na wielu płaszczyznach.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka