Nieprawdą jest, jakoby polityka była podobna do sportu. Obydwoma tymi dziedzinami rządzą co prawda prawa podobne, ale w istocie swej biegunowo różne. Różnicę tę da się opisać zagadkowym z pozoru zdaniem, które na pierwszy rzut oka sprawdza się w obydwu tych dziedzinach – najważniejsze jest by przeciwnik zachował standardy.
Oto mamy konkurencję sportową, w której startują ludzie o nieprzeciętnej kondycji fizycznej. Nie może być inaczej, bo każda, nawet najmniejsza dolegliwość dyskwalifikuje zawodnika i nie ma on szans na zwycięstwo. W konkurencji tej startuje także nasza zawodniczka bo tak się składa, że jest to sport dla kobiet. Na starcie okazuje się, że ta nasze dziewczyna jest jedyną zdrową zawodniczką. Reszta, wszystko chore! I na co!? Na astmę! Jak mój szwagier miał kiedyś atak astmy to trzeba go było w trzaskający mróz na balkonie ustawić i sterydami nadmuchać, żeby się chłopina nie przekręcił, a tu w tych biegach narciarskich nie! Odwrotnie jest właśnie – z astmą można biegać. I można te sterydy wdychać. Nie to jest jednak ważne – najważniejsze jest bowiem, żeby przeciwnik zachował standardy.
Startują! Nasza wygrywa, co przeciętnemu zjadaczowi chleba wydaje się normalne, bo ona jedna przecież zdrowa. Cieszymy się, ale nie wszyscy, bo najważniejsze jest, żeby przeciwnik zachował standardy. Dziewucha – ta co wygrała – zamiast trzymać gębę na kłódkę mówi – zaraz, zaraz, wygrałam, ale z tą astmą co coś jest nie tak, nie może być tak, że chorzy startują w wyczynowym sporcie! Tamte drugie, co przegrały, bo miały astmę i napakowały się sterydami nic sobie z tych gadek nie robią tylko milczą i uśmiechają się do siebie. Później jak już wrócą do kraju to pobrzeszą coś tam w prasie, ale niezbyt dużo i głównie i dobrym wychowaniu. Najważniejsze bowiem jest, żeby przeciwnik zachował standardy.
U nas kraju także znają tę prawdę i już, już słychać głosy – A Fe! Jak tak można chorych na astmę się czepiać?! Jak można tak po wsiowemu, jakby się było z Kasiny Wielkiej albo ja wiem skąd? - Rycic jakichś - mordę drzeć, że oszukaństwo. Co innego tamte – one się uśmiechają są miłe i wiedzą, jak się zachować. Bo najważniejsze jest, by przeciwnik zachował standardy. Zwycięstwo, medale –furda to wszystko – trzeba obserwować i się uczyć, a na następne zawody, także przywieźć zaświadczenie o astmie, bo może się okazać, że przeciwnik zaszedł już tak daleko w zachowywaniu standardów, że bez takiego zaświadczenia o wygranej ani pomarzyć nie można.
I tu właśnie mamy to pozorne podobieństwo, a w rzeczywistości zasadniczą różnicę, pomiędzy sportem i polityką. Oto bowiem w dziedzinie, w której najważniejszą rzeczą jest skuteczność zasada powyższa także obowiązuje. Dajmy na to jakaś partia chce utrzymać wpływ w mediach. Samodzielnie zrobić tego nijak nie może, potrzebny jest koalicjant. No i tak się składa, że ten koalicjant, chwilowo w opozycji, to wróg najgorszy. Co robić? Trza montować jakieś porozumienie, jak zrobiłby każdy normalny polityk na całym świecie. I tu pojawiają się od razu stróże publicznego dobra, którzy przypominają ciemnemu ludowi – a nie kochani, nic z tego, tak nie wolno – najważniejsze jest bowiem, żeby przeciwnik zachował standardy. Tylko z takim przeciwnikiem bowiem partia rządząca może siadać do rozmów, tylko taki przeciwnik godzien jest szacunku i właściwego traktowania, tylko taki przeciwnik uniknie ataku opłaconych oszczerców, aroganckich dziennikarzy i zwykłych medialnych chamów. Tylko taki. Z innym nie ma bowiem w ogóle co gadać. Po co brudzić sobie ręce i marnować czas dla człowieka, który nie pamięta o najważniejszej rzeczy – o standardach.
Koalicja tak, chwilowa - dobrze, ale tylko z tym kogo wskażemy, jako właściwego i spełniającego powyższy warunek. Inaczej być nie może, bo najważniejsze jest, by przeciwnik zachował standardy.
Jak się tak uważniej przyjrzymy osobom głoszącym tę najważniejszą w świecie prawdę, jak spojrzymy kto mówi o standardach w sporcie, a kto o standardach w polityce to ze zdumieniem spostrzeżemy, że to ci sami ludzie. No żesz! Czy to nie jest kochani dziwne?
Inne tematy w dziale Rozmaitości