coryllus coryllus
1614
BLOG

Mędrcy i playboye

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 16

 Nigdy nie miałem za grosz szacunku do Kazika Staszewskiego i jego twórczości. Więcej – ja się tym Kazikiem i tą twórczością nawet nie interesowałem. Pieśni, które serwował swoim fanom wprost spod serca pan Kazimierz wywoływały mój gwałtowny sprzeciw, a rozchodziło mi się zwykle o ich nie dającą się zaakceptować pretensjonalność i dziwaczność. W latach osiemdziesiątych, kiedy świat wyglądał jak lej po bombie pełen biegających w różnych kierunkach ślepych i całkowicie zdezorientowanych kretów, telewizja w tym, co uważane było wówczas za pasmo dla młodzieży emitowała właśnie piosenki Kazika oraz Felicjana Andrzejczaka, który śpiewał o komecie. Ta druga piosenka rozwalała mnie jeszcze bardziej niż Kazik i radzieckie filmy o nieszczęśliwych dzieciach, biednych i skrzywdzonych zwierzętach i samotnym Stirlitzu, który tęskni za ojczyzną w kancelarii Rzeszy.

Najpierw puszczali Kazika i jego „Krew Boga” potem Andrzejczak ryczał na całe gardło – nadciąga noc komety!!!!! Ognistych meteorów deszcz!!!! Nie dowiesz się z gazety, kto przeżyje własną śmierć!!!! Potem leciał Stirlitz, albo odwrotnie, nie ma to znaczenia. Po wysłuchaniu tego wszystkiego wychodziliśmy z kolegami na dwór, wprost w chłodną listopadową wilgoć i dla rozrywki oraz relaksu rozwalaliśmy kamieniami stare akumulatory z wózków, na olbrzymim wysypisku przemysłowych odpadów. Wyrywaliśmy z tych akumulatorów ołowiane kratki i przetapialiśmy na innym śmietniku, gdzie płonęły już ogniska rozpalone przez zaprzyjaźnione bandy niedorostków. Ołów topiliśmy w puszkach po konserwach i wylewaliśmy je na denka starych, zużytych dezodorantów. Kiedy metal zastygał można było go wziąć do ręki. Miał formę okrągłej wypukłej sztabki. Nosiliśmy pełne kieszenie takich sztabek. Kiedy zaś wracaliśmy do domu i włączaliśmy telewizor puszczali akurat Staszewskiego jak śpiewał „Piosenkę młodych wioślarzy”. Wszystko to opisałem w książce „Dzieci peerelu”.

No i wyobraźcie sobie, że pojechałem wczoraj z dzieckiem na rehabilitację. Siadam w poczekalni i sięgam po gazetę, a tam wywiad ze Staszewskim. Była to jakaś „Viva” czy „Gala” czy coś podobnego. I ja ten wywiad przeczytałem w całości, żeby przekonać się czym może zaskoczyć ludzi młodych i dojrzałych człowiek uważany przez wielu, za osobę niezwykłą i mającą tak zwane przemyślenia. Przeczytałem i do razu pożałowałem, że w pierwszym tomie „Baśni jak niedźwiedź” umieściłem rozdział o ojcu Kazimierza, w dodatku napisany w klimacie euforycznym. Wywiad ten niczym bowiem się nie różnił od innych wywiadów, których pan Kazimierz udzielał przez ostatnie dwadzieścia lat. Była to dokładnie ta sama sieczka posklejana czymś nierozpoznawalnym w dziwne kulki i podawana na brudnej tacce ozdobionej napisem: pyszności.

No więc najpierw mówił Kazimierz o swojej fascynacji historią i o tym jak to polska historia jest przez Polaków źle interpretowana, bo wydaje się tymże Polakom, że zawsze byli dobrzy, a czasem też byli źli. Było o niepotrzebnym bohaterstwie i o tym, że Czesi urządzili się lepiej. Tutaj uczynię małą dygresję. Ponieważ w drugim tomie „Baśni jak niedźwiedź” poświęciłem sporo miejsca Czechom, mam w związku z tym do przekazania czytelnikom kilka wniosków, jak myślę głębszych niż to co chce powiedzieć światu Kazik. Czesi, jak uczy historia, są ludźmi bardzo poważnymi i plany ich są również poważne. Lekceważenie Czechów, traktowanie ich protekcjonalnie lub poprzez stereotyp jest głupotą z każdego punktu widzenia. A może się jeszcze dodatkowo okazać, że głupotą zbrodniczą. Czesi nie są do tego naszymi kolegami i nigdy nie będą. Ma to swoje źródło bardzo, bardzo głęboko.

Wracajmy do Kazimierza S. A może raczej „Esz”.

Kazimierz Esz z precyzją radzieckiej pepeszy typuje głównego wroga rodzaju ludzkiego. Jest nim oczywiście Kościół Katolicki, który nagromadził za dużo pieniędzy i zdegenerował się w sposób widowiskowy, nie to co Kazimierz Esz, który pieniędzy nie ma wcale i żyje sobie z żoną i dziećmi po bożemu gdzieś na Majorce.

Kościół Katolicki i jego agresja wobec ludzi czystych i świętych jak pierwsze kochanie jest dla pana Kazimierza największym dramatem współczesności i historii całej. I tu się wypada zadumać nad źródłem nieustającego sukcesu Kazika oraz fenomenu jego popularności. Ja tego jednak nie uczynię, ponieważ sam o popularność nie dbam i mnie akurat Kościół nie prześladuje. Pewnie dlatego, że tam nie chodzę.

Popatrzyłem jeszcze na koniec na fotografie pana Kazimierza, na tę jego głowinę okrągłą, z tym dziwnym nosem i ten uśmiech, sugerujący, że choć głupio wygląda wcale głupi nie jest i zacząłem się zastanawiać wiele on może płacić stylistom. Nie mam pojęcia. Nic nie wymyśliłem.

A potem naszła mnie refleksja następująca; oto system, którą to nazwę ja zawsze piszę małą literą, a Toyah wielką w niezrozumiały sposób ogranicza nam na wizji wzory męskości. Mamy właściwie do wyboru tylko dwa: mędrca i payboya. Mędrcami są: Kazimierz Esz, Żakowski, Czubaszek, ksiądz Sowa i Hołownia. Playboyami zaś: Dorota Welmann, Anna Grodzka, Palikot i Marcin Meller. I to niestety wszystko. Jeśli ktoś chciałby poszukać jakichś innych wzorów do naśladowania zostaje mu „Złota legenda” Jakuba de Voragine

Przypominam, że „Elementarz” Toyaha ciągle jeszcze po 20 złotych. Druk się opóźnia i ja nie zmienię ceny, dopóki nie zobaczę tych książek u siebie na tarasie załadowanych na palety. Wszystko oczywiście na stronie www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Polityka