Ludzie przychodzący na wieczory autorskie mają pewne oczekiwania, które zostały w nich wyrobione przez lata całe prania mózgów dokonywanego w intencji uwrażliwienia i podniesienia samoświadomości. Zaczęło się to za wczesnej komuny i trwa do dziś. Byłem ostatnio w mieście Łodzi i dowiedziałem się, że na ostatnim spotkaniu autorskim Bronisław Wildstein pozwolił nawet zadawać sobie pytania. To jest proszę Państwa niesamowite – pozwolił sobie zadawać pytania!? Wcześniej nie pozwalał tylko czytał fragmenty książek, swoich książek. Kiedy to usłyszałem od razu powiedziałem zgromadzonym na sali ludziom, że za rok sytuacja na runku będzie taka, że Wildstein sam będzie zadawał pytania.
Konwencja spotkań autorskich jest prosta. Przyjeżdża mistrz, porusza się jak lunatyk, prowadzą go z miejsca na miejsce, on siada, jakaś pani lub pan prowadzący spotkanie, zadaje mu pytania. Na pytania te mistrz odpowiada półgębkiem albo tak zawile, by czasem ktoś go nie zrozumiał. O tym, by pomiędzy mistrzem a salą coś zaiskrzyło mowy nie ma. Pilnuje tego prowadzący, który jest zwykle z prawdziwym mistrzem zaprzyjaźniony lub wcześniej umówiony. Wszystko dlatego, by niespodziewane pytania z sali nie peszyły mistrza.
Ja kiedyś także byłem poproszony o to, by prowadzić spotkania z mistrzami. Poprowadziłem dwa i to mi w zupełności wystarczy. Swoje zaś spotkania lubię prowadzić sam, ale mi nie pozwalają. Całe szczęście, że ostatnio trafiam na jakichś ludzkich prowadzących. Bo to albo Braun, albo Orzeł, albo Pani Barbara Sęczkowska. Jest nieźle.
Zdarzyło mi się prowadzić spotkanie z redaktorem Sakiewiczem. To było coś niesamowitego. Nigdy tego nie powtórzę, choćby mi dopłacali. Po prostu nie i już. On zresztą też by pewnie tego nie chciał.
Jak reaguje na zachowania mistrza publiczność? Otóż bardzo dobrze. Publiczność jest bowiem wytresowana i grzeczna. Z publicznością jest dokładnie tak jak z wyborcami. Wystarczy przewrócić skrzynkę od jabłek wleźć na nią i już. Mamy władzę. Jedyne czego publiczność oczekuje to przybycie mistrza certyfikowanego, zatwierdzonego odgórnie przez różne czynniki, co do którego nie ma wątpliwości, że jest autentyczny. Jak Wildstein, na przykład. Ponieważ Toyah i ja także jeździmy na różne spotkania autorskie możemy pewne rzeczy obserwować i oceniać. Otóż na naszych spotkaniach jest zwykle tak, że przez pierwszą część panuje konsternacja. Zamiast o swoich głębokich wewnętrznych przeżyciach związanych z pisaniem książki, albo o traumach z czasów komuny, Maciejewski opowiada o handlu książkami i swoich dziwnych przygodach, a Osiejuk o szkole i dzieciach. To jest dość zaskakujące i od razu pozbawia nas wszelkiej wiarygodności. No, bo jak? Pisarze przyjechali i o takich banałach gadają? A gdzie Bóg, gdzie honor i ta, no, jak jej tam?! O! Ojczyzna!?
Potem jest trochę lepiej bo Osiejuk to stary kokiet i dziewczynom się bardzo podoba jak on o tych dzieciach gada. Jest nieźle. Ja robię za furiata, który zdolny jest do wyrwania interlokutorowi krzesła spod tyłka i nieco tym naszym show publiczność oswajamy. Pod koniec wszyscy się śmieją i zadają pytania. Niezadowoleni wyszli już wcześniej słysząc, jak miast wzdychać, burczę. Ponieważ komentujący na naszym blogu zaczynają, co dziwne, przypominać wyrobioną i świadomą publiczność ze spotkań autorskich Wildsteina, pomyślałem, że warto całą sprawę omówić. Jest to sprawa wbrew pozorom ważna, bo dotyczy ona hierarchii celów, a to nieodmiennie łączy się ze skutecznością. Otóż celem ludzi organizujących życie blogowe jest takie sprofilowanie użytkowników, pojawiających się w miejscach eksponowanych, by inni użytkownicy mieli absolutną pewność, że jedyną istotną misją blogera jest omawianie pracy dziennikarzy. Fakt iż to dziennikarze w większości firmują platformy blogerskie i nimi zarządzają jest tu oczywiście przypadkowy. Równie przypadkowe jest pojawianie się na blogach przedstawicieli środowisk akademickich z dużych ośrodków miejskich takich jak Kraków, którzy nie mogą się powstrzymać od wpisywania wyrazu „bingo” gdzie tylko im się uda. Z niejakim trudem się z tym uporałem, za co jednak zostałem nazwany chamem. Nie można bowiem reagować wściekłością, kiedy człowiek zasłużony wpisuje na moim blogu „bingo”. Trzeba się cieszyć i klaskać. A może mlaskać? Sam nie wiem, czego ci państwo oczekują.
Ponieważ zarówno Krzysztof Osiejuk, czyli Toyah jak i ja bardzo gwałtownie i ostro reagujemy na wszelkie przejawy spoufalania się lub celowego krępowania dyskusji za pomocą porzucania problemów fikcyjnych i nieistotnych, ponieważ wielu osobom wydaje się to dziwne, chciałem wyjaśnić dlaczego tak jest. Otóż naszą misją, moją i Krzysztofa Osiejuka, nie jest omawianie twórczości i doskonałości, bądź niedoskonałości dziennikarzy pracujących w mediach. Nie jest tą misją także powtarzanie opinii zasłyszanych z ust „naszych” dziennikarzy. Nawet gdybyśmy mogli je twórczo rozwinąć, co zwykle ze względu na ich żenująca płaskość jest po prostu niemożliwe. Nasza misja polega na tym, by wokół tych blogów powstało środowisko ludzi zaangażowanych i świadomych. Czego? Na to pytanie odpowiem we własnym imieniu, a Osiejuk Krzysztof, jeśli będzie miał ochotę odpowie w swoim. Otóż mam nadzieję, że blog mój, oraz książki, które piszę dadzą ludziom choć minimalną ochronę przed tą straszliwą lawiną manipulacji i kłamstwa, którą Polska zalewana jest odkąd panuje na świecie tak zwana powszechna edukacja, czyli powszechne bombardowanie propagandą historyczną. Bezsprzeczną zaletą tego bloga jest także to, że ludzie, którzy tu przychodzą i mają coś oryginalnego do powiedzenia zawsze zostaną wysłuchani. Moje gwałtowne zaś reakcje na pewne opinie wynikają z przekonania, że wygłaszają je wynajęci propagandyści lub ludzie, którzy mają w blogosferze do wypełnienia jakąś inną misję, która koliduje z moją. I już.
To się nie zmieni, ponieważ – jak to już wielokrotnie pisałem – pochlebstwa i nadskakiwanie czytelnikom nie tylko nie leży w moje naturze, ale jest także nieskuteczne sprzedażowo. Traktuję to zbyt poważnie, by ułatwiać komuś zastawianie na mnie różnych pułapek. Nigdy nie zapomnę faceta, który napisał do mnie kiedyś z prośbą o to, bym pozwolił mu na przetłumaczenie tekstu na angielski i opublikowanie go na jakimś brytyjskim portalu. Przysłał mi to tłumaczenie, a ja je wysłałem do oceny Toyahowi. On zaś je zniszczył. Potem się okazało, że portal, na którym pan ów chciał umieścić mój tekst to jakaś półpronograficzna witrynka. Charakterystyczną cechą zaś owego człowieka była uprzedzająca wręcz grzeczność i przymilność. No i oczywiście pokora i zrozumienie, nie możemy zapominać o pokorze i zrozumieniu.
Ponieważ – tak jak zadeklarowałem na samym początku blogowania – trzeba się ujawnić i stanąć przed czytelnikami bez żadnych oszukaństw, piszemy z Toyahem pod własnymi nazwiskami. To ważne i cenne. Uważam, że ci którzy tego nie robią mają do wypełnienia misję inną niż deklarowana.
To co czego ja się podjąłem i to czego podjął się Krzysztof Osiejuk, a ostatnio także Kamiuszek, czyli Juliusz Wnorowski to sport, którego – prócz celów już opisanych – efektem ma być pewna dość istotna zmiana optyki. Chodzi nam o to, by ludzie, którzy nas czytają mogli oceniać zdarzenia z przeszłości i teraźniejszości w sposób dający im możliwie pełne tych zdarzeń zrozumienie. Żeby taki efekt osiągnąć trzeba się troszkę posprzeczać z czytelnikami i troszkę poszarpać. Nie wygłaszamy bowiem kazań i nie przekazujemy prawd ostatecznych i niepodważalnych. Dyskutujemy, ale na własnych zasadach, które sami wypracowaliśmy i które niestety trzeba akceptować, tak jak trzeba akceptować zasady salonu24, gdzie nie wolno umieszczać linków do innych stron blogerskich. Jak ktoś to zrobi zostaje zwinięty. Jak ktoś mi zacznie tłumaczyć, że wielkość budżetów na filmy pokazujące Polaków – bohaterów nie ma znaczenia, podobnie jak ubóstwo tych budżetów w stosunku do innych, przeznaczonych na filmy pokazujące Polaków zbrodniarzy, wylatuje z bloga. To jest oczywiste.
Ponieważ jesteśmy zjawiskiem dość niezwykłym w obszarze zwanym czasem złośliwie „branżą patriotyczną”, poświęcę słów kilka tej branży właśnie i jej moderatorom. Nie może być tak drodzy Państwo, że ludziom sprzedaje się wyłącznie kity o poszumie husarskich skrzydeł, a Polska, byt złożony, politycznie dojrzały i zamordowany przez złych ludzi następnie, sprowadzona jest do tak zwanej pasji, czyli do gapienia się na coraz to gorzej filmowane szarże kawalerii. Tego rodzaju propaganda jest w mojej ocenie przestępstwem. Jest naigrywaniem się z inteligencji i wrażliwości widza i czytelnika. Ponieważ nasza współczesność i historia jest poddawana nieustającym manipulacjom propagandowym, nieustającej grze w coraz to gorsze skojarzenia, uważam, że to co robimy jest potrzebne. Na koniec pokażę dwa przykłady „arcypolskich wystąpień”, wręcz zabijającej swoim kretyństwem.
Wczoraj na portalu Wirtualna Polska opublikowano zdjęcia z wchodzącego właśnie na ekrany filmu o odsieczy wiedeńskiej. Film ten, jak przypuszczam, to jakiś przekręt finansowy, inaczej być nie może zważywszy na biedną promocję jaka go poprzedza. W filmie tym – co ze złośliwością zauważa autor artykułu – źle zostało wykonane polskie godło na fladze trzymanej przez husarza. Orzeł ma głowę zwróconą na wschód, a powinien mieć na zachód. Według autora tego materiału wszystkie pozostałe elementy godła są w porządku i poza tą głową nie można mu nic zarzucić. Oto wspomniane godło: http://www.fakt.pl/Straszna-wpadka-w-Bitwie-pod-Wiedniem-Godlo-Polski-z-bledem,artykuly,180305,1.html
Ja widzimy jest to jak najbardziej współczesny orzeł, tyle, że z odwróconą głową. Nie ma oni nic wspólnego z orłem, który był na sztandarach w stuleciu XVII. To jednak nie zmartwiło ani twórców filmu, ani oceniających ten film wyłapywaczy wpadek. Bo i o co ten krzyk? Jest orzeł? Jest. Ten film był reklamowany w sieci jako produkcja, w której wyjątkową wprost wagę przywiązywano do szczegółów. Do kostiumów, do realiów i takich tam historii. Ja sobie od razu przypomniałem „Wspomnienia” Wojciecha Kossaka, gdzie opisuje on jak jechał do Wiednia by robić scenografię z okazji obchodów 200 rocznicy odsieczy. Na miejscu zastał husarzy ze strusimi piórami poprzyczepianymi do pleców i szyszaków. Pióra pożyczono od dziewcząt z kabaretów. Myślę, że tutaj będzie podobnie. Kossak oczywiście zareagował stosownie, a że miał stosunki u dworu udało mu się zamienić pióra strusie na inne, podajże krucze. W najnowszej włosko-turecko-polskiej produkcji husarze będą mieć pióra jak trzeba, ale orzeł będzie taki jak wisi na ścianie gabinetu każdego burmistrza, tyle, że z odwróconą głową.
Kolejna sprawa to polska kandydatka do konkursu Eurowizji. Oto ona: http://muzyka.wp.pl/gid,665058,page,7,title,Aldona-Orlowska-nie-ma-sobie-rownych,galeria.html
Ponieważ podtrzymuję swoją tezę, że to czego nam teraz najbardziej potrzeba to sukces, nawet niewielki, nie mogę nie zareagować na tę kandydaturę. Proszę Państwa, ktoś może powiedzieć, że to nieważne, głupie i niegodne tego, by się nad tym rozwodzić. Otóż nie. Od takich drobiazgów wszystko się zaczyna. Możecie być kochani pewni, że ktoś taki nigdy nie zostałby zaakceptowany w Moskwie jako osoba kandydująca do tego konkursu. Po prostu nigdy. W żadnej innej stolicy również nie. To jest zbyt upiorne i zbyt dołujące, a poza tym komiczne i krępujące, by ktokolwiek na to pozwolił. U nas jednak takie rzeczy są możliwe. Bo w Polsce wierzy się w to, że jest jakaś hierarchia ważności spraw polskich, że człowiek wypowiadający się o filmie dotyczącym 10 kwietnia jest ważniejszy niż ten co zabiera głos w sprawi obsady takiego konkursu. Otóż nie ma takiej hierarchii. Jeśli zaś nie możemy wygrać nic w sprawie Smoleńska, to chociaż spróbujmy sprawić by w takich drobiazgach jak ta cała Eurowizja nikt nas nie kompromitował. Ja nie mówię – wygrać konkurs, ale chociaż nie zrobić tam z Polski idiotki. To już będzie dużo.
Od przyszłego tygodnia Baśń jak niedźwiedź będzie można kupić w Lublinie w księgarni przy ul. 3 maja. Na razie niestety tylko Baśń.
Pozostałe książki zaś są na stronie www.coryllus.pl oraz w księgarniach:
Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Polityka