Pod pomnikiem gen. Józefa Bema
Pod pomnikiem gen. Józefa Bema
Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń
3748
BLOG

Mój wielki wyjazd na Węgry

Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń Polityka Obserwuj notkę 36

 

„także my jesteśmy ludem, który z jednej strony chce słuchać Jezusa, ale z drugiej podoba nam się czasem okładać innych kijami, potępiać ich” papież Franciszek
 
Stoję w pociągu relacji Budapeszt-Warszawa, wynajętym przez Gazetę Polską, korzystam więc z chwili, by zebrać myśli na temat tego, co niedawno przeżyłem, a przeżyłem wyjazd do Węgier, zorganizowany pod hasłem „Wielki wyjazd na Węgry II”. W tym roku pojechaliśmy tam w celu świętowania wraz z Węgrami ich święta narodowego oraz wsparcia narodu węgierskiego w trudnych chwilach związanych z zamieszaniem wokół zmian w ich konstytucji. Konkretnie chodzi o atak europejskiego establishmentu na nowo wprowadzone do konstytucji treści chrześcijańskie. Poprzedni wyjazd, wspierający premiera Viktora Orbana, okazał się dużym sukcesem, mimo, iż telewizja w Polsce nieszczególnie chętnie go transmitowała.
Pierwsze wrażenia, przyznam się, dwuznaczne. Wchodzę do przedziału, siedzi dwóch starszych panów, obaj zadbani, jeden dwa sygnety na palcu, złoty i srebrny, drugi elegancki garnitur, nowe koszule w walizce. Później dowiaduję się, że to sąsiedzi z Krakowa. Niedługo potem wchodzi trzeci, nieco gorzej ubrany. Wytarty sweter, rękawy zbyt luźne i brudne, wąsy, łysina. Po jakimś czasie dołącza się pasażerka, jedyna kobieta w przedziale, na oko zwyczajna, może lekko w typie podstarzałej hippiski.
No i zaczęło się. Można sobie wyobrazić co. Teksty w rodzaju pada śnieg, pewnie jedziemy do Moskwy, winny Tusk, dziadek Tuska był w AK – Afrika Korps, sprzedana Polska Żydom. Wszystko to w otoczce trudnego do wytrzymania zapachu oraz zbyt nerwowej gestykulacji pana po mojej lewej, przywołującej podejrzenia o zaburzenia psychiczne. Tokowanie o polityce non stop, nie tylko w naszym przedziale, wzajemne nakręcanie się, od 17.00 do 23.00. Ratunku! Potem niektórzy z nich się dziwią, że bywają oskarżani o język nienawiści. Jakimś pozytywnym akcentem są opowieści starszych panów, obaj pamiętają jeszcze czasy II Wojny Światowej, opowiadają, co robili Niemcy w Polsce, jak zachowywali się „wyzwalający” nas Rosjanie. Niesamowite historie z życia codziennego z czasów, które już dawno odeszły w niepamięć. Szacunek za to, że przetrwali a teraz zdecydowali się na tę wielogodzinną, niewygodną podróż pociągiem.
Przetrwałem noc, po drodze, na poszczególnych przystankach, żegnały nas grupki złożone z członków i sympatyków Klubów Gazety Polskiej. Zainspirowany jakimiś skojarzeniami z propagandy Gazety Wyborczej przypatrywałem się odruchowo twarzom osób żegnających, zaciekawiony, czy dopatrzę się w nich oznak fanatyzmu. Wpatrywałem się w wysuszone twarze kobiet, w długie, siwe włosy, w znoszone kurtki i płaszcze. Może nieco dziwni, ale nic strasznego. Chyba bardziej dziwne było to, że na każdym większym przystanku obecna była policja, raz nawet z psem (sic!?). Czyżby premier Tusk bał się pociągu pełnego panów i pań w starszym wieku?
Jeden z eleganckich panów mnie zaskakuje. Zażartował i to nie był żart o Żydach. Prawdziwy żart? Czy ja się nie przesłyszałem? Żart o chłodnym wrzątku sprzedawanym w rosyjskim pociągu. Nagle w starszym panu dostrzegłem aspekt, który wcześniej mi umknął. Może jest sympatyczny, w jakiś dziwny sposób? Może te groźby polityczne nie wszystkie są na serio? Niemniej jednak ciągle czekam, kiedy zidentyfikują we mnie TW czy kogoś, kto jest tu „służbowo”. Dojechaliśmy do Budapesztu. Nikogo tu nie znam, więc przyklejam się do moich znajomych z przedziału. Potem do autobusów, zacząłem poznawać nowych ludzi. Wydawali się już bardziej zwyczajni, tematy z dnia codziennego, normalne, może dopatrywanie się we wszystkich negatywnych zdarzeniach zaniedbań Tuska nieco męczy, nawet jeśli jest wypowiadane żartem.
Zakwaterowanie przebiegło dość chaotycznie, ale znowu ten sympatyczny, jak zacząłem wierzyć, Pan z przedziału pokazał się od pozytywnej strony, gdyż zainteresował się, czy mam gdzie spać, czy zostałem gdzieś zakwaterowany. Ponownie zobaczyłem w nim takiego dobrodusznego starszego pana, dziadziusia, który maskuje swą pogodną twarz tymi wcześniej zasłyszanymi dziwnymi hasłami z przedziału. Jest w tym jakaś sprzeczność.
Nie chcę streszczać wszystkich wątków tej podróży, w każdym bądź razie oficjalny marsz nie doszedł do skutku ze względu na fatalne warunki pogodowe, głównie nieustannie padający śnieg. Musieliśmy się zadowolić początkowo wizytą w parlamencie, z czego ludzie byli wyraźnie niezadowoleni. Następnego dnia piękna patriotyczna Msza Święta z flagami oraz przemarszem pod pomnik Bema, potem długi przemarsz wzdłuż Dunaju pod pomnik ofiar Katynia. Przemówienia Sakiewicza, śpiewy, pieśni patriotyczne. Reakcja Węgrów na nas z reguły bardzo pozytywna. Rozdają jedzenie, dziękują, pozdrawiają i to wszystko nawet pomimo braku oficjalnych uroczystości na powietrzu. Policja sprawnie eskortuje przemarsz.
Starałem poznać się jak najwięcej ludzi na miejscu, pogadać. Spotkałem o dziwo znajomego doktora filozofii z Lublina, a potem pewne małżeństwo socjologów z Krakowa. Doszedłem do wniosku, że mogę jechać na jakąkolwiek imprezę prawicową w Polsce i zawsze spotkam tam jakichś znajomych. Z reguły dużo osób z grupy miało poglądy socjalne na gospodarkę, interwencjonistyczne. Cieszyły ich informacje o powolnym nacjonalizowaniu gospodarki przez Orbana. Pan ode mnie na lewo udowadniał, że ZUS bankrutuje nie dlatego, że nie rodzą się nowe dzieci, ale dlatego, że wyprzedajemy majątek narodowy. Byli też jednak na przykład czytelnicy „Najwyższego Czasu!”, wspierający Gazetę Polską z pobudek aksjologicznych, raczej niż proponowanych przez nią rozwiązań gospodarczych.
Po jakimś czasie i wielu ciekawych rozmowach zaczynam wierzyć, że moje pierwsze wrażenie było błędne. Że to wszystko są porządni ludzie, reprezentujący to, co w naszym społeczeństwie dobre: przyjaźń, troskliwość, zwykłą ludzką życzliwość, a to ja tylko byłem źle nastawiony, albo trafiłem na zły moment. Ponowne rozmowy z innymi uczestnikami wyjazdu przekonały mnie, że również oni sprzeciwiają się żartom antysemickim czy hasłom „wybicia czerwonych do nogi”. Jedna niepokojąca rzecz. Podczas przemarszu jakaś kobieta została zatrzymana, ponieważ przewoziła swoje rzeczy w wózku z hipermarketu, jak słyszałem, ukradzionym. Miało to wywoływać złe wrażenie, więc siłą zatrzymano ją i nie pozwolono iść dalej. Obok mnie maszerowało natomiast dwóch „łysych” ze znakami krzyża celtyckiego oraz Falangi. Tego typu postaci, jak rozumiem, zdaniem organizatorów nie wywołują złego wrażenia i mogą sobie spokojnie manifestować. Cieszyłem się, że nie jestem Murzynem, kiedy przy nich stałem.
Media o całym pochodzie i wyjeździe raczej milczą, oprócz Gazety Wyborczej, która opublikowała list od „czytelnika”. W liście tym ogólny opis trudnej sytuacji pogodowej i zimy, która zupełnie zaskoczyła Węgrów (niektóre samochody trzeba było wyciągać ze śniegu wozami opancerzonymi). Nas, podróżujących w pociągu, opady śniegu specjalnie nie dotknęły. W liście opublikowanym na stronie internetowej w Wyborczej można przeczytać coś takiego: 
"Na pocieszenie: odwołano wszystkie uroczystości, na które rząd węgierski wydał miliony, żeby opłacić klakierów (w tym setki osób z Polski, których wizytę sfinansował rząd węgierski!), żeby za pieniądze zachwycili się węgierskim puczem konstytucyjnym sprzed dwóch dni. Polacy zostali dosłownie na lodzie - przyjechali niepotrzebnie".
Czytając ten fragment zaczynam rozumieć ludzi w pociągu i ich wszechogarniającą podejrzliwość, przecież nikt nikomu nie płacił! Jak można się cieszyć, że grupa bratersko nastawionych osób przejechała ponad tysiąc kilometrów na darmo (nawet gdyby tak było, co nie jest prawdą)? Myślę, że to samo zjawisko narastającej frustracji ma miejsce w środowisku Radia Maryja.
Wracamy do kraju, w pociągu podchodzę z odnowionym optymizmem do moich znajomych poznanych w przedziale. Postanowiłem, że będę protestował wobec tego, co nie będzie mi się podobało w ich rozmowach. Na początku proszę Pana po mojej lewej, by nie mówił tak głośno i nie dyskutował non stop o polityce. Rozmawiamy chwilę o ekonomii, o ZUS. Wywiązuje się dyskusja o Żydach. Padają tezy, że wśród nich są ludzie zarówno źli jak i dobrzy, jak w każdym narodzie. Wydaje mi się, że idzie dobrze. Mówię, że trzeba walczyć przede wszystkim ze swoimi wadami, a dopiero potem z wadami innych. Radzę, jak stwarzać pozytywne wrażenie, że trzeba ludzi zarażać miłością, że spiski nie są wszędzie i nie zawsze się udają. Że trzeba być jak Chrystus. Mój rozmówca wychodzi z winem do sąsiedniego przedziału.
Z przedziału obok dobiega do mnie rozmowa o organizowaniu się oddolnym, w duchu zasady pomocniczości. Tryumfuję. Za chwilę jednak słyszę, jak mówi o mnie współpasażerom: „jakiś młody mówił mi, że trzeba wobec nich być miłym, byłem miły 20 lat i co?”. Pojawia się pytanie „który to tak gada”. Słyszę, jak wyśmiewa moją radę, by być jak Chrystus, że i owszem, można być jak Chrystus, ale jak się „im” pokaże, gdzie ich miejsce. Kolejny dorzuca, że należy „mierzyć ich taką miarką, jaką oni mierzą”. Nowa teologia polityczna, myślę sobie. Szorstki męski głos z przedziału obok dorzuca „trzeba chamstwo wziąć i wyczyścić”. Zaczynam ponownie tracić nadzieję.
Za parę minut pojawiają się dwie panie, akurat wtedy, gdy w przedziale odwiedził mnie znajomy doktor filozofii. Rozmowa lekka, żarty. Panie cieszą się, że jedzie z nimi młodsze pokolenie, pytają się, dlaczego nie wstąpimy do klubu Gazety Polskiej lub przynajmniej nie pojawimy się  na jakimś spotkaniu. Zachęcają, by się nie zrażać niektórymi członkami klubów. Ironizuję sobie, czy nie przeszkadza im obecność w redakcji Gazety Polskiej Dawida Wildsteina, który ma żydowskie pochodzenie. Panie nie dały się sprowokować. Jedna z nich nie obiecuje „miodu” ale namawia, by mówić, to co się myśli, nawet rzeczy niepopularne, i pojawiać się na spotkaniach. Obiecuję, że przynajmniej dwa razy się zjawię (w razie gdyby za pierwszym razem ktoś jednak nie chciał słuchać moich niepopularnych idei).
W drodze powrotnej psuje się (jak się dowiaduję od obsługi pociągu) węgierska lokomotywa, w wagonach niejednokrotnie nie funkcjonuje ogrzewanie, światło. Sakiewicz mówi przez raz działający raz nie mikrofon, że skieruje sprawę do prokuratury, ma żal do władz węgierskich. Ja nie mam zdania, bo znam PKP, niemniej jednak 6 godzinne opóźnienia nie zdarzają mi się zbyt często. Starszy pan obok sugeruje, że może to jednak polityczna sprawa. Nie kłócimy się o to. Ogólnie wyjazd mi się podobał. Dobrze, że moi Rodacy mają na tyle determinacji, by wspierać dalszych sąsiadów, by tak się dla nich poświęcać. Myślę sobie, że mi byłoby przyjemnie, gdyby w trudnych chwilach dla Polski to Węgrzy przyjeżdżali z wizytą.
Mogę się uczyć od moich towarzyszy podróży, że samo pisanie artykułów i analizowanie świata nie wystarczy, że czasem warto coś krzyknąć albo zaśpiewać w metrze, by powoli zmieniać świat. Z drugiej strony jest to lekcja, by nie koniecznie śpiewać przy tym „raz sierpem, raz młotem” czy sprzedawać znaczki o treści „Bereza kar Tuska”.
Warto by było, by patriotycznie nastawieni Polacy budowali jednak wspólne porozumienia, choćby i lokalne, dające możliwość konfrontacji, wymiany idei. Inaczej czeka nas fanatyzm i gettoizacja, czego nie życzę czytelnikom Gazety Polskiej, bo w głębi ducha są to raczej dobrzy ludzie i szkoda, by ich wysiłek się zmarnował bądź został zinstrumentalizowany. Na koniec uwaga na marginesie: po raz kolejny przekonuję się, że etykiety prawica i lewica służą już chyba tylko mobilizacji politycznej, bo treści wspólnej te nazwy wśród ich użytkowników nie posiadają. Myślę, że to, co przybliża ludzi do siebie w Polsce, to szacunek do wartości klasycznych i chrześcijańskich i tylko budując na tym (a więc i na miłości bliźniego) mamy szansę porozumienia.
 
Marek Przychodzeń

PS: Nie jestem autorem Krytyki Politycznej, nikt mi nie płacił za ten tekst, nie reprezentuję żadnej grupy interesów.

Zobacz galerię zdjęć:

Przemarsz do Pomnika Męczenników Katynia w Budapeszcie
Przemarsz do Pomnika Męczenników Katynia w Budapeszcie Policja na Dworcu Głównym w Krakowie

Marek Przychodzen Utwórz swoją wizytówkę Marek Przychodzeń - ur. 1978. Doktor filozofii. Opiekun merytoryczny organizowanych na WSE w Krakowie studiów podyplomowych "Filozofia polityki ONLINE". Członek redakcji "PRESSJI", czasopisma Klubu Jagiellońskiego. Tłumacz i publicysta. Członek Katedry Filozofii Klubu Jagiellońskiego i jej szef w roku akademickim 2007/08. W latach 2004-2008 współpracował z Przeglądem Politycznym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka