unukalhai unukalhai
3436
BLOG

Piłsudski (oglądany z boku) - dokończenie

unukalhai unukalhai Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 48

 

Piłsudski (oglądany) z boku   - dokończenie
(część 2)
 
Druga część notki zawierającej tekst gawędy Wacława Zbyszewskiego pt.: „Marszałek Piłsudski”. Podobnie jak w pierwszej części dodałem od siebie śródtytuły własnego pomysłu oraz własnego przemysłu przypisy, w których zachowałem ciągłość numeracji.
Ponadto w tej części notki zamieniłem miejscami końcowe fragmenty gawędy.
 
W oryginale ostatni fragment (takie fragmenty posiadają tytuły) jest w tej notce wstawiony jako przedostatni. I, oczywiście, na odwrót. 
Dokończenie notki uległo dosyć znacznemu opóźnieniu, które spowodowane zostało ważnymi zdarzeniami, tak w moim życiu salonowym(salon24) jak i w prywatnym.
 
Echa spotkania en face z Piłsudskim
 
Po dziś dzień pamiętam ten wzrok Marszalka. Miał on niezwy­kłe bladoniebieskie oczy, które wydawały się normalnie ciemno­niebieskie, bo brwi i powieki je tak mocno osłaniały, i ten wzrok wydał mi się niesłychanie zimny, ostry, przenikliwy, czułem się przeszyty jakby igłą do samych wnętrzności. Widocznie Marsza­łek doszedł do wniosku, że nie jestem ani szpiclem, ani agentem, że nic z mojej strony mu nie grozi. Odwrócił głowę i już więcej na mnie nie spojrzał ani razu. Ja cały czas milczałem jak trusia. Gdy wreszcie Marszałek wstał i włożył kurtkę, mówiąc: „Na mnie czas",adiutant podszedł do niego, coś mu szepnął na ucho i ski­nął na mnie, bym się zbliżył, mówiąc: „Pan Marszałek pozwoli, pan Zbyszewski z redakcji «Czasu»". Marszałek się zatrzymał, skłonił nisko głowę, wpatrując się w ziemię, i bez słowa podał mi rękę, po czym podniósł ją do czapki, zasalutował wszystkim obec­nym i szybkim krokiem wyszedł z adiutantem, nie żegnając się z nikim, nawet z Daszyńskim.
 
Wróciwszy do domu wyrżnąłem od ręki kobyłę pod tytułem: „Wrażenia z odczytu Marszałka Piłsudskiego", która była tak ob­szerna, że „Czas" ją wydrukował aż w dwóch odcinkach, z któ­rych każdy zajmował blisko pół strony tego pisma o wielkim for­macie. Nie pamiętam dzisiaj tekstu tego elaboratu, z wyjątkiem końcowego zdania, które brzmiało: „Pierwsze czterolecie Odro­dzonej Polski pozostanie na zawsze cokołem jego - Piłsudskiego - pomnika. Tego cokołu nie należy szpecić dobudówkami, które by nie miały historycznej miary minionej przeszłości".
 
To właśnie zdanie wywołało do pewnego stopnia sensację w kołach prasowych i nawet politycznych. Profesor Kot mi zaraz nazajutrz powiedział, że jego najbliższy przyjaciel, ówczesny mi­nister wojny generał Sikorski, był żywo zainteresowany tym arty­kułem. W samej redakcji „Czasu" gratulowano mi dziennikarskie­go sukcesu i w nagrodę zostałem wysłany do Genewy na sesję Ligi Narodów. Tam Stroński[40], gdy mnie jemu przedstawiono, zapytał z miejsca: czy to ojciec pana napisał te artykuły w „Czasie" o Pił­sudskim?[41]. Był zdumiony, gdym mu powiedział, że ja sam jestem ich autorem. „To niemożliwe - zawołał Stroński - w tak młodym wieku i z tak dojrzałym sądem?" Tegoż wieczora to samo mi po­wiedział publicysta lewicowego „Kuriera Porannego", Kazimierz Ehrenberg[42], który notabene był wnukiem cara Aleksandra I, oczy­wiście z lewej ręki.
 
Wnet po ukazaniu się mego „arcydzieła", pobiegłem do guru stańczyków, czyli do Ekscelencji Profesora Władysława Leopolda Jaworskiego[43], który był moim wielkim protektorem na uniwersyte­cie. Przyjął mnie - jak przyjmował mnie co tydzień - bardzo ser­decznie, z figlarnym uśmieszkiem w kąciku ust. „Więc jakie wra­żenie?" - pytał się Jaworski. „Bardzo wielkie - odparłem - to wiel­ki człowiek, ale myślę, że jest skończony". Na to Jaworski: „Pił­sudski? Prędzej Witos" - dodał znowu swoim niezapomnianym głosem, bo mówił przez rurkę. Zdębiałem niedowierzająco. Ale półtora roku później, gdy nastąpił zamach majowy, zrozumiałem, jak dobrze Boy[44] określił Jaworskiego w swoich niezapomnianych, naprawdę genialnych  Słówkach:
Od wielu lat wszyscy śmierć nam głoszą
Na Rakowice nas wynoszą
My żyjem dobrych kopę latek
My wiemy, jak się kręci światek
My mamy czas...
Przypisy:
[40] Stanisław Stroński (1882-1955), herbu Doliwa, profesor UJ (filologia romańska),polityk stronnictw narodowych, poseł na sejm w latach 1922-35, profesor na KUL w latach 1927-39,. Związany z koncepcją polityczną gen. Wł. Sikorskiego. Ponadto publicysta polityczny i historyczny, pisał także prace z zakresu filologii romańskiej. Redaktor naczelny i dziennikarz (m.in. dziennik „Rzeczpospolita” w latach 1924-28),przeciwnik polityki J. Piłsudskiego. Na emigracji po II wojnie światowej długoletni (praktycznie do swojej śmierci) prezes Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (Londyn). Autor artykułu w dzienniku „Rzeczpospolita” pt: „O cud Wisły”, który ukazał się 14 sierpnia 1920 r. czyli copyright do sformułowania „cud nad Wisłą” (poprzez analogię do „cudu nad Marną”, czyli zatrzymania ofensywy prących na Paryż wojsk niemieckich we wrześniu 1914 r.) posiada S. Stroński;
[41] chodzi o Mariana Alfreda Zbyszewskiego herbu Topór ( ok. 1870 – br. danych), który z małżeństwa z Katarzyną Żeromską herbu Bończa (ur. ok. 1880 r.) miał czworo dzieci, tj. synów Karola i Wacława, oraz córki, Zofię (ur. 1906 r.) i drugą córkę o nieustalonym imieniu ur. 1908 r. O losach pierwszej nic nie wiem, a druga wyszła za mąż za Heybowicza (imię nieustalone, Heybowicze okazywali się herbem Herburt). Ojcem Mariana Zbyszewskiego, a dziadkiem Karola i Wacława Zbyszewskich, był Wiktor Adam Zbyszewski (1818-1896),h. Topór, znany działacz społeczny, prawnik (dr praw - Uniwersytet im. króla Jana Kazimierza we Lwowie) i adwokat galicyjski (Lwów, Rzeszów);
[42] Kazimierz Ehrenberg (1870-1932), syn Gustawa Ehrenberga, który z kolei był synem cara Aleksandra I i Heleny Rautenstrauch (z d. Dzierżanowskiej).  K. Ehrenberg był publicystą związanym z obozem piłsudczyków, w tym, m.in., publicystą politycznym „Kuriera Porannego” Od 1931 r. pracował w Genewie (gdzie zmarł), jako korespondent zagraniczny przy Lidze Narodów. Z herbem szlacheckim jest problem, bo Józef Rautenstrauch (późniejszy mąż Heleny) posiadał herb własny, zaś Dzierżanowscy herb Grzymała, natomiast  car Aleksander był z linii Hollstein-Gottorp. Linia królewska nie dotyczy potomka nieślubnego, zatem tej kwestii nie udało mi się jednoznacznie ustalić;
[43] Władysław Leopold Jaworski (1865-1930), herbu Jelita, prawnik konstytucjonalista (studia prawnicze w Krakowie, Berlinie i Paryżu), prof. zw. Uniwersytetu Jagiellońskiego od 1905 r.      W II RP dziekan katedry prawa cywilnego na UJ, politycznie związany z prawicą narodową, krytyk konstytucji marcowej (z 1921 r.). Jeden z ojców projektu konstytucji kwietniowej (1935 r.), współtworzył, m.in., projekty rozwiązań prawnych dot. instytucji notariatu;
[44] Tadeusz Żeleński – Boy (1874-1941), herbu Ciołek. Pisarz, tłumacz i lekarz o poglądach liberalnych i lewicowych. Najpierw w Krakowie, a od 1922 r. w Warszawie. Kierownik wielu inicjatyw teatralnych i literackich, od 1933 r. członek Polskiej Akademii Literatury. Nawiązał nieformalny związek z Ireną Krzywicką przy współpracy w propagowaniu antykoncepcji i aborcji. Po wybuchu II wojny światowej wyjechał do Lwowa zajętego przez Sowietów i tam pracował w dziedzinie propagandy na rzecz ideologii komunistycznej. W 1941 roku, po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej i zajęciu Lwowa przez wojska niemieckie został rozstrzelany (wraz z grupą inteligencji polskiej – akcja AB);
 
Zbyszewski i Piłsudski po raz drugi en face
Byłem wówczas najmłodszym urzędnikiem MSZ-etu, do któ­rego zostałem przyjęty 15 lutego 1926, jeszcze za rządów Alek­sandra Skrzyńskiego[45], ówczesnego premiera i ministra spraw za­granicznych.Nowi władcy MSZ-etu, minister August Zaleski[46]jego zastępca wiceminister Roman Knoll[47], pochodzili jak i ja z Ukrainy Knoll był nawet moim dalekim kuzynem. Te sąsiedztwa, znajomości i pokrewieństwa dzielnicowe, z ziem, które po Traktacie Ryskim[48] nie wróciły do Odrodzonej Rzeczypospolitej, odgrywały wówczas dużą rolę, dużo większą niż choćby dziesięć lat później. Byłem urzędnikiem wydziału prasowego MSZ-etu, gdzie z miejsca przydzielono mnie do referatu korespondentów zagranicznych i ten przydział był wynikiem po prostu tego, że mówiłem płynnie nie tylko po francusku - a znajomość francuskiego była wówczas wśród Polaków bez porównania bardziej rozpowszech­niona niż dzisiaj - ale także po angielsku, a to było wówczas w Polsce, nawet w MSZ-ecie wielką rzadkością.
 
Poza tym byłem referentem prasowym samego ministra Augu­sta Zaleskiego, człowieka rozumnego i wytrawnego dyplomaty. Zamach majowy ściągnął do MSZ-etu kilkunastu koresponden­tów zagranicznych, w tym kilku Amerykanów. Wśród nich znaj­dował się korespondent „New York Timesa", nazywał się bodaj­że Floyd i nosił czarną opaskę na prawym oku, które stracił w cza­sie pierwszej wojny światowej. Wszyscy ci korespondenci nastawali na mnie, bym im ułatwił rozmowę z Marszałkiem Piłsud­skim, oczywiście robiłem, co mogłem, ale przecież to nie zależało ode mnie. Moim szefem był Jan Gawroński. Jego syn, Jaś Gaw­roński[49], jak sam siebie nazywa, mówi świetnie po polsku i był przez długie lata korespondentem telewizji włoskiej w Warszawie. Gaw­roński ojciec był żonaty ze słynną pięknością włoską, Senti Frassati[50], córką właściciela wielkiego dziennika w Turynie „La Stampa" oraz fabryki samochodów włoskich „Lancia". Był człowie­kiem wyjątkowo zdolnym pełnym inicjatywy i nadzwyczajnym ling­wistą: mówił bez cienia obcego akcentu po polsku oczywiście, po francusku, po angielsku, po włosku, po niemiecku i nawet po holendersku, a pewno i innymi językami, ale już wszystkich nie pa­miętam.
 
Gdym przyszedł do MSZ-etu, Gawroński mi powiedział: „Wszyscy tu panu powiedzą, że urzędnik służby dyplomatycznej składa się z czterech liter i z krzesła, a ja uważam, że powinien się składać z inteligencji i z doświadczenia".Od razu Gawroński mi się bardzo spodobał. Najbardziej się awanturował ów Floyd z „New York Timesa". Bez przerwy powtarzał: „Przyleciałem tutaj specjalnie wynajętym samolotem z Aten, by się dowiedzieć jednej tylko rzeczy, czy Marszałek Piłsudski zamierza się ogłosić królem Polski?" Na próżno Gawroński i ja proponowaliśmy mu śniada­nie u ministra spraw zagranicznych Zaleskiego. Floyd stale na to odpowiadał: „Czytelników «New York Timesa» mister Zaleski nic nie obchodzi, bo nigdy o nim nie słyszeli; chcą tylko wiedzieć, czy Marszałek Piłsudski proklamuje siebie King of Poland?”
Wreszcie Zaleski opracował następujący plan: korespondenci zagraniczni przybędą do pałacu Prezydium Rady Ministrów, dawnego Pałacu Namiestnikowskiego albo Radziwiłłów, wieczo­rem, koło godziny 8, ze mną na czele. Zatrzymam ich w hallu pa­łacu i gdy Marszałek wyjdzie z sali posiedzeń Rady Ministrów, otoczony przez Bartla, ówczesnego premiera, i Zaleskiego, ów­czesnego ministra spraw zagranicznych, ja zastąpię Marszałkowi drogę i powiem mu, że korespondenci zagraniczni błagają go, by im powiedział choć parę słów. Bartel[51] był z góry uprzedzony o tej zasadzce, a ja miałem sobie powierzoną rolę bezczelniaka, który Marszałkowi zagradza drogę.
 
Czekaliśmy w Prezydium Rady Ministrów dobre pół godziny. Nagle drzwi w głębi hallu się otworzyły wyszedł z nich Marsza­łek, a po obu jego bokach sunęli Bartel i Zaleski. Ja podszedłem do Marszałka, który wydał się zdumiony, Zaleski coś mu szepnął do ucha i Marszałek zatrzymał się tuż przede mną. Miał na sobie swój bladoniebieski mundur marszałkowski, długie spodnie z granatowym lampasem, a na piersi dwa krzyżyki: Virtuti Walecz­nych. Zbliżyłem się jeszcze bardziej i rzekłem wśród ogólnej ciszy: „Panie Marszałku, to są korespondenci zagraniczni, którzy tu specjalnie przybyli z całego świata w nadziei, że pan Marszałek zechce im parę słów powiedzieć". Na to Marszałek, który miał już maciejówkę na głowie, oparł się na swojej wielkiej szabli, wbił swoim zwyczajem wzrok ziemię i nie patrząc na koresponden­tów rzekł jakby tylko do mnie: „Co ja mam im powiedzieć? Nic nie mam im do powiedzenia. Ja zmęczony, ja zmęczony. Moje córeczki na mnie czekają. Ja zmęczony, ja zmęczony". Urwał, za­salutował i pomaszerował żywym, wcale nie zmęczonym krokiem do drzwi wyjściowych. A za nim biegli adiutant oraz Bartel i Zaleski Ja się odwróciłem, korespondenci z Floydem na czele rzu­cili się na mnie pytając: „What did he say, what did he say?- Co on powiedział? Więc powtórzyłem im to po francusku, po angielsku i po niemiecku, tych kilka słów, które wypowiedział Marszałek.
 
Wszyscy byli uspokojeni i tylko Floyd raz jeszcze mnie zapytał:   So he did nott say anything about his proclaiming himself King ot Poland?”-a więc:„Słowem nie wspomniał, że zamierza siebie proklamować królem Polski?" „Nie" - potwierdziłem. Miałem wrażenie, że Marszałek zrobił na nich duże i bardzo sympatyczne wrażenie i że są bardzo zadowoleni z tego spotkania. W każdym razie wszyscy mi dziękowali.
Potem Zaleski mi powiedział: „Doskonale się pan spisał, sam Marszałek się mnie zapytał, kto to był ten młody chłopak, który ze mną mówił". A gdy Zaleski wymówił moje nazwisko, Marszałek dodał: „Aha, przypominam go sobie, widziałem go już w Krakowie".
 
 Marszałek wydał mi się za tej drugiej okazji bardziej zgar­biony niż w Krakowie, wyraźnie posiwiał i postarzał się. Ale może dlatego, że miał mundur marszałkowski, pas skórzany oraz epo­lety, wyglądał jeszcze dostojniej i przystojniej niż w Krakowie, a w jego postawie było coś z Guślarza i z czarodzieja, ale przeważała dostojność wielkiego pana i szefa państwa. Nadal robił wrażenie bardzo sympatyczne, wielkiej prostoty, braku jakiejkolwiek pozy, zupełnej naturalności, nawet powiedziałbym wrażenie dobrego człowieka, zgubionego we własnych myślach, szczerze przywią­zanego do swojej rodziny i swoich córeczek. I dodałbym: człowie­ka nadal zupełnie niezwykłego. To był naprawdę bardzo wielki i zwłaszcza bardzo niezwykły człowiek, który wzbudzał szacunek samą swoją postacią, samą swoją osobą. Nadal najbardziej ude­rzającym elementem jego zawsze pięknej i dostojnej sylwetki był jego głos, zawsze niski, basowy, głęboki i jakby z zaświatów. My­ślę, że każdy, kto z bliska choć raz w życiu rozmawiał z Marszał­kiem Piłsudskim, nigdy go nie zapomni i zawsze się zamyśli nad sekretem magnetycznego wpływu tego niezwykłego człowieka.
 
Przypisy:
 
[45] Aleksander Józef hrabia Skrzyński z Kobylanki, herbu Zaremba (1882-1931). Ojciec: Adam Tomasz Aleksander – dorobił się majątku na gorlickiej ropie, matka: Oktawia, hrabina Amor-Tarnowska z Tarnowa, herbu Leliwa. Studiował prawo na uniwersytecie w Wiedniu i Krakowie. (tytuł doktora praw). W 1909 r.  rozpoczął pracę w dyplomacji austro-węgierskiej jako attache w ambasadzie przy Watykanie. Jako szambelan na dworze cesarza Franciszka Józefa I pracował w poselstwach w Hadze, w Berlinie i Paryża. Po wybuchu pierwszej wojny światowej wstąpił do wojska jako zwykły żołnierz (walczył w armii gen. Tadeusza Rozwadowskiego - 12 Brygada Artylerii) i awansował do stopnia podporucznika. W  1915 r.  służył w jednej jednostce z ojcem Karola Wojtyły (papieża Jana Pawła II). W II RP pełnił funkcje ambasadora, ministra spraw zagranicznych, posła na sejm, a w listopadzie 1925 r. został premierem rządu, w którym zachował jednocześnie tekę ministra spraw zagranicznych. W maju 1926 r.  podał się do dymisji. Po zamachu majowym A. Skrzyński nie powrócił do pracy w dyplomacji, (nie chciał współpracować z Piłsudskim, czyli człowiekiem, „który ma krew bratnią na rękach”). Od 1928 r. A. Skrzyński zajął się działalnością gospodarczą, m.in., założył, firmę Przemysł Drzewny Dr Al. Hr. Skrzyńskiego, Zarząd Dóbr Dr Al. Skrzyńskiego, Zarząd Lasów Dr Al. Skrzyńskiego i Główny Zarząd Dóbr i Zakładów Przemysłowych  Dr Al. Skrzyńskiego. (wszystkie w Gorlicach). Był także prezesem Rady Pierwszej Fabryki Lokomotyw w Polsce (FABLOK Chrzanów) oraz wiceprezesem Zarządu Towarzystwa Międzynarodowych i Krajowych Zawodów Konnych w Polsce. Zmarł na skutek odniesionych obrażeń w wypadku samochodowym k/Ostrowa Wlkp. Nie był żonaty;  
(dodatkowe informacje w appendix na końcu  notki).
 
 [46] August Zaleski, h. Lubicz (1883-1972), ojciec: Juliusz, matka Halina Kiltynowicz, h. Syrokomla. Żonaty z Eweliną Komorowską z Żywca, h. Dołęga ( ślub: maj 1920 r., małżeństwo bezpotomne). Po maturze w warszawskim liceum (1902), rozpoczął studia na Wydziale Prawa UW, a po zamknięciu uniwersytetu przez władze rosyjskie w 1905 r. z powodu przyłączenia się kadry profesorskiej i studentów do strajku, rozpoczął w 1906 r. studia w London School of Economics (historia gospodarcza). Podczas I wojny światowej reprezentował polskie inicjatywy polityczne w Londynie i w Szwajcarii. W początkach II RP był krótko ambasadorem w Bukareszcie i w Atenach, trochę pourzędował w MSZ, od 1922 do 1926 r. był ambasadorem RP w Rzymie. Krytyk A. Strońskiego, po zamachu majowym (1926 r.) przez 6 lat kierował resortem spraw zagranicznych bezkonfliktowo współpracując z J. Piłsudskim. Po zaostrzeniu sytuacji międzynarodowej (Locarno oraz zwrot Niemcom przez Francję okupowanych terenów Nadrenii) J. Piłsudski wolał powierzyć sprawy zagraniczne w pieczę bardziej „twardego” J. Becka. A. Zalewski na jesieni 1932 r. podał się do dymisji i do wybuchu wojny nie wrócił już do polityki (został prezesem Banku Handlowego).Po wybuchu wojny wyjechał do Francji (przez Rumunię, gdzie jako cywil nie został deportowany). Został ministrem spraw zagranicznych Rządu RP na Uchodźstwie (Francja, Londyn). Po podpisaniu wymuszonego przez W. Churchilla na Wł. Sikorskim układu Sikorski – Majski, A. Zaleski złożył dymisję (sprzeciwiał się podpisaniu takiego układu) i następnie objął funkcje szefa kancelarii cywilnej ówczesnego Prezydenta RP - Władysława Raczkiewicza. Po śmierci W. Raczkiewicza on sam został Prezydentem RP na Uchodźstwie i funkcję tę pełnił do swojej śmierci, ale  równocześnie z tzw. Radą Trzech (Władysław Anders, Tomasz Arciszewski, Edward Raczyński, a później za T. Arciszewskiego Tadeusz Bór-Komorowski), która nie uznawała jego prezydencji. August Zaleski był masonem rytu szkockiego (Wielka Loża Narodowa Polski), stale współpracował z emisariuszami masonerii, m.in. z Józefem Retingerem oraz szeregiem innych osobistości będących lożystami (gen. Wł. Sikorski, Roman Knoll i inni);
Więcej:
http://mazowsze.hist.pl/files/Mazowieckie_Studia_Humanistyczne/r2008-t8-n2-s221-236/ Mazowieckie_Studia_Humanistyczne/r2008-t8-n2-s221-236.pdf
[47] Roman Knoll (1888-1946), dyplomata II RP, Poseł w Moskwie (1921-230, w Ankarze (1924-26), w Rzymie (1926-28), w Berlinie (1928-31). Po objęciu resortu SZ przez J. Becka odszedł z resortu. W czasie II wojny światowej kierował sekcja spraw zagranicznych przy Delegaturze Rządu RP na Kraj (po klęsce Powstania Warszawskiego przebywał w Milanówku). Członek masonerii. Pochodził z rodziny ziemiańskiej (majątek na ziemi kijowskiej). Ożeniony był z Anną Bagniewską (h. Boża Wola). Rodziny o nazwisku Knoll okazywały się herbami Trzaska lub Kościesza. Nie udało mi się ustalić, czy Knollowie z Kijowszczyzny h. Trzaska to było gniazdo rodowe  R. Knolla;
[48] Traktat Ryski - traktat pokojowy podpisany w Rydze 18.03.1921 r. (ratyfikowany przez Sejm 14.06.1921 r.) zakończył wojnę polsko-sowiecką 1920 r.. Jego głównymi negocjatorami ze strony polskiej byli Jan Dąbski (wówczas wiceminister spraw zagranicznych) i Stanisław Grabski (prof. ekonomii, działacz narodowy, w negocjacjach reprezentował stanowisko endecji). Traktat ryski ustalał linię zawieszenia broni będącą późniejszą linią graniczną, w wyniku której Polska oddała stronie m.in. sowieckiej Mińsk (białoruski), kierując się kryterium zachowania dla Polski tych terytoriów, gdzie w znaczących ilościach reprezentowany był żywioł polski;
 
[49] Jaś Gawroński (ur. 1936 r.) – dziennikarz, korespondent, polityk włoski, w tym członek Senatu M.in. rzecznik rządu, wieloletni poseł do Parlamentu Europejskiego. Związany z ugrupowaniem Forza Italia. Syn polskiego dyplomaty czasów II RP i II wojny światowej, ostatniego ambasadora II RP w Wiedniu, Jana Gawrońskiego;
 
[50] Luciana Frassati-Gawrońska (1902-2007), żona Jana Gawrońskiego(1892-1983) , matka Jasia Gawrońskiego. Córka Alfreda Frassati, właściciela, m.in., dziennika „La Stampa”. W czasie II wojny światowej była kurierem Rządu Polskiego na Uchodźctwie. Organizowała akcje pomocy dla ludności w okupowanej Polsce. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi RP z Gwiazdą (1993 r.). Jej bratem był Pier Giorgio Frassati, zakonnik dominikański, beatyfikowany w 1990 r. przez papieża Jana Pawła II. Jan Gawroński poznał Alfredo Frassati’ego, gdy ten był dyplomatą (ambasadorem w Berlinie – 1920 r.), zaś młody arystokrata, Jan Gawroński był wówczas sekretarzem tamtejszego poselstwa polskiego . Jan Gawroński nawiązał znajomość z rodziną Frassatich (Turyn), gdzie poznał swoja przyszła żonę (ślub w 1925 r. w Turynie);
 
[51] Kazimierz Bartel (1882-1941) – prof. matematyki (w latach 1930-32 prezes Polskiego Towarzystwa Matematycznego). Polityk II RP, minister, poseł, senator i Współpracownik J. Piłsudskiego, wolnomularz. Po zamachu majowym był pięciokrotnie premierem rządu. Po wycofaniu się z czynnej polityki pełnił funkcję rektora Politechniki Lwowskiej (od 1930 r.) oraz funkcję senatora II RP. Aresztowany przez NKWD w 1939 r. , odmówił współpracy w budowaniu komunistycznych władz na terenach Polski zajętych przez Rosję Sowiecką. Po zajęciu Lwowa przez Niemców w 1941 r. odmówił objęcia stanowiska premiera w projektowanym kolaboracyjnym rządzie polskim. Na osobisty rozkaz Heinricha Himmlera został rozstrzelany (w ramach akcji AB).
 
Piłsudski w Egipcie
Spotkałem osobiście Marszałka Piłsudskiego jeszcze dwukrot­nie na oficjalnych przyjęciach i tak manewrowałem, że przysłu­chiwałem się jego dwóm czy trzem rozmowom, ale z rozmaitych względów nie chcę teraz o tym mówić. Chcę natomiast zdać spra­wę z rozmów, jakie miałem z ludźmi, którzy Marszałka Piłsud­skiego blisko znali, a poza tym mieli talent obserwacyjny i talent do opowiadania. Otóż te talenty są bardzo rzadkie. Przeważnie nasi rodacy, gdy mówią o wielkich Polakach, wygłaszają albo ba­nalne panegiryki, albo niesmaczne i niemądre paszkwile. Poza tym prawdziwi piłsudczycy byli dużo ode mnie starsi. Po 1920 roku, a tym bardziej po 1926 roku Usta autentycznych piłsudczyków była już zamknięta.
 
Legioniści, peowiacy byli starsi ode mnie co najmniej o siedem lub osiem lat. Przeważnie o więcej czy grubo więcej. Moi rówie­śnicy, o ile spotykali się z Marszalkiem, to tylko przelotnie służbo­wo i bardzo, bardzo rzadko. Z mojego pokolenia znałem tylko jednego, który przez dwa miesiące codziennie widywał Marszał­ka i z nim godzinami przebywał. Był to Burcik Maliński[52] - tak go wszyscy nazywali, ale nawet nie wiem, z jakiego imienia było to zdrobnienie, bodajże od Jerzego. Pochodził on z Litwy, wstąpił do MSZ-etu i po paru latach wysłano go na drugiego sekretarza poselstwa w Kairze. W owych czasach na drugorzędnych placów­kach cala ekipa naszych poselstw składała się z posła i jednego sekretarza. Posłem był Aleksander Dzieduszycki[53], a sekretarzem -wciąż mówię o poselstwie w Kairze - Maliński. Dzieduszycki ciężko rozchorował się na nerki i leżał bodajże nieprzytomny przez długie miesiące w Kairze. Wobec tego Maliński objął posel­stwo jako charge d'affaires. I właśnie wówczas, w marcu 1932 roku, Marszałek przybył do Egiptu, by odpocząć, nabrać sił, bo już miał początki raka, na którego w cztery lata później umarł.
 
Z Burcikiem Malińskim bliżej zapoznałem się dopiero w Londynie i w Oksfordzie w czasie wojny, w pierwszym roku wojny dokład­nie. Był on już od dawna usunięty z MSZ-etu, Beck nie lubił, a może się obawiał urzędników, którzy osobiście znali Marszalka. W Anglii Maliński od razu udał się do Oksfordu, gdzie zaczął energicznie uczyć się angielskiego. Później zniknął, wyjechał do Kanady, skąd pod koniec wojny wrócił do Londynu jako oficer kanadyjski i zaraz po wojnie zastał oficerem angielskiego Milita­ry Government w Niemczech, gdzie spędził kilka lat, po czym via Londyn wrócił do Kanady, gdzie wkrótce potem umarł. Był to kawaler, bardzo inteligentny i bardzo oszczędny, który miał tylko jedną namiętność w życiu: brydża. Grał zresztą doskonałe. Nie­wielkiego wzrostu, z zadartym noskiem, dość pucołowaty, mó­wiący z bardzo silnym akcentem wileńskim, bardzo litewski w za­chowaniu się, w mentalności, Maliński był przez wszystkich sza­lenie lubiany. Prosty, sympatyczny, przyjacielski, bez fumów, grzeczny, nigdy nie narzucający się, taktowny - Maliński nie był wielkim człowiekiem, ale umiał obserwować.
 
Otrzymawszy wiadomość o przyjeździe Marszałka, Maliński, który w roku 1932 nie miał nawet trzydziestu lat i Marszałka nie znał, uwinął się jak fryga, wynajął w Heluanie, najszykowniejszym przedmieściu Kairu, willę z ogródkiem, zasłoniętą murkiem od ulicy[54]. Marszałek miał tam zamieszkać wraz ze swoją świtą, która obejmowała kapitana Lepeckiego[55] jako adiutanta oraz kilku tajniaków. Marszałek miał swój własny szyfr do Warszawy, zapew­ne do pułkownika Sławka, ówczesnego premiera[56]. Ale nigdy o tym nie wspominał, w każdym razie poselstwo nigdy wglądu do tych szyfrów nie miało i w ogóle przez cały czas swojego pobytu w Kairze Marszałek nigdy Malińskiemu nie wymienił ani jednego polskiego nazwiska.
                     MSZ egipskie kazało przyczepić do expressu Aleksandria - Kair salonkę dla Marszałka, gdzie obok salonu dla niego były też prze­działy dla jego świty i jego bagaży. Maliński udał się do Aleksan­drii, by już na przystani przywitać Marszałka. Wizyta Marszałka miała charakter ściśle prywatny i wypoczynkowy. Marszałek po­jawił się na trapie, wyglądał dość marnie, bo ponoć źle znosił burzliwe morze, a właśnie pogoda na Morzu Śródziemnym nie dopisywała. Maliński z cylindrem w ręku przedstawił się Marszał­kowi. Marszałek zauważył zaraz jego czysto wileński akcent, a do wilnian miał zawsze wielkiego febla, szaloną słabość. Gdy usły­szał nazwisko Maliński, od razu się zainteresował. „A, to pan jest z tych Malińskich z Mysich czy innych Kiszek?" „Tak jest, panie Marszałku" - odpowiedział Maliński. „A to jest pan syn czy wnuk tego - tego Malińskiego?" - indagował dalej Marszałek. „Syn" - odpowiedział Burcik. „A to go znam, znam - mówił Marszałek, powtarzając swoim zwyczajem każdy wyraz po kilka razy. - A w szachy pan grasz?" - „Gram, panie Marszalku" - mówił Burcik jak z nut. „No to dobrze, to dobrze. To pan będziesz co dzień do mnie o drugiej po południu przyjeżdżał na szachy" - rzekł Mar­szałek - i wszedł do salonki. Siadł przy oknie sam jeden i mar­twym okiem patrzył na jednostajny krajobraz delty Nilu, popija­jąc jak zawsze herbatę ze szklanki, w której tkwiła łyżeczka, i paląc bez przerwy papierosy.
                        W następnym wagonie wraz z Burcikiem jechali ówcześni korespondenci zagraniczni w Kairze. Były to szczęśliwe czasy, kiedy nic się nie działo, wiec przyjazd Marszalka był dla nich szalona gratką i wszyscy błagali o wywiad. Maliński zdobył się na odwagę i na palcach wlazł do salonki. „panie Marszalku – rzekł nieśmiało - prasa błaga o wywiad". „Nie - odparł zdecydowa­nie Marszałek. - Ja tu przyjechałem odpocząć, nie mam nic do powiedzenia". I dalej martwym wzrokiem patrzył przez okno. Prasa nie dała za wygraną, gdy Burcik przyniósł odmowę, ktoś mu szepnął: „Briand umarł tej nocy, może by Marszałek coś na ten temat powiedział". Maliński znowu wziął na odwagę, wszedł do salonki i powiedział: „Panie Marszałku, właśnie nadeszła wiadomość, że Briand umarł". Na to Marszałek: „No cóż, stary był to i umarł". I znowu pogrążył się w całkowitym milczeniu. I więcej aż do Kairu, wówczas 10 godzin jazdy, nie powiedział ani słowa.
Przyjeżdżałem - opowiadał Maliński - punkt druga do Mar­szałka. I zastawałem go zawsze na werandzie willi, która była dość wielka, dość duża. Marszałek siedział w głębokim fotelu, a przed nim stał stolik, na którym stały już szachy, a poza tym szklanka zimnej czy na wpół już zimnej herbaty z łyżką w środku i z cytryną. Marszalek od czasu do czasu popijał łyk herbaty. Sta­ła na tym stoliku także popielniczka pełna po brzegi niedopałków. Na sobie miał zwykle rozpiętą koszulę, bez krawata, jakieś szara­wary bardzo wytarte i stare, nigdy nie prasowane i na gołych no­gach jakieś trepki. Prawda, że było zawsze bardzo gorąco. Mar­szałek był do upałów nie przyzwyczajony. Często był też nie ogo­lony, bo golił się mniej więcej co trzy dni, włosy miał też często rozczochrane.
Marszałek witał się ze mną i wnet zabieraliśmy się do gry w szachy. Czy przedtem spożywał obiad - nie wiem, w każdym ra­zie jadł zawsze bardzo mało i poza wodą pił tylko od czasu do czasu jakieś małe, raczej liche piwo. Grał w szachy raczej słabo, w każdym razie dużo gorzej ode mnie, ale gdym się zorientował, że nie lubi przegrywać, urządzałem się w taki sposób, by mata sam oberwać, ale tak, by Marszałek się nie zorientował, że umyśl­nie robię błędy. Każda wygrana partia wprawiała Marszałka w dobry humor. Po pierwszej partii graliśmy często drugą partię i nawet trzecią. Czasami Marszałek wdawał się w rozmowę, która była raczej monologiem. Czytał jakąś wielką historię Anglii, ale po francusku, i nie ukrywał swojego podziwu dla Anglii i dyplo­macji angielskiej. Wierzył w przyszłość Anglii, w jej rolę i talenty dyplomatyczne i polityczne. Raz nawet powiedział: „Zdumiewa­jący naród, ci Anglicy, może kiedyś stracą Indie, ale zawojują za to Chiny".
 
         Nigdy nie było na jego stoliku żadnej gazety. Zdaje się zresztą, że gazet Marszałek w ogóle nie czytał. Przed wyjazdem zaczął mówić o Rumunii, gdzie miał się zatrzymać. „Muszę w Bukaresz­cie porozmawiać z panią Marią" - powiadał Piłsudski, który w ten dziwny sposób nazywał Królową Matkę[57], de facto rozumem ona nie grzeszyła. „Ale ten Karolek - czyli król rumuński[58] - to mi się nie podoba". Piłsudski miał oczywiście rację.
 
Piłsudski według Malińskiego prawie się ze swojej willi nie ru­szał. Próżno Burcik go namawiał, by się przejechał po Kairze, po Nilu i nawet piramid egipskich Marszałek nie był ciekaw. Wresz­cie Maliński go przekonał i Marszałek wsiadł do limuzyny i poje­chał z Malińskim pod piramidy. Ale z samochodu nie wysiadł: patrzał tylko przez szybę na Sfinksa i na piramidę Cheopsa i rzeki: „No tak, zupełnie jak na obrazkach" i po pięciu minutach kazał zawrócić do Heluanu. Czy zawsze był tak nieczuły na nowe wrażenia? Maliński nie wiedział. Za to tenże Burcik stale podkre­ślał, że Marszałek wydawał mu się nie tylko człowiekiem starej daty, wyraźnie dziewiętnastowiecznym, ale także człowiekiem już chorym, zmęczonym i przedwcześnie postarzałym. Poza lekturą właściwie tylko dzieł historycznych, częściowo historii wojen, oraz własnymi rozmyślaniami nic nie zdawało się go specjalnie interesować.
 
Przypisy:
 
[52] Mieczysław Maliński – ówczesny (1932 r.) sekretarz poselstwa polskiego w Kairze, który pełnił obowiązki chargé d’affairs w czasie choroby kierującego poselstwem w Kairze J. Dzieduszyckiego (a wówczas obowiązki sekretarza pełnił Adam Benis). Nie znalazłem bliższych danych na temat M. Malińskiego;
 
[53] Posłem w Egipcie był wówczas (lata 1928-1932) Juliusz Wojciech hr. Dzieduszycki, herbu Sas (ur.1901r. – nie znalazłem danych o dacie śmierci i jej okolicznościach). Jest to pomyłka W. Zbyszewskiego co do imienia i chyba osoby, gdyż hrabiów Dzieduszyckich w dyplomacji austro-węgierskiej, a później II RP było kilku, z których najbardziej sławny był Aleksander Paweł hr. Dzieduszycki (1874-1949), jeździec w zawodach hippicznych, znawca i hodowca koni, założyciel słynnej janowskiej hodowli koni arabskich, który po wojnie, represjonowany przez bezpiekę popełnił samobójstwo;
 
 [54] Heluan (Hamm’at Hilwan), uzdrowisko podkairskie na prawym brzegu Nilu, naprzeciwko piramid w Gizie oraz grobowców królewskich w Memphis, słynące z gorących źródeł siarkowych i solanek (ok. 20 km na płd. od Kairu). Dzisiaj jest tutaj jedna z końcowych stacji kairskiego metra.
 J. Piłsudski przebywał w Heluanie od 8.03.1932 r. do 8.04.1932 r. zamieszkując w wilii „Jola”, której współwłaścicielem był Bogdan Richter (1891-1980), wcześniej wykładowca języków orientalnych na Uniw. Warszawskim (japoński, chiński), podróżnik i publicysta. Willa nosiła imię córki B. Richtera. B. Richter był współpracownikiem poselstwa polskiego w Kairze.
 
[55] mjr Mieczysław Bohdan Lepecki (1897-1969), adiutant J. Piłsudskiego w latach 1931-1935 (M. Lepecki „Pamiętnik adiutanta Marszałka Piłsudskiego” PWN Warszawa, 1987). W marcu 1937 r. został kierownikiem komisji polsko-żydowskiej mającej opracować projekt przesiedlenia Żydów europejskich na terytoria zamorskie europejskich mocarstw  kolonialnych.
Szerzej na ten temat – appendix na końcu notki.
 
[56]Walery Sławek
(zob. przypis nr 22 w pierwszej  części notki oraz appendix na końcu notki);
 
 [57]Królowa Matka – Maria Aleksandra Wiktoria Sachsen-Coburg-Gotha (1875-1938), matka króla Karola II, wnuczka królowej Imperium Brytyjskiego -  Wiktorii. Tytuł królewski posiadała formalnie od 1914 r., oficjalnie koronowana w 1922 r. Zwolenniczka paktu polityczno-militarnego z Polską. Pierwsza europejka z królewskiego rodu, która została wyznawczynią bahaizmu;
 
[58]Karol II Hohenzollern-Sigmarillen (1893-1953), Karol II Rumuński, król Rumunii w latach1930-1940; 
 
Piłsudski u króla Egiptu
Jedna tylko sprawa - ciągnął Maliński - zatruwała mi życie. Król Egiptu Fuad[59], ojciec Faruka[60], chciał koniecznie, by Marszałek mu złożył wizytę. Właściwie król stawiał sprawę inaczej, chciał koniecznie wydać w pałacu królewskim olbrzymi bankiet na cześć Marszalka, w galowych mundurach, kapiących od złota i orderów i tak dalej. Ale Marszałek nie chciał o tym słyszeć. „A po co ten bankiet? - mawiał Piłsudski. - Ja temu królowi nie mam nic do powiedzenia, galowego munduru to ja w ogóle nawet nie zabra­łem. Nie, na żaden bankiet, za skarby świata nie pojadę". Ale król Fuad dalej nalegał. Nie było prawie dnia - mówił Maliński - bym nie był przyzwany czy to do MSZ-etu, czy do Ministerstwa Dwo­ru i by mnie tam nie suszono i duszono, by Marszałek odwiedził króla. Tłumaczyłem bez końca Marszałkowi, że król Fuad jest oczywiście królem malowanym, bo wszystkim w Egipcie rządzą Anglicy, ale właśnie dlatego tak mu zależy na wizycie Marszałka. Odmowę uważa za lekceważenie go przez Polskę, a nawet przez Europę. Wizyta Piłsudskiego wzmacnia w przekonaniu Fuada pozycję króla zarówno w Egipcie, jak i na świecie, a nawet w oczach Anglików. Wreszcie po wielu oporach Marszałek dał się przekonać i Maliński ustalił z ministrem dworu królewskiego cały protokół wizyty. Zdecydowano, że nie będzie bankietu ani obia­du, ale że Marszałek przyjedzie o piątej po południu samocho­dem do pałacu królewskiego w towarzystwie ministra dworu, któ­ry przyjedzie po niego królewskim rolls-royce’em; że wizyta po­trwa tylko 45 minut i skończy się na herbacie; że żadnych galo­wych mundurów ani ministrów przy tym nie będzie i tak dalej.
 
Nadszedł ten wielki dzień. Limuzyna królewska zajechała pod werandę willi Marszałka, minister dworu stanął przy drzwiczkach samochodu, drzwi willi się otworzyły i Marszalek wyszedł w swo­im szaroniebieskim marszałkowskim mundurze. Wyszedł z willi z szablą i dwoma Krzyżami: Virtuti i Walecznych na piersiach. Pro­wadziłem go do samochodu i nagle zauważyłem z rozpaczą, że spodnie Marszałka były pogniecione. Szepnąłem mu do ucha, aby zawrócił i chwilę zaczekał, aż te spodnie zostaną odprasowa­ne. „Tylko bez kantów" - zawołał Marszałek śmiejąc się z własne­go dowcipu. Wsiadł do samochodu i pojechał z ministrem dwo­ru. Kamień spadł mi z serca - kontynuował Maliński. - Wróciłem do domu, urżnąłem się z radości jak bela i zasnąłem snem ka­miennym. O dziesiątej rano obudził mnie kapitan Lepecki, mó­wiąc, że Marszalek prosi. Zdębiałem, bo nigdy o tej porze Mar­szałek mnie nie wzywał. A poza tym, jeżeli mnie potrzebował, to Lepecki do mnie telefonował, nigdy sam po mnie i to wozem służbowym nie przyjeżdżał. No, ale zerwałem się z barłogu, wypuco­wałem się jak najszybciej i z Lepeckim popędziliśmy z powrotem na zbity łeb do Heluanu, czyli przez cały Kair. Była to najdziw­niejsza moja audiencja u Marszałka i najdziwniejsza rozmowa z nim - ciągnął Maliński.
 
Marszałek zawsze przyjmował mnie na werandzie. Wiedzia­łem, że w środku willi ma swój gabinet, ale nigdy w tym gabinecie nie byłem. Tymczasem kapitan Lepecki wprowadził mnie od razu do tego gabinetu, w którym znajdowało się duże, zupełnie puste biurko, za nim fotel, na którym siedział Marszałek, i kilka krzeseł przed biurkiem. Na mój widok Marszałek, w mundurze i znowu z krzyżykami na piersiach, wstał - czego nigdy nie robił, zawsze bowiem witał się ze mną siedząc - podał mi rękę, znowu stojąc i mówiąc - czego znowuż nigdy nie robił: - „Moje uszanowanie panu". A potem wskazał mi ręką krzesło, naprzeciwko jego fote­lu, w którym usiadł dopiero, gdym sam się rozgościł. Marszałek wydawał się w doskonałym humorze, a ja nic nie rozumiejąc nie otwierałem gęby.
 
Marszałek - kontynuował Maliński - zaczął swój monolog sło­wami: „No, panie Maliński. Pan tu jesteś przedstawicielem pana Prezydenta Rzeczypospolitej. Więc ja, Józef Piłsudski, jestem panu winien sprawozdanie z mojej wczorajszej wizyty u króla". Coraz bardziej zdumiony tą przemową wielkiego człowieka, Mar­szałka Polski i wszechmocnego dyktatora, do malutkiego urzęd­nika, znowuż tylko skłoniłem głowę do blatu biurka, rozkładając ręce, bo dalej nie rozumiałem, do czego cała ta scena zdąża. ,A więc - kontynuował Marszałek, który wydawał mi się bardzo za­dowolony z tej sceny, jakby żywcem wziętej z Fredry i z jego ru­basznego, ale bardzo staropolskiego szlacheckiego humoru - winienem panu sprawozdanie z tego, co król mi powiedział. Otóż pański król mi nic nie powiedział". Po czym Piłsudski się popra­wił: „Aha, przepraszam, jak łatwo skłamać. Pański król powie­dział mi, że chciałby, byśmy kupowali od niego więcej bawełny. Ale - dodał Marszałek, jakby zastanawiając się i mówiąc już tyl­ko do siebie - gotówki to on zdaje się nie ma". I oto - ciągnął Maliński - odżył w moich oczach obraz szlachty litewskiej, sprzedającej w ciężkich czasach zboże na pniu kupcowi i zasta­nawiającej się jednocześnie, czy kupiec ma naprawdę gotówkę, czy też zwodzi. Marszałek zupełnie się nie orientował - dodawał Maliński - że sytuacja była akurat odwrotna, że to król był sprzedawcą, a Polska nabywcą bawełny i że chodziło tylko o to, czy Polska ma gotówkę, bo bawełnę na sprzedaż to miał z całą pewnością i to najlepszą na świecie. Ale oczywiście słowa nie pi­snąłem - ciągnął Maliński - tylko znowu skłoniłem się do ziemi, rozkładając ręce. Marszałek bardzo zadowolony ze swojego ka­wału dodał: „No, to znowu się spotkamy jak zawsze o drugiej po południu na szachy. A pan w swoim raporcie do MSZ-etu niech powie, żem panu złożył sprawozdanie z mego spotkania z kró­lem".
 
Na tym się skończyło. Król był uszczęśliwiony, jak zapewniło egipskie MSZ-et Malińskiego, i Marszałek otrzymał od króla naj­wyższy order egipski, nie pamiętam jaki. Przed wyjazdem do Ru­munii Marszałek już nie złożył królowi egipskiemu wizyty poże­gnalnej, ale Maliński znowu Marszałka odwiózł aż do Aleksandrii.
 
Przypisy:
 
[59]Fuad I (1868-1936), król Egiptu w latach 1922-1936, wcześniej od 1917 r. sułtan Egiptu;
 
[60] Faruk I (1920-1965), król Egiptu w latach 1936-1952 (oficjalnie koronowany w 1937 r. Rozwiódł się z pierwszą żoną, gdyż nie urodziła mu następcy tronu (urodziła trzy córki). Z drugą żoną miał jedno dziecko – syna, późniejszego króla Faruka II.
 
Piłsudski a de Gaulle – podobieństwa i różnice
 
Gdybym miał po temu czas i warunki, to pragnąłbym napisać książkę pod tytułemPiłsudski i de Gaulle.Książkę taką może na­pisać tylko Polak, bo nie ma ani jednego Francuza, polityka, woj­skowego, pisarza czy choćby dziennikarza, który by znał napraw- dę historię Polski i się nią serio interesował. Francuzi w ogóle zaj­mują się swoimi stosunkami z innymi krajami i ich przywódcami pod kątem widzenia własnych osobistych zapatrywań - jak się obecnie mówi - ideologicznych. I tak, gdy chodzi o Rosję, Fran­cuzi widzą tylko swój własny stosunek do „rewolucji" i do komu­nizmu, a ignorują kompletnie stronę zagadnienia stosunków fran­cusko-rosyjskich, a cóż dopiero polsko-rosyjskich. Miarą igno­rancji Francuzów, gdy chodzi o problemy rosyjskie, niech będzie jedyne francuskie pseudonaukowe dzieło o Rosji, mianowicieL'Empiredes Tzars pióra głośnego koło roku 1900 członka Aka­demii Francuskiej, pisarza, deputowanego, senatora, ministra, pana Anatola Le Roix Beaulieu. Mędrzec ten w swoim trzytomowym arcydziele, bardzo podziwianym podówczas, pisał: „Dwie główne cechy rosyjskiego narodu - to jego bezgraniczne przywią­zanie do cara i do prawosławia". Poza tym przeciętny Francuz nigdy by się nie zgodził uważać, że można porównywać de Gaulle'a i Piłsudskiego.
 
Wszyscy Francuzi wierzą, że przepaść dzieli Francuza od Polaka. Dzisiaj cała sprawa jest nieaktualna, skoro obaj nie żyją, a wszyscy zmarli są we Francji zapomniani omal nazajutrz. I to się odnosi do swoich, do Francuzów, a cóż dopie­ro do obcych. Ale za życia de Gaulle'a niezliczeni Polacy snuli porównania obu tych ludzi. Uważałem wówczas, że doszukiwa­nie się podobieństw między nimi było przesadne. Dzisiaj zmieniłem zdanie, ex post widzę, że obok wielkich różnic, było więcej analogii między Piłsudskim a de Gaulle'em niż mi się zdawało, a więc przyjrzyjmy się:
 
Pochodzenie - obaj pochodzili ze zubożałej, ale dobrej i starej szlachty, czyli nie będąc kapitalistami, nie będąc - jak się mówi wulgarnie - burżujami - byli z urodzenia i z instynktu konserwa­tystami, a jeszcze bardziej, dużo bardziej - tradycjonalistami. Obaj byli wpatrzeni w przeszłość, w epokę glorii swoich ojczyzn. De Gaulle - we Francję Bourbonów, a Piłsudski w Rzeczpospoli­tą Obojga Narodów, w Polskę jagiellońską. Regionalizm był sil­niejszy, i to o wiele, u Piłsudskiego niż u de Gaulle'a, który, cho­ciaż urodzony w Lille, był de facto paryżaninem. Obaj byli wo­dzami wojskowymi i mundur stal się częścią ich legendy, kariery, a nawet ich mentalności. Ale de Gaulle był zawodowym wojsko­wym, miał dobre wykształcenie oficera sztabowego, był wykła­dowcą taktyki wojennej na wyższej szkole wojennej w Paryżu, a jego kariera czysto wojskowa była krótka i właściwie blada. W pierwszej wojnie światowej został ranny, wzięty do niewoli już w ­ roku 1915 i wrócił do Francji dopiero w 1919. Tym zapewne się tłumaczy, że po wojnie awansował bardzo powoli i dopiero tuż przed drugą wojną, w roku 1938, otrzyma! pierwsze w życiu do­wództwo, mianowicie pułku czołgów w Metzu.
 
              Piłsudski był samoukiem wojskowym, ale też naczelnym wo­dzem i to wodzem zwycięskim, czyli w naszej historii zajmować będzie zawsze miejsce obok Jagiełły, Batorego, Sobieskiego, księ­cia Józefa. De Gaulle nie dowodził ani jednego dnia Wolnymi Francuzami w czasie 1939-45. Jego rola była czysto polityczna. Przypadek sprawił, że obaj ci konserwatyści z urodzenia i fatalizmów związali się z lewicą. Ale de Gaulle w roku 1940 żadnej przeszłości politycznej, a więc i kapitału politycznego nie miał. A Piłsudski miał w roku 1918, obejmując władzę w Polsce, już bli­sko trzydzieści lat aktywności politycznej za sobą. De Gaulle ni­gdy nie miał „swoich" żołnierzy ani „swoich" oficerów. Był we francuskiej armii zawodowej raczej niepopularny. Natomiast Pił­sudski był ubóstwiany przez swoich legionistów, przez swoich peowiaków i przez żołnierzy. Gaulliści w ogromnej większości nie mieli przeszłości wojskowej, a w szeregach wojskowych de Gaul­le miał bez porównania więcej wrogów niż Piłsudski miał ich w Polsce, co się jaskrawo okazało w czasie buntu armii w Algierze i w OAS[61], czyli podziemiu armii, która chciała do upadłego bronić Algérie Française.
 
           Rola Piłsudskiego w dziejach Polski była nieporównanie więk­sza niż de Gaulle'a w dziejach Francji. Gdyby Giraud[62], Leclerc[63] albo de Lattre de Tassigny[64] mieli więcej formatu, de Gaulle byłby się nie utrzymał na czele Wolnych Francuzów. Piłsudski w Legio­nach w gruncie rzeczy nie miał żadnych rywali. Obaj odznaczali się dwoma cechami: mieli wyczucie, co to jest państwo, co to jest władza, i ze wszystkich sił, z całej duszy tej władzy chcieli.
 
Piłsudski był dużo bardziej od de Gaulle'a człowiekiem in­stynktu, nie doktryny. Ale jego długoletni pobyt w Krakowie, gdzie się stykał ze stańczykami, sprawił, iż przejął się głęboko doktryną Bobrzyńskiego. Mianowicie, że Polska upadła z powodu braku silnej władzy, z anarchii szlacheckiej oraz fatalnej polityki zagra­nicznej, polegającej na zupełnym niedocenianiu niebezpieczeń­stwa rosyjskiego. Oczywiście, druga strona medalu teorii Bobrzyńskiego i stańczyków, czyli praworządność, była obca Piłsud­skiemu, który był za młodu konspiratorem i spiskowcem.
 
                Drugą cechą, która sprawiała, że Piłsudski i de Gaulle byli do siebie podobni, to była antypatia ich obu do partyjnictwa i do sejmowładztwa. Gdy się czyta pamiętniki Pompidou, widzi się, do jakiego stopnia de Gaulle nienawidził partii, łącznie ze swoją wła­sną. Pod tym względem de Gaulle był dużo brutalniejszy od Pił­sudskiego, który w każdym razie ze Sławkiem i innymi towarzy­szami młodości nigdy się nie rozstał. De Gaulle, jak wiemy dzisiaj z pamiętników Pompidou, rozstał się nie tylko ze wszystkimi hi­storycznymi gaullistami, poczynając od Soustelle'a[65] i Bidaulta[66], ale także z samym Pompidou[67], który był jego najbliższym przyjacie­lem i współpracownikiem przez dwadzieścia lat, co bardzo bola­ło wielu wiernych gaullistów, gdyż przecież w czasie wojny Pom­pidou żadnym gaullistą nie był i w Ruchu Oporu nie brał żadne­go udziału. Oczywiście ogromne znaczenie w mentalności i w działalności de Gaulle'a i Piłsudskiego odegrała różnica sytuacji Francji i Polski.
 
              Francja po 1940 roku była pokonana, ale miała wciąż doskonałą kadrę wysokiej klasy administratorów, fachow­ców, urzędników o bardzo wielkich tradycjach. Odrodzona Pol­ska miała w 1919 roku tylko w zaborze austriackim wyrobionych urzędników, którzy zresztą oddali Polsce ogromne usługi w woj­sku, w szkolnictwie, na uniwersytetach, w sądownictwie, w admi­nistracji i tak dalej. Ale było ich za mało. W zaborze niemieckim nie było polskich urzędników, tak samo nie było ich i nie mogło ich być w zaborze rosyjskim. A dobrzy urzędnicy z dużym do­świadczeniem na kamieniu się nie rodzą. Poza tym de Gaulle miał to wyjątkowe szczęście, że trafił na współpracownika o zupełnie wyjątkowych talentach do rządzenia, mianowicie na swego pre­miera i następcę, pana Pompidou. Można twierdzić, że do pew­nego stopnia de Gaulle i Pompidou reprezentowali analogię do pary Don Kichot i Sancho Pansa, bo o ile de Gaulle byl instynk­tem, potężną osobistością, o tyle Pompidou reprezentował chłop­ski rozum i wyjątkowe talenty administracyjne, polityczne i go­spodarcze. Można twierdzić, że bez Pompidou de Gaulle by się nie utrzymał u władzy i zaraz po zakończeniu wojny algierskiej byłby znowu od niej odsądzony, jak to się stało w 1946 roku.
 
Piłsudski nigdy takiego Pompidou nie miał, bo po prostu ta­kich ludzi, tego typu, o takim wyrobieniu, takich zdolnościach w Polsce nie było. Zresztą, gdy Pompidou i de Gaulle się rozstali, rządy de Gaulle'a nie przetrwały nawet roku. Osobiście zawsze uważam, że de Gaulle był większym człowiekiem od Pompidou, ale Pompidou był większym mężem stanu na czasy pokojowe. Bo trzeba zawsze pamiętać, że istnieje zasadnicza różnica między mężem stanu na czasy pokojowe i na czasy wojenne.
 
Churchill, na przykład, był bardzo wielkim premierem czasu wojny, a gdy w roku 1951 w czasach pokojowych został po raz drugi premierem, niczym się jego rządy nie wyróżniły. Ale wielkie historyczne posta­cie odznaczają się tym także, że między nimi a szerokimi masami narodu nawiązują się w chwilach narodowego kryzysu jakieś ta­jemne nici wzajemnego zrozumienia i zaufania, których obcokra­jowcy nigdy pojąć się są w stanie. Chodzi tutaj o to, co Piłsudski nazywał „imponderabilia", toteż, chociaż pól życia spędziłem we Francji, de Gaulle miał widocznie jakiś magnetyzm dla Francu­zów, którego ja, jako Polak, odczuć nie byłem w stanie. To samo bym powiedział o Mussolinim, o Roosevelcie i o wielu innych.
 
 
Przypisy:
 
[61]OAS - Organisation de l'Armée Secrète, Organizacja TajnejArmii, ugrupowanie kolonistów francuskich w Algierii utworzone w 1961 wskutek referendum, które zadecydowało o samostanowieniu Algierii. Po stłumieniu puczu wojskowego zainicjowanego w 1960 r. przez trzech generałów (m.in. gen. Raoul Salan), wojskowi ci utworzyli podziemną organizację mającą na celu wymuszenie aktami terroru przewrotu wojskowego we Francji.. Do końca 1963 r. organizacja została całkowicie rozbita, a jej kolejni przywódcy znaleźli się w więzieniu;
;
[62]Henri Honoré Giraud (1879-1949), generał w siłach zbrojnych Francji. W czasie wojny 1940 r. dostał się do niemieckiej niewoli, zbiegł z obozu jenieckiego i via Algieria dostał się w 1942 r. do Gibraltaru, gdzie otrzymał stanowisko dowódcze w siłach zbrojnych Wolnej Francji. Nie otrzymał jednak od gen. D. Eisenhowera, dowodzącego aliantami zachodnimi, stanowiska o zadowalającej go randze, w wyniku czego odmówił udziału dowodzeniu formacją wojskową podczas inwazji w Normandii. Po zakończeniu II wojny światowej zesłano go na stanowisko szefa sztabu w I Dywizji Marokańskiej;
[63]Philippe Marie Leclerc (1902 -1947), właściwie Philippe François Marie de Hauteclocque albo Philippe Leclerc de Hauteclocque -  francuski dowódca wojskowy,generał armii,marszałek Francji (1952, pośmiertnie);
[64]Jean Joseph Marie Gabriel de Lattre de Tassigny (1889-1952), wojskowy, marszałek Francji (pośmiertnie). Generał armii w rządzie Vichy, za próbę oporu wobec wojsk niemieckich zajmujących w 1942 r. pozostałe terytorium Francji, został zdegradowany i uwięziony. Po ucieczce z więzienia został dowódcą I Armii w siłach zbrojnych Wolnej Francji. W imieniu Francji składał (m.in.) podpis na akcie kapitulacji Niemiec. Po zakończeniu II wojny światowej był szefem sztabu generalnego SZ Francji, a od 1948 r. do 1949 r. naczelnym dowódcą Sił Lądowych Unii Zachodnioeuropejskiej. W latach 1950-52 dowodził wojskami francuskimi w Indochinach;
 
[65] Jacques Soustelle (1912 -1990), naukowiec antropolog, polityk francuski, w latach II wojny światowej członek francuskiego ruchu oporu, po wojnie minister w latach 1947-51, polityk zajmujący się sprawami kolonii. Po algierskiej wojnie wyzwoleńczej wiceszef politycznego skrzydła OAS (razem z Georgesem Bidault). Po amnestii dla członków OAS w 1968 polityk ugrupowań gaullistowskich;
 
[66]Georges-Augustin Bidault(1899-1983), absolwent historii na Sorbonie, nauczyciel historii, polityk francuski, minister spraw zagranicznych w pierwszym powojennym rządzie francuskim (gaullistowskim). W latach 1946-50 trzykrotny szef rządu francuskiego. W latach 1961-62 szef politycznego skrzydła OAS. Uciekł do Brazylii, następnie ukrywał się w Belgii. Po amnestii 1969 r. powrócił do Francji , ale nie wrócił do działalności politycznej. Pisał publikacje o tematyce historycznej;
[67]Georges Jean Raymond Pompidou, (1911-1974) – francuski polityk,premier Francji w latach1962-1968 orazprezydent Francji w latach1969-1974. Gaullista.
 
 
Epilog
 
        Najbardziej uderzała Malińskiego litewskość Marszałka. Zu­pełnie miałem wrażenie - mówił - że widzę któregoś ze stryjów czy wujów, z pokolenia moich rodziców. Jego staroświeckość, a wreszcie fakt, że był schorowany i sterany i robił wrażenie czło­wieka, który już odchodzi, który żyje przeszłością, a bardzo słabo teraźniejszością, co do przyszłości, to wie, że jej nie zobaczy. Poza tą jedyną chwilą rozweselenia po wizycie u króla.
Piłsudski był - wciąż według Malińskiego - na ogół posępny i skłonny do głębokiego pesymizmu. Nigdy o sprawach polskich nie mówił, żadnych nazwisk nigdy nie wymieniał i można byłoby go wziąć za właściciela majątku ziemskiego na Wileńszczyźnie, który zjechał na kurację, albo za emerytowanego starego genera­ła, który już od dawna żadnej roli nie odgrywa. Był to człowiek - według Malińskiego - niezmiernie sympatyczny, typowy Litwin w sensie, w jakim szlachtę litewską jeszcze przez cały dziewiętnasty wiek nazywano, ale już ciężko chory, już dogorywający. Dziwnym zbiegiem okoliczności, jedyny z moich kuzynów, który raz jeden rozmawiał z Dmowskim, którego ja osobiście nie znałem, to samo mi o Dmowskim mówił: „Dmowski zrobił na mnie wraże­nie sympatycznego, bardzo starszego pana, bardzo typowego dla Warszawy sprzed 1914 roku, ale człowieka przeszłości".
 
Ci, co znali dobrze Piłsudskiego z lat dawniejszych, a nie jak Maliński dopiero po roku 1930, zgodnie mi mówili, że Piłsudski bardzo się na starość zmienił. Kiedy? Od jakiego roku? Pułkow­nik Matuszewski[68], który był szefem Oddziału Drugiego Naczelne­go Dowództwa w czasie wojny 1920 roku, a więc widywał Piłsud­skiego codziennie w najbardziej krytycznych i przełomowych momentach, uważał, że Marszałek zmienił się po zabójstwie Na­rutowicza. Przedtem - według Matuszewskiego - był raczej optymistą i był liberalny. Ufał Polakom. A po zabójstwie Narutowicza stał się znacznie bardziej podejrzliwy, gniewny, niecierpliwy, nie­skłonny do dyskusji i do wysłuchiwania sprzeciwów czy choćby tylko odmiennych zdań. Stanisław Mackiewicz i Kazimierz Okulicz, obaj wilnianie, obaj zakamieniali piłsudczycy. sądzili, że Marszałek zmienił się już zaraz po Traktacie Ryskim, gdy stracił nadzieję unii z Litwą. Dla Piłsudskiego Polska, która by nie była Rzeczpospolitą Obojga Narodów, nie mogła być Polską.
 
Przypisy:
 
[68]Ignacy Hugo Matuszewski (1891-1946), herbu Topór, płk WP, oficer Sztabu Generalnego, polityk II RP. Współpracownik Piłsudskiego („pułkownicy”), minister, poseł i ambasador. Studia z filozofii (UJ), prawa (Dorpat), architektury (Mediolan), nauk rolniczych (Warszawa). Szef kontrwywiadu wojskowego. Jego ojcem chrzestnym był pisarz Bolesław Prus, żoną lekkoatletka Halina Konopacka. Jedyne dziecko - córka Ewa, zginęła w Powstaniu Warszawskim, rozstrzelana przez Niemców (1944 r.). Po śmierci J. Piłsudskiego przeciwnik polityki J. Becka, a później premiera Wł. Sikorskiego, którego obwiniał o całkowite bankructwo polityki polskiej (podobnie jak wcześniej J. Becka). Przestrzegał przed wojną z Niemcami i chciał za wszelką cenę jej uniknąć. Po napaści na Polskę Niemców i Sowietów we wrześniu 1939 r. był organizatorem ewakuacji 75 ton złota Banku Polskiego przez Rumunię do Francji. W czasach II wojny światowej zwalczany przez obóz „sikorszczyków” w Anglii, wyjechał do Nowego Jorku, gdzie w dalszym ciągu był osamotniony w swoich koncepcjach politycznych (np. krytyka kolaborowania aliantów zachodnich ze Stalinem kosztem Polski). Jeden z nielicznych polityków II RP realnie oceniających międzynarodowy układ sił i interesów  w kontekście możliwości i niemożności polityki polskiej. Zmarł na zawał serca w Nowym Jorku.
 
Więcej: www.videofact.com/polska/matuszewski.html
 
Appendix­
do przypisu nr 45
Inni Skrzyńscy w dyplomacji II RP
W dyplomacji II RP był znany jeszcze jeden Skrzyński, tj. Władysław Bolesław Ignacy: 1873-1937 (ze Skrzyńskich z Bachórza, ziemia dynowska, także herbu Zaremba), ale bez bliskiego pokrewieństwa z Aleksandrem Skrzyńskim. Po studiach we Lwowie, Krakowie, Grazu i Mona­chium Wł. Skrzyński karierę rozpoczynał na austriackich placówkach w Hadze, Bernie i Brukseli W II Rzeczypospolitej był krótko wiceministrem spraw zagranicznych, potem po­słem w Madrycie i Watykanie, a od 1924 r. do końca życia ambasadorem RP przy Stolicy Apostolskiej. Ze strony polskiej negocjował zawarcie konkordatu w uzgodnionego i ratyfikowanego w I kw. 1925 r. (negocjował treść konkordatu wraz ze Stanisławem Grabskim, ówczesnym ministrem od oświaty i wyznań w gabinecie jego brata, premiera i ministra skarbu Władysława Grabskiego; (Grabscy z Grabi na Kujawach, herbu Pomian);
do przypisu nr 55
 Projekty kolonizacji z udziałem żydów polskich
Tło i geneza projektu
Za prekursora idei wysiedlenia Żydów europejskich do kolonii poza Europą uważany jest Paul Anton de Lagarde (1827-1890), niemiecki antropolog i orientalista, wykładowca języków orientalnych  na Uniwersytecie w Getyndze,   który w swoich publikacjach uzasadniał konieczność takiego rozwiązania. Z tego powodu nazwany został ojcem duchowym holocaustu, czyli pomysłu pozbycia się „kłopotu żydowskiego” z krajów europejskich, zwłaszcza krajów niemieckich. W artykule pt:      „O najbliższych obowiązkach niemieckiej polityki” (1885 r.), jako pierwszy  wskazał Madagaskar jako tereny przydatne dla osadnictwa Żydów europejskich.
            Po upadku imperium osmańskiego w wyniku rozstrzygnięć traktatowych po zakończeniu        I wojny światowej tereny Palestyny zostały ustanowione terytorium mandatowym Ligi Narodów, zaś funkcje „mandatariusza” spełniała Wielka Brytania. Wówczas na teren Palestyny rozpoczęła się masowa imigracja osadników żydowskich z całej Europy, uzasadniana ideowo przez ideologię „syjonizmu” oraz finansowana przede wszystkim przez imperium Rothschildów. Masowy napływ osadników powodował  wzrost napięcia pomiędzy żydowskimi imigrantami a arabską ludnością osiadłą, który przejawiał się w coraz poważniejszych zamieszkach. Brytyjczycy, chcąc zaradzić narastającemu antagonizmowi, postanowili wprowadzić „kwoty imigracyjne” (limity ilościowe) dla Żydów, które określili na 15.000 osób rocznie. Wielkość ta była wielokrotnie za mała w stosunku do potrzeb, dlatego politycy europejscy zaczęli rozważać inne miejsca lokalizacji dla osadnictwa imigrantów żydowskich. Jako jedno z takich miejsc wskazywano Madagaskar, który był wówczas kolonią francuską (kolonia fr. w latach 1896-1942). WE Francji rozważano również inne tereny osadnictwa jak np. Nowa Kaledonia i Gujana (francuska). Natomiast organizacje żydowskie w Europie  zajęły stanowiska, które ograniczały się do dwóch opcji. Jedna sprowadzała się do wskazania Palestyny jako wyłącznego terenu imigracji, natomiast inny teren mógł być brany pod uwagę jedynie w ostateczności i jako wariant przejściowy. Inne natomiast (ortodoksyjne religijnie) nie zgadzały się na żadna emigracje i tworzenie gdziekolwiek (w tym w Palestynie) państwa żydowskiego „przed nadejściem Mesjasza”.(Po holokauście narodu żydowskiego w II wojnie światowej ortodoksi żydowscy zaakceptowali opcję Palestyny).
Ze względu na to, że na terytorium Polski znajdowało się największe europejskie skupisko ludności żydowskiej władze francuskie zgadzały się na realizacje projektu na części Madagaskaru, ale w formule kondominium, czyli wspólnej inicjatywy francusko-polskiej. Plany osadnictwa dla „swoich” Żydów na terenie swoich kolonii konstruowały, oprócz Francji, Niemiec i Polski, także Wielka Brytania, Holandia i Belgia.
W Polsce (II RP) minister spraw zagranicznych Józef Beck powołał pod koniec 1935 r. grupę roboczą, która miała rozważyć problemy związane z kwestią możliwości osadnictwa dla ludności żydowskiej i przedstawić referencje dla dalszych działań w tym zakresie. Pracami grupy kierował mjr Mieczysław Bohdan Lepecki (1897-1969). W grudniu 1936 r. opublikował raport pt.: „Żydowska emigracja i kwestia kolonialna”w którym zawarto zasadność takiego rozwiązania. Na tej podstawie powołana została w dniu 27.03.1937 r. komisja polsko-żydowska ds. osadnictwa Żydów na Madagaskarze.Oprócz M. Lepeckiego w jej skład wchodzili: Salomon Dyk, inżynier agronom z Tel-Aviv  i Leon Alter – dyrektor Żydowskiego Towarzystwa Emigracyjnego ”Jeas” w Warszawie.         M. Lepecki wyjechał na Madagaskar (na podroż poświęcił około roku) i w wyniku tego wyjazdu powstał raport jego autorstwa pt: „Madagaskar – ludzie, kultura, kolonizacja”, w którym pozytywnie ocenił możliwości przedmiotowego osadnictwa, zwłaszcza w północnej i środkowej części wyspy.
Projekt, który mógł uratować większość europejskiej społeczności żydowskiej od holokaustu, pozostał na papierze.
do przypisu nr 56
Józef Piłsudski i Walery Sławek w czasach I wojny światowej oraz w latach wcześniejszych byli nadzorowani przez oficera wywiadu austro-węgierskiego Włodzimierza Zagórskiego (h. Ostoja), późniejszego generała brygady WP w II RP (nominacja generalska 1924 r.), działając w charakterze tajnych współpracowników (de facto agentów wywiadu austro-węgierskiego), mających za zadanie organizowanie formacji paramilitarnych przeznaczonych do działań partyzanckich, sabotażowych i dywersyjnych na terenie zaboru rosyjskiego w przygranicznych rejonach buforowych z monarchią austro-węgierską, czyli na dawnych terytoriach z ludnością polską (Związek Strzelecki „Strzelec” itp.). W. Zagórski z funduszu operacyjnego wywiadu austriackiego przekazywał środki finansowe na takie działania i wymagał otrzymywania regularnych raportów sporządzanych przez TW o kierunkach wydatkowania przekazanych funduszy oraz zakresie podejmowanych działań. Wiedza i dokumenty posiadane przez gen. W. Zagórskiego były bardzo niebezpieczne w okresie II RP, a zwłaszcza wówczas, gdy gen. W. Zagórski z przełożonego byłych TW stał się ich podwładnym. Na dodatek gen. W. Zagórski wystąpił zbrojnie przeciwko puczowi wojskowemu pod dowództwem J. Piłsudskiego, przeprowadzonym w maju 1926 r. , gdy wydał rozkaz zaatakowania przez lotnictwo oddziałow puczystów. Po zamachu stanu został uwięziony w wileńskim więzieniu na Antokolu, gdzie przebywał ponad rok (razem z gen. T. Rozwadowskim). Po zwolnieniu z więzienia „zaginął” bezpowrotnie  w trakcie podróży pociągiem do Warszawy;
 
unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura