diwrad diwrad
107
BLOG

pożarcie

diwrad diwrad Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Do katolika mam stosunek chłodny i nacechowany nieufnością. Można powiedzieć, że żywię niekiedy apetyt, by rzucić go lwom na pożarcie. Oczywiście tak przejawiony entuzjazm dla lekcji tolerancji, skażony męczeństwem pierwszych wieków, jest również fantazją o próbie świętości. Albowiem fantazja zapewnia, że lew jest jedynym zwierzęciem zdolnym do pożarcia świętego, ale też z całą pewnością nie pożre prawdziwie świętego.

Mój apetyt jest głęboko we mnie i nie całkiem zauważalny. Objawia się zmęczeniem i irytacją i tylko wtedy, jeśli towarzyszę gorliwości neofity, albo mam do czynienia z połączeniem szczerej żarliwości i dewotyzmu, wraz z niezbędnym komponentem obłudy.

Czai się wtedy Bóg, dla którego mój katolik przygotowuje zasadzki. 

Jednak pomijając chwile spędzone na zapinaniu złotych guziczków Czarnej Madonnie i codziennym wymiarze moralnej pomroczności jasnej, czuję wobec katolika nieśmiałość stanowienia oceny. Powodowany szacunkiem zamykam drzwi jego świątyni i zatykam uszy na dobiegający do mnie dźwięk fałszowanego hymnu.

Nie mogę mu też wyrządzić krzywdy mistrzem Eckhartem, św Janem od Krzyża, albo choćby Tomaszem Mertonem. Nie mogę też rzucić w niego słodkim ciasteczkiem małej Tereski, albo przebić go włócznią dużej Teresy. Nie żywię ochoty przybierania na twarzy wyrazu świętego Franciszka, jakkolwiek lubię zwierzęta, Porkuncjulę, a przede wszystkim najgłośniejszy romans z nieprawdopodobnym wprost napięciem erotycznym, przez który pożądam Klary w równym stopniu, co rozgadany z ptakami konkurent.

Nieco strawniej robi się w surowym świecie ascezy i habitu. Mniej uważnie patrząc, częściej daje się zauważyć światło w oczach. I spokój przypomina, że bez czterech filiżanek kawy, szesnastu operacji giełdowych, konferencji na skypie i przeczytaniu dwunastu tysięcy słów o treści dwóch zdań, czujemy się bardzo zmęczeni.

Jednak i tam krążą kruki, a ich czarne oczy odbijają skryte cienie pychy i ambicji, oraz bardzo wysokie i wysublimowane ego. I wdzięk teokratycznej arystokracji.

Dalej partia nieco wyklętych, zmagających się z manichejskim rozdarciem, albo odsłoną gnozy tuż przed portykiem świątyni. Wyrośli już z mistyki, zresztą nigdy do końca jej nie ufali, a będąc mało powściągliwymi w obcowaniu, biedzą się nad aspektem zwątpienia w codzienności. Wiedzą, że odejdą i nienachalnie czekają przejścia, wypełniając oczekiwanie a to pięknem, a to obowiązkiem dotykania kolców róży. I oni są najbliżej, bo widzą najdalej i dlatego też uważają, że są tak daleko, jak blisko ci, którzy nie muszą widzieć wcale.

Najmniej zachęcający są ci, którzy zamieniają wątpliwość w nakaz. Wydawałoby się nawet, że potrafią jakoś tak dynamicznie przekształcać w swym jakby szale poczciwą acedię... Ściskają w portkach grube penisy i zapełniają probówki spermą, którą potem wypijają jednym haustem.Ich nie lubię najbardziej, ale też najbardziej im współczuję - za co przepraszam, bo to dla nich źródło gniewu.

Cóż, na koniec wypada wypuścić lwy. Tyle tylko, że dzisiaj lwy z Cyrku przybrały postać lwów cyrkowych. Skaczą przez obręcze i ryczą po strzałach z treserskiego bicza. Takim lwom nie wypada rzucać chrześcijan na pożarcie. Nawet wtedy, jeśli są nimi tylko nieświęci katolicy...

diwrad
O mnie diwrad

Profesjonalista

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości