Jak powiedział członek zarządu PKP PLK – Pan Andrzej Pawłowski, mamy około 5 tys. kilometrów niepotrzebnych linii kolejowych w Polsce. Linii po których dzienne jeździ jednej lub dwa pociągi. Linii, które często są jedynym połączeniem dla wielu małych ośrodków z regionalnymi aglomeracjami. Jak dodał, linie te są nieopłacalne i najlepiej je zamknąć. Co ważne, pozwolił sobie stwierdzić, że to i tak mało zmieni, bo ludzie się już do tego stanu rzeczy przyzwyczaili.
Różne emocje cisną się na usta, gdy patrzy się na to jak obecnie wygląda sytuacja na kolei w Polsce. Od ponad 12 lat nagle wszystko przestaje się opłacać. Nikt nie jest w stanie z nikim się dogadać. Wypłacalność połowy spółek jest ledwo realna, a szczytem osiągnięć jest dopięcie raz na rok rozkładu jazdy. Coraz więcej wagonów idzie do kasacji, na nowe nie ma pieniędzy lub też nie ma kto ich odebrać. Istnieje ogromny problem z przeszkoleniem nowych pracowników, a obecni lada moment pójdą na emeryturę – no chyba, że rząd Donalda Tuska zdąży jeszcze wydłużyć wiek emerytalny...
Jako osoba, która z transportu zbiorowego korzysta często i, o dziwo, lubi to robić, cholera mnie bierze, gdy słyszę takie wypowiedzi. Szczególnie, gdy dość często zdarza mi się odwiedzać miejsca, z których jeszcze kilka lat temu jeździło po kilka pociągów dziennie. Teraz jeździ tam ledwo jeden, albo wcale. Ludzie tłoczą się w autobusach lokalnych PKS-ów lub też busikach prywaciarzy. Czemu? Bo kolei przestało opłacać się utrzymywać połączenia – w tym i na trasach, gdzie pociągi często były pełne. Co ciekawe, na obsługę takowych linii aplikowali prywatni przewoźnicy... Czy coś tu jest nie tak?
Jest. Owszem. I to od czasu początku reformy PKP za rządów Leszka Millera. Cała ta reforma PKP jest nie tak. To właśnie od czasu jej opracowania i prób wdrażania, wszystko zaczęło się sypać. To właśnie od 2001 roku na kolei wszystko przestało się opłacać i przystąpiono do dzielenia i likwidacji tego, co w Polsce kolejowego było. A było tego dość sporo. Mieliśmy jedną z najgęstszych sieci połączeń w regionie. Mieliśmy, bo już nie mamy. Teraz gęstszą siatkę połączeń mają Czechy – bo u nas cały czas nic się nie opłaca.
Nie opłacają się połączenia regionalne, międzymiastowe, expressowe. Ledwo opłacają się też te towarowe. Sytuacja na kolei, mimo kolejnych programów, wcale się nie poprawia. Ba, niejednokrotnie – jak na przykład w Przewozach Regionalnych – jeszcze się pogarsza. Powstają więc kolejne prywatne spółki, a nasz Narodowy Przewoźnik niszczeje i maleje z dnia na dzień. Tylko czemu do cholery prywatne spółki potrafią osiągać zysk na tym, na czym rzekomo traci PKP?
A może to jednak jedynie dyrdymały ustawionych na stołkach prezesów, którzy programy oszczędnościowe – typowo dla polskiego wydania kapitalizmu – zaczynają od dołów, a ku górze w ogóle ich nie kierują?
Jak to możliwe, że linia z Poznania do granicy województwa Wielkopolskiego z województwem Kujawsko-Pomorskim, jest konsekwentnie remontowana i wyposażana w nowy tabor, a już od granicy stoi od kilku lat odłogiem i jest nieopłacalna? Tym bardziej, że pociągi z Trójmiasta do Poznania, przez Bydgoszcz, wcale nie jeżdżą puste? Ani tym bardziej, autobusy spod granicy województw, w obu kierunkach nie świecą pustkami? Takich przykładów można mnożyć. Bo takich absurdów w Polsce jest na pęczki. Panowie prezesi jednak ciągle stoją przy swoim, że nic się nie opłaca.
Przykładem też jest pociąg kursujący z Torunia do Sierpca – raz dziennie. I to prawie codziennie. Prawie, bo tylko od niedzieli do piątku. W sobotę połączenia brak – mimo że połączenie cieszy się dużym wzięciem. W soboty przecież nikt nie dojeżdża do domu, ani do większych miejscowości.
Po co więc na w ogóle kolej, skoro nic się nie opłaca?
Daniel Kaszubowski - bydgoszczanin, lewak
Nie cenzuruje i nie zgłaszam nadużyć administracji. Uwagi na temat moich poglądów nie dotykają mnie. Tak samo jak gdybania o mój status majątkowy, wiek i orientację seksualną.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka