Demokracja to konstrukcja prawna, w której w zarządzaniu państwem wybiera się tę propozycję, za którą opowiada się większość obywateli.
Demokracja czyli system zarządzania państwem może być bezpośrednia - kiedy w wyborze uczestniczą wszyscy uprawnieni do udziału w zarządzaniem państwem lub demokracja pośrednia - kiedy wszyscy uprawnieni do udziału w głosowaniu wybierają swoich przedstawicieli i dopiero tak wyłonione gremium podejmuje szczegółowe decyzje w imieniu swoich wyborców.
Przyjmując tak ujęte definicje państwa demokratycznego przyjmuje się, że kandydaci zgłoszeni do udziału w wyborach reprezentują całe społeczeństwo. A że idea demokracji nie jest wolna od zastrzeżeń, trzeba liczyć się z pewną dezaprobatą przyjętych rozwiązań.
Przykładem takich rozbieżności jest już sposób wyłonienia przedstawicieli społeczeństwa umocowanych do podejmowania decyzji rozstrzygających w imieniu wszystkich.
Mam tu na myśli konflikty wiążące się z rozczarowaniem w przyznawaniu mandatów w ramach wyborów powszechnych. Zasady tutaj są proste. W myśl wcześniej przyjętych reguł wyborczych znanych jako Ordynacja wyborcza, w określonym terminie przyjmuje się kandydatów na stanowiska obejmowane na podstawie wyników wyborów. Normalnym jest, że chętnych może być więcej, niż jest stanowisk do objęcia. W tej sytuacji tylko część kandydatów uzyska mandat a pozostali muszą pogodzić się z odrzuceniem ich kandydatur.
Pomijając, czy ordynacja wyborcza jest zgodna z oczekiwaniami wyborców czy nie, ostateczne rozstrzygnięcie następuje na podstawie największego kandydata do udziału w wyborach.
Tak więc mamy do czynienia z grupą osób uprawnionych do zasiadania w organie władzy powoływanym na podstawie wyborów oraz grupę osób, które uczestniczyły w wyborach, ale nie uzyskały poparcia w trybie obowiązującej ordynacji wyborczej.
W tradycji państwa demokratycznego przyjęło się łączenie się kandydatów w silniejsze ugrupowania o charakterze społeczno-politycznym. Potocznie każdy z kandydatów jest członkiem popierającej go partii lub też kandydat, mimo że nie jest członkiem partii, ma jej pełne poparcie w wyborach.
W tak skomplikowanej scenerii trudno jest zakwestionować podstawową cechę demokracji - czyli wybór kandydata zgodny z wolą większości osób uprawnionych do głosowania. Procedura wyborcza prezentowana przez media potwierdza, że w tworzeniu organu władzy uczestniczy ta grupa osób - która uzyskuje poparcie liczebnie - największe.
I tu pojawia się bardzo poważny problem, bo o ile gremium wyłonione w wyborach do sprawowania urzędu jest personalnie ustalone - to osoby nie zakwalifikowane do tego gremium nagle tworzą "opozycję" do większości wyłonionej zgodnie z zasadami demokracji.
Czyli cała ta opozycja nagle staje się przeciwnikami demokracji, bo to nie oni uzyskali mandat.
Zatem jest to opozycja wobec demokratycznie wyłonionego gremium - jest wręcz zaprzeczeniem demokracji...
Zatem - w naszych polskich uwarunkowaniach - można postawić znak równości między pojęciami:
opozycja = zaprzeczenie demokracji
Wniosek:
przeciwnicy demokracji nie powinni uczestniczyć w życiu politycznym, ponieważ nie zamierzają oni stosować norm państwa demokratycznego. Nawet wtedy, kiedy uzyskaliby mandat w wyniku wyborów...