doku doku
90
BLOG

Granice demokracji

doku doku Polityka Obserwuj notkę 4

Demokracja istniała już w starożytnej Grecji - "forma sprawowania władzy, w których źródło władzy stanowi wola większości" - czego tu można nie rozumieć? W Polsce od wieków mamy demokrację. Tę sprzed wieków nazywamy "demokracją szlachecką", aby pokazać coś, co w logice nazywa się kwantyfikatorem ograniczonym, czyli w praktyce - kwantyfikatorem z sensem. Jeżeli ktoś ma problem z rozumieniem demokracji, to jedynym problemem jest nieznajomość matematyki, co jest powodem nierozumienia słowa "większość". Wbrew pozorom, dla wielu osób pojęcie to jest bardzo trudne.

"Demokracja szlachecka" – nazwa ma na celu pokazać, że źródłem władzy jest wola szlachcica. Mieszczanie i chłopi nie mieli udziału we władzy. Dla osób znających matematykę powinno być łatwe wymyślenie analogicznych nazw dla innych rodzajów demokracji, które znamy z niedawnej historii. 

"Demokracja biała" – 150 lat temu kolorowi w wielu krajach demokratycznych nie mieli prawa głosu, chociaż chłopi i mieszczanie już je mieli.

"Demokracja męska" - 100 lat temu w wielu krajach demokratycznych kobiety nie miały prawa głosu. 

Widzicie już, że to nie są nazwy ścisłe. Demokracja szlachecka była szlachecką demokracją męską. Demokracja biała też przeważnie była białą demokracją męską. W ten oto sposób tworzymy zalążek kluczowego pojęcia z matematyki demokracji - "uniwersum". Uniwersum, to nazwa zbioru, z którego bierze się większość. W demokracji szlacheckiej uniwersum tworzą szlachcice płci męskiej. W męskiej demokracji białej uniwersum tworzą mężczyźni rasy białej... chyba że... W którym kraju najpierw kobiety otrzymały prawo głosu, a dopiero potem kolorowi? Australia jest tym wyjątkiem - przez pewien czas uniwersum był tam zbór kobiet i mężczyzn niebędący Aborygenami. Poza Australią, jak mi się zdaje, cały cywilizowany świat najpierw awansował kolorowych mężczyzn do rangi ludzi, a dopiero potem awansował kobiety do rangi ludzi (oczywiście świata islamu nie zaliczamy do świata cywilizowanego). 

Doszliśmy w ten sposób do demokracji współczesnej, w której nawet chłopi, nawet kobiety, nawet przestępcy, nawet Aborygeni mają prawo do sprawowania władzy (oczywiście pod warunkiem, że znajdą się w większości). Kto zrozumiał pojęcia "większość" i "uniwersum", może spróbować zrozumieć i nazwać współczesną demokrację.

Najpierw określamy uniwersum: jest to zbiór składający się z dorosłych ludzi, awansowanych do rangi „obywatel”, niepozbawionych praw i nieubezwłasnowolnionych. Oczywiście to niepełna definicja. Sprawy się komplikują, gdy uniwersum zależy od granic między terytoriami, ale te komplikacje nie są istotne na tym etapie rozumienia, czy jest demokracja. Na razie nazwijmy naszą demokrację. 

Dojrzała, poczytalna i prawa demokracja obywatelska – oto jest nasza demokracja. Musimy niestety pominąć kwestię najtrudniejszą, czyli awans na obywatela, gdyż to by nam przeszkodziło wyjaśnić pojęcie „większości”. W tym celu zauważmy, że uniwersum nie jest zbiorem osób uprawnionych do głosowania. Uniwersum jest zbiorem mniej licznym, w zależności od ordynacji. Zwykle uniwersum tworzą te z osób uprawnionych, które oddały ważny głos. Mamy tu miejsce na pierwsze pytanie kontrolne: Czy katolicy są w Polsce większością z punktu widzenia demokracji? Zastanówmy się. 

Jeżeli w danym głosowaniu katolicy nie oddadzą ważnych głosów, to w uniwersum tego głosowania w ogóle nie będzie katolików. Wyobraźmy sobie referendum w sprawie: Czy popierasz projekt wprowadzenia lokalnych granic wewnętrznych stref połowu ryb? Nikomu oprócz Pomorzan nie będzie się chciało iść głosować w sprawie, której nikt oprócz nich nie rozumie, a wśród Pomorzan katolicy nie są w większości. Jednak to nie o to przecież chodzi. Chodzi o podział uniwersum na dwie grupy: tych, którzy chcą zabezpieczyć swoje strefy połowu od inwazji obcych kutrów i tych, którzy chcą łowić, gdzie mają ochotę. Tylko jedną z tych grup można nazwać większością. Powiedzmy, że zwyciężyli zwolennicy bezpiecznych stref lokalnych. Wtedy powiemy, że Polacy demokratycznie, większością głosów zadecydowali o wprowadzeniu lokalnych praw własności do łowisk. W tym wypadku większością nie byli katolicy, tylko zwolennicy komunalnej własności łowisk. Nie możemy więc powiedzieć, że katolicy rządzą, bo wygrały wioski rybackie w walce przeciwko wolnym rybakom. Wioski rybackie rządzą większością głosów. 

Jeszcze bardziej skomplikowana jest sytuacja, gdy wyborów jest więcej niż dwa, np. w zwyczajnych wyborach parlamentarnych – tu słowo „większość” oznacza coś z zasady o wiele mniejszego nawet niż wioski rybackie z poprzedniego przykładu. Tutaj dzielimy uniwersum np. na kilkadziesiąt podzbiorów i najliczniejszy z nich nazywamy „większością”. Z definicji demokracji taka „większość” powinna rządzić. Niestety, systemy prawne krajów cywilizowanych nie dopuszczają demokratycznie wybranej większości do władzy – zmuszają ją do zbierania koalicjantów, żeby stworzyli większość w parlamencie. Taki system nazywa się „demokracją parlamentarną”. Uniwersum takiej „demokracji” to grupka posłów, którzy mieli ochotę oddać ważny głos. Absurdem jest myślenie, że większość z tej grupki reprezentuje większość narodu. W demokracji współczesnej pojęcie „większości” jest czystą abstrakcją, którą trzeba rozumieć, gdy o demokracji się dyskutuje. 

Pojęcie to komplikuje dodatkowo ordynacja wyborcza mająca na celu ułatwienie zbierania koalicjantów. Jednym ze sposobów jest niedopuszczanie małych większości do parlamentu. Tylko duże większości są wpuszczane – mniej koalicjantów łatwiej zebrać. Inną niedemokratyczną sztuczką jest robienie okręgów wyborczych w wyborach nielokalnych. W skrajnym przypadku tworzy się Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. To tak, jakbyśmy w Warszawie demokratycznie wybrali Króla Warszawy, ale okazuje się, że ostatecznie Warszawą rządzić będzie Król Lublina, a Król Zakopanego będzie musiał decydować o strefach połowu na Bałtyku. To już oczywiście nie jest demokracja. 

Ponieważ każda notka ma być punktem programu, więc kończę wnioskiem: żadne wybory lokalne nie mogą narzucić władzy poza granicami swojego terytorium, czyli mówiąc inaczej, na danym terytorium może mieć władzę tylko osoba wybrana w wyborach obejmujących całe to terytorium. Przykładowo, Sejm rządzi całą Polską, więc wybory do Sejmu muszą być zrobione jednolicie w całym kraju – każdy polski wyborca musi widzieć tę samą listę kandydatów na posłów. Przypominam, że w innym miejscu programu uzasadniłem głosowanie na partie, a nie na osoby. Uszczegółowię więc obraz: każda partia publikuje listę kandydatów na posłów, a po wejściu do Sejmu mianuje posłów wg kolejności na liście.

doku
O mnie doku

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka