To była niesłychanie inspirująca wypowiedź! Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia minister infrastruktury oświadczał po wielekroć (w różnych rodzajach mediów), że otóż kolej (rozumiana jako PKP) nie jest sama dla siebie, a jest ona mianowicie dla pasażerów.Porażona jednocześnie prostotą i odkrywczością wypowiedzi ministra, zaczęłam gorączkowo poszukiwać przyczyn, dla których sama na to wcześniej nie wpadłam. Myślę sobie: geniusz – nie minister. Ale zaraz potem dopadły mnie wątpliwości. Czy aby minister ma rację Korzystam czasem z rozmaitych środków transportu publicznego, w tym z PKP, ale do głowy mi nie przyszło, że koleje działają właśnie dla mnie. Przypuszczam, że działają one przede wszystkim dla wygody zatrudnionych tam osób. Jeśli 100 km pokonujemy pociągiem osobowym w ponad 3 godziny, a pasażerowie to głównie pracownicy kolei dojeżdżający do pracy, to ta robota nie jest specjalnie nerwowa. Powiedziałabym nawet, że to praca bardzo spokojna. Taki pociąg (Czesi mówią vlak) jest znacznie zdrowszy dla systemu nerwowego kolejarzy niż, dajmy na to, TGV (któremu z uwagi na zimę trzeba było ograniczyć prędkość do 300 km/h). Nie chcę powtarzać banałów, że kolej została rozdrobniona na zbyt wiele spółek, bo to nie musi być prawda. Ciekawe jednak, dlaczego większość publicystów naskakuje na spółki, a nie zapyta o liczbę związków zawodowych na kolei. Jest ich podobno ponad 120 sztuk. Trochę rozumiem, że naskoczyć na prezesa jest łatwo i przyjemnie, bo to kapitalista o zbyt wygórowanych zarobkach. A kolejarz to lud, który musi się bronić przed kapitalizmem, organizując się w związki zawodowe. Przypuszczam jednak, że w tej niezdrowej rywalizacji o dobro pasażera, wygrywają związki zawodowe, które od zawsze rządzą na kolei. Podział na spółki, w niczym im nie zaszkodził. Przeciwnie, dał możliwość multiplikacji i liczby związków zawodowych i etatów związkowych.
Żeby było jasne – jestem za wysokim prestiżem zawodu kolejarza – ale nie na takiej kolei, która jest sama dla siebie.
Podobny eksperyment myślowy, czyli odpowiedź na pytanie – kto jest dla kogo? - można wykonać w innych obszarach naszego życia. Zachęcam do podjęcia próby. Na przykład: czy Dom Dziecka jest dla dziecka? Utrzymanie dziecka kosztuje w nim średnio 5 tys. zł miesięcznie. Kilka dni temu, w gorączce przedświątecznych zakupów spotkałam w supermarkecie wolontariuszy zbierających datki na biedne dzieci z Domu Dziecka. To dla kogo są domy dziecka? I czy bieda w Polsce musi kosztować 5 tys. zł miesięcznie?