Obowiązująca od niedawna ustawa kodeks wyborczy, po raz pierwszy w wolnych polskich wyborach wprowadza jednomandatowe okręgi wyborcze. Tę możliwość mamy jedynie w wyborach do Senatu RP, ale działacze partii politycznych zapowiadają, że system wyborów większościowych w okręgach jednomandatowych zostanie poszerzony w następnych latach także o wybory do sejmu. W powszechnej opinii znawców i badaczy-politologów jednomandatowe okręgi wyborcze utrwalają pozycje partii na scenie politycznej, wzmacniając jednocześnie partie dominujące. Ostrzeżenia o przypadkach "stokłosowych", płynące głównie ze środowisk dziennikarskich, nie znajdują potwierdzenia w praktyce, a kandydaci uzyskujący mandat spoza rekomendacji partyjnej to jedynie "wypadki przy pracy".
W świetle powyższych faktów zachowanie władz PO, polegające na wykluczeniu z szeregów partii osób, które ośmieliły się skorzystać z przysługujących im praw obywatelskich i spróbować swoich sił w wyborach z własnego komitetu, musi budzić zdumienie. Można by zrozumieć podobne decyzje w stosunku do osób, które wykorzystują w kampanii wyborczej inny szyld wyborczy i firmują swoim nazwiskiem konkurencyjne komitety wyborcze czy ogólnopolskie inicjatywy polityczne. Trudno jednak pojąć, jaką miarą indywidualna osoba - szeregowy członek PO - może stanowić konkurencję dla ogólnopolskiego komitetu wyborczego silnej partii rządzącej. Na ile odwołanie się bezpośrednio do decyzji suwerena-wyborcy może "w sposób oczywisty narazić na szwank dobre imię Platformy Obywatelskiej RP i jest działaniem na szkodę partii"? Ten ostatni cytat z uzasadnienia uchwały wykluczającej, podpisanej przez przewodniczącego partii, dobitnie wskazuje na pomieszanie pojęć i cnót.
Partia nie jest własnością ani osób funkcyjnych, ani nawet jej członków, jest dobrem publicznym, utrzymywanym z kieszeni podatnika. Kodeks wyborczy jest dobrem ogólnonarodowym, a w statucie partii nie przewidziano paragrafu, który uniemożliwiałby członkom PO poddawanie się weryfikacji wyborczej pod własnym nazwiskiem.