Pomnik "Kapitana" z Köpenick przed ratuszem w Köpenick. By Lienhard Schulz at German Wikipedia [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html) or CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/)], via Wikimedia Commons
Pomnik "Kapitana" z Köpenick przed ratuszem w Köpenick. By Lienhard Schulz at German Wikipedia [GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html) or CC-BY-SA-3.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/)], via Wikimedia Commons
EkoKonserwatysta EkoKonserwatysta
827
BLOG

Kapitan z Köpenick a sprawa polska

EkoKonserwatysta EkoKonserwatysta Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Postanowienie Sądu Najwyższego, zawieszające niektóre przepisy ustawy, przywodzi skojarzenie z postacią tzw. kapitana z Köpenick (Hauptmann von Köpenick). 

Köpenick to dzisiaj dzielnica Berlina, ale (podobnie jak Spandau z zabytkową twierdzą, w której po wojnie więziono zbrodniarzy skazanych w Norymberdze) 100 lat temu był osobnym miastem satelickim, z własnym ratuszem i burmistrzem. 16 października 1906 r. niejaki Wilhelm Voigt (ur. w 1849 r. w Tylży, zmarły w 1922 r. w Luksemburgu) – szewc i drobny przestępca, nie potrafiący utrzymać się po opuszczeniu więzienia, założył nabyty w sklepie ze starzyzną mundur kapitana niemieckiej armii, podszedł do grupy żołnierzy pilnujących kąpieliska i nakazał im udanie się za nim.

Podporządkowując sobie napotkanych po drodze jeszcze innych żołnierzy wkroczył z tak stworzonym oddziałem do ratusza Köpenick, gdzie nakazał „swoim” żołnierzom zablokowanie wszystkich wejść i aresztowanie burmistrza. Ten ostatni, wiedziony (tak samo jak i żołnierze) pruskim posłuszeństwem wobec władzy i respektem wobec autorytetu oficerskiego munduru, bez sprzeciwu oddał się do dyspozycji, a także przekazał fałszywemu kapitanowi zawartość ratuszowej kasy.

„Kapitan” z Köpenick przez niemal cały dzień wydawał polecenia i rozkazy miejskim urzędnikom i swoim żołnierzom. Po południu wysłał burmistrza w eskorcie kilku żołnierzy i za słowem honoru, że nie będzie uciekać, na Nowy Odwach w Berlinie. Reszcie nakazał strzec ratusza jeszcze przez pół godziny, podczas gdy sam udał się na dworzec kolejowy, gdzie znikł (z zawartością miejskiej kasy) w najbliższym pociągu.

Przypadek „kapitana” z Köpenick stał się w Niemczech bardzo znany, pod nazwą Köpenickiady. Podobno śmiał się z niego do łez sam cesarz, który - również podobno - wstawił się za schwytanym po 10 dniach Voigtem tak, że ten dostał zaledwie 4-letni wyrok, a po 2 latach go ułaskawił. Voigt potrafił zresztą spieniężyć swoją sławę, wydając pocztówki z podobiznami i książkę, na czym zarobił sporo pieniędzy. Które niestety po wojnie zżarła hiperinflacja, tak, że zmarł jednak w nędzy. O historii tej Carl Zuckmayer napisał sztukę (krytykującą pruski dryl i ślepe posłuszeństwo), a na jej podstawie w 1956 roku powstał film.

Przypominam tę postać, bowiem hasło „akty kapitana z Köpenick” trafiło też do literatury prawniczej. Rozumie się pod tym pojęciem „akty prawne” wydawane bez żadnej podstawy prawnej, przez podmioty nieuprawnione do wydawania tego typu aktów (w sprawach leżących poza ich kompetencjami, a więc uzurpatorsko). Na przykład Eugeniusz Ochendowski w artykule „Moc wiążąca aktu administracyjnego”  pisze m.in.: 

Istnieje w literaturze zgodność poglądów co do tego, że obowiązek posłuszeństwa nie istnieje wobec aktów pozornych, takich jak „akty kapitana z Köpenick" czy „akty" uzurpatorów, np. kierownika budowy przydzielającego mieszkania w nowo wzniesionym domu, „akty" wypowiedziane na scenie teatru itp., gdyż tutaj chodzi po prostu o „nieakt", o zjawisko leżące poza porządkiem prawnym.


Czyż nie jest to idealnie przypadek niedawnego, głośnego postanowienia Sądu Najwyższego, który wysyłając do Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu zapytanie prejudycjalne odnośnie zgodności z prawem wspólnotowym nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym w zakresie wieku emerytalnego sędziów, jednocześnie dokonał zawieszenia kilku przepisów ustawy, będących przedmiotem zapytania? W dodatku rozpatrując sprawę dotyczącą zupełnie innej kwestii (ubezpieczeń społecznych, bynajmniej nie sędziów SN – zapytanie dotyczyło wątpliwości co do sędziów SN, którzy winni w tej sprawie orzekać, a nie samej sprawy).  

I przyjmując za podstawę prawną kodeks postępowania cywilnego. Kodeks postępowania cywilnego jako podstawa do zawieszenia części ustawy? W sytuacji, gdy jedynym organem w RP uprawnionym do orzekania ważności ustaw jest Trybunał Konstytucyjny, a i ten nie ma uprawnień do zawieszenia inkryminowanych przepisów do czasu rozpatrzenia sprawy. Konkretnie podstawą były przepisy KPC o zabezpieczeniu. Stosuje się je w sytuacji, w której istnieje zagrożenie zajścia nieodwracalnych lub poważnych skutków faktycznych w czasie rozpatrywania sprawy, które w wyniku rozstrzygnięcia sądu mogłyby być uznane za bezprawne, ale zostałyby już nimi wyrządzone znaczne szkody. Na przykład może zostać przekazane dziecko pod opiekę innej osoby niż pozwany rodzic, albo wstrzymana publikacja, która jest przedmiotem pozwu o naruszenie dóbr osobistych. Ale zawieszenie na tej podstawie działania przepisów prawa?  

Taka sytuacja nie miała dotychczas miejsca i trudno wyobrazić sobie jej legalność. Czy dowolny sąd (uprawnienia do zadawania pytań prejudycjalnych przysługują każdemu sądowi, a stosowania zabezpieczeń każdemu sądowi orzekającymi na podstawie KPC – także np. rejonowemu) może mieć w zakresie zawieszania przepisów prawa wyższe kompetencji od Trybunału Konstytucyjnego? Czy uprawnienie o tak doniosłym znaczeniu konstytucyjnym nie powinno być explicite wymienione w treści przepisów o zabezpieczeniu (a nie jest)?

Czy zatem takie działanie SN można określić jako „akt kapitana z Köpenick”, z uwagi na wyjście Sądu poza swoje kompetencje? W sensie potocznym, publicystycznym czy metaforycznym zapewne tak. Natomiast w sensie ścisłym niezupełnie. Ochendowski kontynuuje bowiem tak (bezpośrednio za zacytowanym wcześniej zdaniem – proszę je przeczytać jeszcze raz, dla ciągłości kontekstu): 

Rozbieżność poglądów występuje dopiero wówczas, gdy chodzi o akty wydane przez organy państwowe, ale akty dotknięte takimi wadami, że obowiązujące prawo określa je jako nieważne. Tutaj wyłania się istotne pytanie, czy obowiązek posłuszeństwa istnieje dopóty, dopóki aktem organu państwowego nie zostanie stwierdzone, że wadliwy akt jest nieważny, a więc od chwili wydania nieważnego aktu do chwili stwierdzenia jego nieważności przez powołany do tego organ państwowy. 


Czyli autor odróżnia od „aktów kapitana z Köpenick” niezgodne z prawem akty wydane przez organy państwowe, choćby były wydane równie uzurpatorsko, poza kompetencjami, jak te pierwsze. Niezależnie od tego autor, po omówieniu licznych poglądów prawnych za i przeciw, odpowiada na postawione przez siebie pytanie następująco: 

„obywatel, który nie wykonuje aktu nieważnego, nie tylko nie narusza żadnego przepisu prawnego ani żadnej obowiązującej zasady (zasady domniemania ważności aktu administracyjnego!), lecz po prostu żąda zastosowania obowiązującego prawa lub postępowania zgodnego z obowiązującym porządkiem prawnym. Podmiotem, który narusza prawo, nie jest w tym przypadku obywatel, lecz twórca nieważnego aktu. Nie można więc żądać od obywatela posłuszeństwa wobec aktu naruszającego prawo, gdyż w ten sposób obywatel swoim postępowaniem zgodnym z nieważnym aktem mógłby popaść w kolizję z normami prawnymi wynikającymi z aktów zajmujących wyższą pozycję w systemie prawa, tj. z normami tworzącymi ogólne reguły zachowania się.” 


Oczywiście zastrzec należy, że cytowany artykuł dotyczy wyłącznie prawa administracyjnego, a więc aktów administracyjnych. W omawianej sprawie traktować go można więc jedynie pomocniczo, jako analogię. 





Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka