Piątkowy wieczór spędziłem w pubie na rozmowach o polityce. W Irlandii zbliżają się wybory parlamentarne, więc ludzie są odrobinę bardziej skorzy do dyskusji. Udało mi się wreszcie zrozumieć jaka jest różnica pomiędzy głównymi partiami, czyli Fianna Fail i Fine Gael (prawie żadna) i dlaczego większość Irlandczyków nie daży zaufaniem Sinn Fein Jerry’ego Adams’a (dawne polityczne ramię IRA).
Przy okazji porozmawiałem z moim amerykańskim kolegą na temat Sądu Najwyższego w USA (Supreme Court). Razem porównaliśmy tamtejsze procedury do naszych. W miarę jak wyjaśniałem mu zasadę działania polskiego Trybunału Konstytucyjnego coraz bardziej zaczynał kręcić głową i powtarzać, że w Stanach coś podobnego nie jest możliwe. No i cóż. Trzeba przyznać, że obraz jaki się ukazał, bynajmniej nie przemawia na korzyść naszego sytemu. Jest wręcz odwrotnie.
Amerykański Supreme Court liczy dziewięciu członków. Są oni wybierani przez prezydenta, przy zatwierdzeniu przez Senat (jedna z izb Kongresu). Sędzią SC może zostać wyłącznie sędzia zawodowy. Wybór poprzedza przesłuchanie publiczne, w trakcie którego każdy ma szanse zorientować się jakimi wartościami kieruje się kandydat przy orzekaniu. Sędzią nie może zostać osoba politycznie aktywna. Wyklucza to sytuacje, w której polityk może zostać arbitrem swojej ideii. Kadencja sędziego jest dożywotnia i może zostać skrócona tylko w wypadku śmierci bądź emerytury co gwarantuje pełną niezależność.
A jak jest w Polsce? Polski Trybunał liczy piętnastu członków, którzy są wybierani przez parlament. Obecnie w prawie połowie przypadków (7 osób) są to politycy. Spośród tej piętnastki zaledwie trzy osoby mają doświadczenie sędziego, które nie jest jednak doświadczeniem ciągłym. Mówiąc wprost, za wyjątkiem jednego przypadku (sędzia Zdziennicki) nie są to sędziowie z prawdziwego zdarzenia, gdyż przed nominacją na sędziego TK orzekanie nie było ich główną specjalnością zawodową. Jest to jedynie epizod w ich życiu.
Ustawa o TK jest tak skonstruowana, że teoretycznie rzecz biorąc, jest możliwa sytuacja, w ktorej w Trybunale Konstytucyjnym zasiądą tacy ludzie jak: Lech i Jarosław Kaczyńscy, Ryszard Kalisz, Jerzy Jaskiernia, Jan Rokita i wielu innych, którzy spełniają kryteria formalne ale z obiektywnym i niezawisłym osądzaniem nie mają wiele wspólnego. Wniosek jest taki, że metoda parytetu politycznego, która rządzi naszym życiem publicznym od lat dziewięćdziesiątych, być może sprawdza się przy obsadzaniu komisji sejmowych i stanowisk ministerialnych, ale kompletnie zawodzi w wypadku Trybunału Konstytucyjnego gdzie problemy dotyczą jakości prawa i świata wartości moralnych.
Powstaje pytanie. Czy obecna forma ustrojowa Trybunału Konstytucyjnego jest rozwiązaniem optymalnym dla demokratycznego państwa prawa jakim chcielibyśmy widzieć Polskę? Czy Trybunał składający się w większości z polityków i naukowców, a więc ludzi którzy prawem zajmują się od strony teoretycznej lub wykorzystują je dla swoich doraźnych, politycznych potrzeb, daje nam gwarancje bezstronności orzekających? Moim zdaniem nie. Warto się temu zagadnieniu głębiej przyjrzeć i być może sięgnąć po przykład rozwiązania amerykańskiego.
Pozdrawiam.
Inne tematy w dziale Polityka