estimado estimado
1620
BLOG

Z MACZUGĄ NA NIEMCA, I TO Z FLANKI

estimado estimado Rozmaitości Obserwuj notkę 55

Waldburg opowiedział dziś u RRK fajną anegdotkę o czeskim profesorze, który podczas okupacji poszedł do kina dla aryjczyków z czarnoskórym, i wziął podejrzliwego biletera na huk, że to właśnie jest wzorcowy aryjczyk. Niniejszym próbuję nawiązać do tej zabawnej historyjki, choć ta moja pewnie nie będzie miała tego czeskiego haszkowego wdzięku. Ale przynajmniej pochwalę się wprawnym władaniem maczugą . A jaką maczugą, o tym w swoim czasie…:

 

Jechałem kiedyś, jeszcze przed Schengen, chyba pod jesień 1998, ze swoją ówczesną narzeczoną trasą z Pragi do Drezna. Powinienem był tą sławną autostradą/Dalnicą D8, wszystkiego niecałe 100 km, która ich miała podpiąć do autostrad niemieckich, ale coś jej Bracia Czesi jakoś do tej pory skończyć nie mogą i wciąż im termin roluje (ostatnio na 2014/15..., pewnie przez to, że tam Kaczyńskiego nie mają, co by rząd do roboty poganiał).

Ale nic to, mamy czas. Wyjazd jest relaksowy - Praga - koncert jubileuszowy zaprzyjaźnionej praskiej kapelki, trochę zwiedzania miasta, pyffko z przyjaciołmi etc., a potem... potem wpadł nam do głowy kaprys, by wracać via Drezno – a tam spacerek, kolacja, nocleg, rano (sobota) może jakieś zakupy.

GPS nie było, mapę miałem taką, jaką miałem, nie spodziewałem się zresztą jazdy inną trasą niż znana mi na pamięć wraz wariantami droga Warszawa-Praga „hin und zurück”. Próbowaliśmy tą ich nową "dalnicą", ale nie dało się, po chwili zjazd w jakąś nieczytelną dzicz, tośmy się przesiedli na boczne drogi, tak na wpół po omacku. Zahaczyliśmy na chwilkę o osławiony Terezin/Theresienstadt, twierdzę - w czasie 2. wojny obóz koncentracyjny dla Żydów, głównie czeskich, ale nie tylko. Takie mniejsze połączenie Getta Warszawskiego z Auschwitz.

Potem wjechaliśmy na taką krętą trasę brzegiem Elby/Łaby, przełomem przez formacje skalne Gór Połabskich, zwane nie bez kozery Ceske Steny' podobne do tych tutaj: http://de.wikipedia.org/wiki/Elbsandsteingebirge (trochę jak przełom Renu z Lorelei, a trochę jak nasz Szczeliniec czy w ogóle okolice Kudowy). Ładnie, naprawdę.

Innymi słowy, przecinam się przez te ich wszystkie tereny "henleinowo-beneszowe". Zbliżamy się do granicy, do takiego wsiowego przejścia między Decinem a Pirną. Kręta, raczej wąską szosa, z jednej strony przytulona do Łaby, z drugiej - do skał, miejscami prawie pionowych. Na tor kolejowy jest miejsce dopiero na drugim brzegu. Gdzieniegdzie skały trochę cofały się od drogi i rzeki, tworząc taką jakby zatokę. Jeśli była większa, do skał było przylepionych po parę domów, jeszcze poniemieckich, czasem jakaś dróżka do wyższej "warstwy" tych domow. Jeśli zatoczka była malutka, to z reguly obsadzona przez jaskrawo rozebraną "kobietę pracującą".

Wreszcie, jeszcze w Czechach, taka nieco większa przerwa w tych skałach, a tam gęsto od znanych i nam przygranicznych straganów z tandetą, pirackimi CD (wtedy także kasetami...) i fajkami bez akcyzy, jak u nas w tych różnych Cedyniach czy Łęknicach, może trochę mniejsze. No i pobocza szczelnie oklejone samochodami mocno średniej klasy, wszystkie bez wyjątku z niemiecką rejestracją PIR, od pobliskiego miasteczka Pirna. Sprzedąjcy Czesi najwidoczniej swoimi autami gdzieś odjeżdżają, żeby kupujący mieli gdzie parkować. Od minięcia tego targowiska jazda już prawie jak w korku, krok za krokiem. Jeszcze jeden łuk i już widać barak grenzschutzow i celników, podniesioną rogatkę i stojącą panią "wopistkę", która kręci ręką tego młynka "no szybko, jechać dalej!" Widzę, jak przede mną przejeżdża, zwalniając, ale nie stając, kilkadziesiąt samochodów. Wreszcie dojeżdżam do tej pani, a ona patrzy na numery, każe mi zjechać na pobocze i znika w tej ich blaszanej budzie. Za chwilę ktoś ją zastępuje w kręceniu młynka, a ona przychodzi, prosi o dokumenty i znów znika...

Nie mam nic do oclenia - auto prosto z salonu, na moje własne nazwisko, na liczniku może 2, może 5 tkm, w bagażniku 2 kulturalne, niewypchane torby podróżne, aparat foto. Pieniądze i karty w portfelu. Kilka oryginalnych płyt CD, otrzymanych od przyjaciół, z dedykacjami. Nawet ilość papierosów (wtedy jeszcze paliłem) i alkoholu absolutnie legalna (te papierosy to były czarne 'Davidoff Magnum', zgodnie z nazwą broń straszliwa, u nas nie do kupienia, tam po kilkanaście złotych za paczkę - tytoń z najmocniejszych Davidoffów, ale każdy papieros grubości prawie palca…. Moc truchleje…).

No nic, bać się nie mam czego, ale czasu trochę szkoda, a przede wszystkim wkurzyłem się z powodu dość oczywistego kryterium zatrzymania. Z każdą chwilą bardziej rośnie we mnie gotowość, by niedawnym dederonom porządnie nawrzucać. 

Po kilku minutach czekania wysiadłem z auta, by przejść się do tej ich psiej budy i zapytać co do cholery jest grane i jak długo jeszcze. Przechodzący obok mnie mundurowy warknął na mnie „zostać w aucie!”, no to równie uprzejmie odpowiedziałem mu „leck mich am Arsch!” i poszedłem to tego ich biura.

Wchodzę, a tam ich w tej psiarni może 6, może 8 sztuk, część przy biurkach, część na stojąco. Od drzwi pytam, o co miałem zapytać. Ta z moimi dokumentami szorstko próbuje mnie wysłać do auta i czekać, aż oni sprawdzą, co mają do sprawdzenia. Mówię jej na to, że poskarżę się osobiście mi znanemu ambasadorowi BRD w Warszawie, że tu niemieckie służby graniczne szykanują Polaków. Ona – czy może ktoś z jej kolegów, bo wszyscy się przysluchują - mi na to, że podejrzane jest, co ja właściwie robię na tym przejściu, bo to trasa ani z Polski, ani do Polski.

Ja im odpowiadam, że wolno mi jechać po trójkącie, a skąd i dokąd mam kaprys podróżować, to ich powinno g… obchodzić, tylko jeszcze DDR z nich dobrze nie wyszła i do wolności nie dorośli.

A wracając do kryterium tego zatrzymania, to jest ono oczywiste – tylko w zasięgu mojego wzroku jechało przede mną co najmniej 50  aut, o których było wiadomo, że tam w nich siedzą sami Billigkäuferzy, Kleinschmugglerzy i inni Scheißefresserzy (3 słówka-składaki, mniej więcej: taniokupowacze, drobnoszmuglerzy i inne gównozjady), a ona je wszystkie gładko przepuściła tylko dlatego, że mają zasrane niemieckie tablice rejestracyjne, tyle, że już nie enerdowskie, i tylko mnie jako jedynego zatrzymuje, bo mam polskie!  Ona na to, że oni nie mają przecież obowiązku każdego auta zatrzymywać i kontrolować, a sprawdzają wyrywkowo,na nosa.

No to ja już z buta, albo z tej maczugi, co o niej wspominałem na początku: „Tak tak, meine Dame, jechałem przed chwilą przez Theresienstadt i jestem absolutnie świadom starej niemieckiej tradycji sortowania ludzi według nosa!”

Zamarli i zostali tak z otwartymi mordami, a po jakichś może 20 sekundach ta „moja” wcisnęła mi dokumenty w rękę i wykrztusila: „proszę, niech pan jedzie”. Nawet mi przez szybę do kabiny nie zajrzeli, a co dopiero do bagażnika.

Należało im się, czy nie?

Zobacz galerię zdjęć:

estimado
O mnie estimado

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (55)

Inne tematy w dziale Rozmaitości