estimado estimado
1252
BLOG

CZY SZKOP, CO RANO W RYJ NIE WZIĄŁ, CAŁY DZIEŃ GŁUPI CHODZI?

estimado estimado Rozmaitości Obserwuj notkę 54

 I znów rozrosła mi się odpowiedź, tym razem dla @Bez Atu, który nam powiedział parę słów o Niemcach na podstawie swoich pouczających doświadczeń z jednym niemieckim ważnym szefem, którego trzeba było nakłuć, i dopiero po spuszczeniu nadmiaru powietrza okazał się zdatny do spożycia - w komentarzu do poprzedniego wątku -http://estimado.salon24.pl/447835,z-maczuga-na-niemca-i-to-z-flanki#comment_6597727 

 

*

O(b)mawiani przez nas Niemcy mają takie fajne słówko "JAIN", czyli fajną hybrydę "JA" i "NEIN". Dwa w jednym, łoś & goj.

 

Co by było, gdyby ten „Twój”  facet, dokładnie taki jak był, okazał się Francuzem, Duńczykiem lub nie przymierzając Bułgarem? Mogło Ci się trafić doświadczenie spotkania z TAKIM Bułgarem? I wtedy co, tę samą nabytą przez Ciebie WIEDZĘ musielibyśmy aplikować do zupełnie innej nacji?

 

Skoncentrowałeś się też na cechach samego Big Bossa, czyli właściciela firmy, szefa jej całej lub przynajmniej jej ważniejszego działu, czyli top-menedżera. Warto wiedzieć, jest to potwierdzone licznymi badaniami, że w tej kategorii występuje wyraźna nadreprezentacja skłonności do zachowań określanych jako socjo-, psycho- lub charakteropatyczne, w tym do rozmaitych gier dominacyjnych. 

 

By nie grzęznąć w określenia sugerujące patologię: Jest chyba jasne, że właścicielem lub szefem wszystko_jedno_czego najczęściej zostaje SAMIEC ALFA, u którego takie skłonności i zdolności są cechami konstytutywnymi (czyli gdyby nie one, nie nazwalibyśmy go Alfą i nie zrobili Szefem)...

 

Ponadto jako szef (zwłaszcza zależny, ale i niezależny też) dźwiga ciężar i presję podwyższonych wymagań i zwiększonej odpowiedzialności za losy tego i owego, a też i za własną "sławę mołojecką" i wynikający z niej prestiż. Wymaga się od niego, żeby w zamian za swoje wyższe dochody przynosił korporacji (nie tylko stricte biznesowej) frukty lepsze nie tylko niż pierwszy lepszy klerk z działu zaopatrzenia, ale także niż jego własny zastępca oraz vice tego vice. Nie tylko biznesowej, bo mogliby to odnieść np. do lidera drużyny sportowej. 

 

Czyli nasz gostek stoi pod społecznym przymusem zawalczenia o więcej, niż o wskazanie palcem pozycji w katalogu, podanie ilości i zapytanie, na jakie konto przelać pieniądze, i to z góry.

 

Czyli facet, ktoremu się przyglądałeś, niekoniecznie byl reprezentatywny jako "typowy Niemiec" i kto wie - może gdybyś miał prawego zeza i przyjrzał się wtedy facetowi siedzącemu bezpośrednio na prawo (z Twojej perspektywy) od Big Bossa, to rozpoznałbyś Niemców jako introwertyków ze skłonnością do sentymentalizmu, a gdyby lewego - to wesołków, który cały czas kombinują, jaki by tu numer wyciąć kolegom w drodze powrotnej na lotnisko? Albo jak by tu wypić w samolocie flaszkę darmowego łyskacza, ale tak, żeby Szef nic nie zauważył?

 

Jasne, tak to już jest. Szefów widzimy lepiej i przyglądamy się im baczniej. Nie bez kozery Egipcjanie malowali albo rzeźbili faraonów jako olbrzymów i ze wszystkimi najdrobniejszymi detalami, arcykapłanów i innych vipów w ich otoczeniu jako sporych i jeszcze dość starannie, a całą resztę towarzystwa jako tycich ludków z zarysowanym konturem i tyle.

 

Nakłada nam się to i owo, co wiemy z nie zawsze najlepszych książek (nie bez powodu zestaw lektur ustala a to jakiś komunista, a to jakiś Giertych) oraz nie zawsze najlepszych filmów, z tym drobniusieńkim wycinkiem rzeczywistości, który akurat przewija nam się przed oczyma, i jeszcze mamy przy tym skłonność do skupiania wzroku na tych spośród widzianych szczegółów, które nam do tej przedustawnej wiedzy najlepiej pasują, ot, to.

I także tę skłonność mają nie Polacy, nie Niemcy, nie  Szwajcarzy, a ludzie po prostu.

 

Co nie znaczy, że pewnych różnic nie można stwierdzić statystycznie i że przynajmniej część naszych stereotypów ma przynajmniej częściowe oparcie w rzeczywistości. Ale to rozumowanie zawodne, indukcyjne, statystyczne, a statystyka to coś, co ma jakiś sens dopiero przy wielkich liczbach. Jeżeli wziąć Ciebie i sąsiada, to pewnie bijecie żonę przeciętnie co drugi dzień (i tak dobrze dla tej biedaczki, że nie jest waszą wspólną żoną...)

Innymi słowy przy formułowaniu wniosków zalecana jest ostrożność, więc, jak zwykł był mawiać nieodżałowanej pamięci (wieczny, marcowy) Doktor Kodrębski z UŁ: "Jeżeli czterech dżentelmenów wychodzi jednocześnie w asa pik, to przynajmniej jeden z nich nie jest dżentelmenem." 

Znam sporo Niemców, nie tylko od strony biznesowej. Big Bossów, drobnych przedsiębiorców, czasem mających do biznesu znacznie więcej chęci niż talentu, prawników, śpiewających poetów, a i wśród tych ostatnich - takich walczących, takich obśmiewających i takich raczej skłonnych do wzdychania sentymentalnego lub filozoficznego. Czasem (nierzadko!) gdyby nie język, nigdy byś nie powiedział o takim, że Niemiec.

 

Spędziłbyś wśród nich więcej czasu, najlepiej rozmawiając z nimi w ich języku, bo im się często wydaje, że znają angielski, tak jak nam się wydaje, że znamy rosyjski czy czeski, to zaskoczyliby Cię niejednym, aż byś sam w te ich „cechy narodowe” serdecznie zwątpił.

Tak więc wszystko, co tu piszemy o "Niemcach" czy jakimkolwiek narodzie, ma co najmniej mankament uogólnienia, jeśli nie stereotypu, i co najwyżej walor przybliżenia, bo nigdy pełnej prawdy.

 

Oczywiście Niemcy niosą bagaż jakiejś tradycji, jak i my. W tym także pewien pakiet modeli zachowań oraz pewien pakiet „prawd przedustawnych”, czyli stereotypów. Oczywiście ma to niemały wpływ na ich zachowania. Ale to działa również i w taki trochę paradoksalny sposób.

 

Krótka przerwa na anegdotkę. Czytałem kiedyś wspomnienia członka jakiejś drużyny sportowej (bodajże szachowej, ale nie na 100%), jak to po odwilży 1956 wypuszczono ich drużynę na Zachód, na zaproszenie włoskich kolegów. Przyjęto ich tam arcyserdecznie, z kulminacją w postaci świetnej wyżerki i dłuższego posiadu w jakiejś tamtejszej traktierni, chyba z gitarką, śpiewami, anegdotami, rozmowami na migi etc. Wyżerka rewelacyjna, potem na stole pozostały napoje. Wszyscy Polacy tęsknym wzrokiem patrzyli, jak w sąsiedniej sali na stole postawionym pod ścianą przewalają się piękne winogrona w kilku kolorach, jako też jakaś reprezentacja innych owoców południowych. Po jakimś czasie owoce przywędrowały również i do ich sali… tyle że Bracia Włosi doszli do wniosku, że tak cennych i rzadkich gości nie wypada częstować czymś tak banalnym i pospolitym jak winogrona. Na stół wjechały więc, piękne i błyszczące… jabłka…

 

No właśnie.  Taki facet jak ten Twój Big Boss, jadąc do nas, układa sobie jakąś strategię, a buduje ją z dostępnych sobie informacji.

 

Na domiar złego ten akurat Big Boss był na tyle big, że doradzał mu w tym cały sztab. Nie każdy ma superkompetentnych  doradców, a i takim się może potknięcie przydarzyć, jak niedawno tym od Obamy, z „polskimi obozami”.  A wśród doradców, zwykle młodych wilczków, poziom hormonów, ambicji, agresji etc. jest ponadprzeciętnie wysoki, i nie dość, że chcą postawić stopę na Twoim karku, to jeszcze ścigają się o awans i inne takie z takimi samymi jak oni. I czasem również  stąd biorą się dość ekstremalne strategie czy inne koncepty.

 

A co surowca, z którego również w Niemczech się te strategie buduje, czyli możliwie łatwo dostępnych informacji, to wśród nich są zapewne także nie najlepsze lektury, nie najlepsze filmy, nie najlepsze programy telewizyjne (hasło: Harald Schmidt) i cała ta tzw. wiedza potoczna, by nie rzec: kolejkowa lub maglowa. Swoje robią też media. Jak niemiecki reporter jedzie do Polski, to szuka obiektu na zdjęcie, które obudzi jego czytelnika nawet po obfitej kolacji i trzech piwach.  

I co, sfotografuje warszawskich menedżerów, wychodzących z biurowca , by wsiąść do swoich nowych i lśniących klimatyzowanych aut? Od tego to się Otto Normalverbraucher (taki ichni Jaś K.) za Boga nie obudzi!

Ten fotograf poszuka sobie raczej rolnika w gumofilcach, i to nawalonego jak, nie!, nie meserszmit, tego sytemu Niemcowi lepiej do oczu nie pchać, bo się na gazetę obrazi, więc może lepiej powiedzmy 'jak drzwi od stodoły', żeby pozostać w klimatach rolno-awiacyjnych, i to najlepiej spadającego na mordę z rozwalającej się furmanki… Albo przygranicznego złodzieja rowerów, bo na to ten Otto zawsze zareaguje emocjonalnie, tak jak my na burdę zrobioną przez kilku ichnich nawalonych lub naćpanych neonazioli (tak jakbyśmy własnych nie mieli).

 

No i na granicy odbywa się spotkanie tego mniemanego esesmana z tym mniemanym brudasem i złodziejem:

(PL): Dlaczego Niemiec musi brać 2 tabletki viagry zamiast jednej? Bo po pierwszej sztywnieje mu prawa ręka, w wiadomym powitaniu.

(D): A dlaczego Niemiec, kiedy jedzie do Polski, to w ogóle viagry do ust nie bierze? Bo dobrze wie, że tutaj, jak coś postoi dłużej niż 5 minut, to ktoś to podpierniczy.

 

No i podobnie ten Twój menedżer jedzie - w swoim mniemaniu (tu przesadzę, i to dość grubo) - do takich półmałp, co to dopiero z drzewa zeszły, ale jeszcze trochę się pnia ogonem trzymają, i myśli, że trzeba je będzie mozolnie nauczyć jedzenia, najpierw łyżką, a z czasem dopiero - nożem i widelcem…

Na miejscu następuje zderzenie, w którym na szczęście tłuką się oba obrazki, złożone każdy ze stereotypów. Na to miejsce pojawiają się nowe, i to też z reguły nie jednorazowo, od razu w całości, lecz na raty, po obu stronach setka obserwacyjek, drobnych kawałków, z których dopiero układa się jakiś puzel, a i to wciąż nie cały, lecz tylko wycinek, bo wizyta trwa 2 dni, w każdym razie wycinek wystarczający, by zorientować się, że kawałki z tamtego obrazka, cośmy go w kieszeni z domu przywieźli, za cholerę do niego nie chcą pasować.

Tak czy siak, z tego zderzenia albo rodzi się jakaś wiedza - wycinkowa, ale zawsze, albo kolejny stereotyp. To chyba trochę zależy od stopnia naszej indywidualnej skłonności do uogólnień. Jeden uogólnia szybko, bez rozglądania się na przesłankami i od razu na bardzo wielką skalę („wszyscy Polacy/Niemcy to ……….”), inny wolniej nieco, staranniej i ostrożniej.

 

No więc myślę sobie, Bez Atu, że ten Twój Niemiaszek po krótkim szoku (objaw: zabranie zabawek i wyjazd) przemyślał sprawę i nie tyle 'nabrał pokory', co zorientował się i przyjął do wiadomości, że nie z półmałpami sprawa, lecz z ludźmi, i to niekoniecznie dużo głupszymi niż on sam. A jeśli byly tam też jakieś półmałpy, to już prędzej w jego własnej ekipie.

 

A Twój wniosek… no cóż, nie odmawiam mu pewnego stopnia trafności, ale wydaje mi się, że mógłbyś go jeszcze przez chwilkę przemyśleć i lekko przeformułować  ;)

 

P.S.

Ta (obustronna) nauka może być łagodna, jak szkoła, którą dałeś temu „swojemu” Big Bossowi, albo nieco bardziej brutalna, jaką ja dałem moim „grencpolicajom” gdzieś na wiosze w południowej Saksonii.

A najważniejsze, żeby był kontakt, bo przy szczelnie zamkniętych oknach  i drzwiach jest ciemność, w ciemności rozum śpi, a kiedy rozum śpi, to rodzą się upiory.

estimado
O mnie estimado

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (54)

Inne tematy w dziale Rozmaitości