Dziś rano nad jeziorem obserwowałem łyżwiarzy. Miarowo i lekko poruszali się trasą oczyszczoną przez płóg.
Mogłoby się wydawać - banalny pejzaż. Szare stłamszone niebo. Ciemnozielony las. Biała tafla jeziora. I śmigające po niej barwne sylwetki.
W obrazie tym, czułem, tkwiła (przedziwna) opozycja i niekonsekwencja. Postanowiłem ją rozszyfrować.
Przyglądałem się tedy badawczo (1) niebu, (2) drzewom w lesie, (3) łyżwiarskim sylwetkom. Razem, ale i każdemu elementowi z osobna. I analizowałem ten pieprzony kicz na wszelkie sposoby!!!
Wreszcie, po pół godzinie, eureka! Oto uświadamiałem sobie, że to sylwetki, że to one występują (zbrojnie) przeciw banałowi!!! I zadają mu kłam!!!
Każda, że tak powiem, po swojemu. Każda inną czapką.
Naliczyłem pięć kolorów. Pięć zdecydowanych opozycji.
A może jednak kupić łyżwy?
***
W miejscu gdzie Słupecka łączy się z placem Narutowicza, na drugim piętrze, w mieszkaniu nad księgarnią, w końcu lat 60-tych mieściła się komuna Dobrych Ludzi. Pic, Jac, Łukasz i Bukowina, w dużym stopniu ukształtowali mój ówczesny światopogląd, moją wrażliwość i psychikę. To wtedy „otworzyłem się” na kwiaty, ideologię Non-Violence, pacyfę i marzenie o Auroville.
Byliśmy bardzo aktywni. Prawie codziennie kino, teatr, odczyt albo wystawa. Wieczorami przesiadywaliśmy po drugiej stronie ulicy, w pijalni kawy Caracas. Kwitło tam bogate życie towarzyskie. Sprzyjali mu ciekawi ludzie i tanie rurki z kremem. Alpagi piliśmy obok kawiarni, w bramach.
Chyba w 70, a może w 71 roku, do Warszawy przyjechał teatr Grotowskiego z Apocalypsis cum figuris. Mieli dać tylko kilka przedstawień. Na Starówce, w Starej Prochowni. Ktoś załatwił bilety. Pojechaliśmy tam większą grupą.
Do autobusu wsiedliśmy na Słupeckiej, barwni, długowłosi, hałaśliwi. Nie było prawie pasażerów. Dlatego Elżbietę dostrzegłem natychmiast. Siedziała przy oknie razem z siostrą. Słyszałem, że właśnie wróciła z Londynu. Widziałem, że mnie rozpoznaje. Mimo upływu dwu lat, odmiennego ubioru i długich włosów. Nic w tym dziwnego. Przez długi czas chodziliśmy do tej samej szkoły, wspólnie wyjeżdżaliśmy na obozy harcerskie. Myślę, że wiedziała też, że się w niej przez jakiś czas podkochiwałem. Odwróciłem głowę.
Do dziś nie wiem, czemu tak uporczywie udawałem, że jej nie poznaję.
Najgorsze, że to przykre zachowanie weszło mi w krew. Również obecnie, wbrew sobie, często tak postepuję.
***
Grotowski okazał się pozerem i intelektualnym hochsztaplerem. Udrapowany w zwiewne szaty orientalnego guru, w lennonowskich okularach na nosie jak Onan lansował swoje Ego w szatni.
Wrażenie, wielkie wrażenie zrobił na mnie natomiast Cieślak. Ten aktor rzeczywiście grał całym sobą, całym swoim ciałem.
Ton publicznej dyskusji, która się odbyła po spektaklu, nadawał siedzący obok mnie, na ziemi, po turecku Passent. Był najmądrzejszy, i wszystko wiedział najlepiej. A jednocześnie czułem, że jest mną bardziej jak spektaklem zainteresowany. Spostrzegłem, że przyglądał mi się lubieżnie i badawczo.
Zapewne musiałem mu się spodobać. I jest to zrozumiałe, gdyż byłem wówczas bardzo pięknym chłopcem! Gdy dziś wspominam to wydarzenie, złości mnie jedynie, że w opublikowanym kilka dni później w Polityce felietonie, komentując którąś z moich wypowiedzi, opisał mnie jak starą dziwkę J, a ja w żaden sposób nie zareagowałem, nic nie zrobiłem, żadnego protestu, nawet żadnego no comment…
(Fotografia:www.antykwariat.pl)
Inne tematy w dziale Rozmaitości