Europa Wolnych Ojczyzn Europa Wolnych Ojczyzn
162
BLOG

Do czego służy rower?

Europa Wolnych Ojczyzn Europa Wolnych Ojczyzn Polityka Obserwuj notkę 0

Ostatnio w Gazecie Wyborczej uderzono na alarm, że w Unii Europejskiej Polska jest najbardziej niebezpiecznym krajem dla rowerzystów - w którym na jeden milion mieszkańców, co roku ginie osiemnastu użytkowników tych pojazdów. W innych krajach wspólnoty przeciętna jest znacznie niższa i wynosi w odpowiednim okresie tylko cztery śmiertelne ofiary na milion.
Sięgając do odpowiednich statystyk faktycznie widzimy liczby, w których tysiącami mierzymy ludzkie tragedie, jakich zapewne często uniknąć było można.
Co dziesiąty zabity na polskich drogach (z ok. 5 tyś. ogółem) jest właśnie rowerzystą. Odsetek ten jest przy tym podobny tak w małych miejscowościach, jak i dużych miastach - np. w Krakowie, gdzie do tego to właśnie pedałujący powodują  znakomita większość wypadków w których sami później uczestniczą.

Zadajmy sobie zatem pytanie: co sprowadza u nas tak wielkie niebezpieczeństwo na tę grupę użytkowników dróg, co stanowi o wzroście zagrożenia wypadkami w ogóle, oraz jakie należy spełnić warunki by w Polsce rower był nie tylko ekologicznym, ale faktycznie najtańszym -  biorąc też pod uwagę możliwe koszty osobiste i społeczne - środkiem komunikacji na odpowiednich dystansach?

Trzeba w tym miejscu dodać, że problem najmniejszego w Unii bezpieczeństwa polskich rowerzystów zauważyli także posłowie. Podobno ruszyły już prace parlamentarne zmierzające do nowelizacji prawa o ruchu drogowym, gdzie postuluje się wprowadzenie osobnych pasów dla rowerzystów, dania im możliwości korzystania z chodników (wspólnie z pieszymi) w czasie złej pogody, a także wyprzedzania wolno jadących pojazdów z prawej.
To czy np. polska ustawa  „Prawo o Ruchu Drogowym”  jest, czy też nie jest całkowicie zgodna z zapisami odpowiedniej Konwencji Wiedeńskiej z 1968r. dziś jednak nie decyduje o naszym ponurym europejskim  przodownictwie.

Modny, bo ekologiczny temat znów chyba wzięli na warsztat specjaliści od mieszania herbatki bez cukru, która po tym zabiegu nijak nie zrobi się słodsza, a co najwyżej - podobnie jak to miało miejsce niedawno w przypadku beznadziejnego wprowadzania przepisów ustawy o transporcie drogowym - spowoduje zamieszanie nierealnymi regulacjami i sprowadzi na ludzi kolejne, tyle że inaczej rozłożone zagrożenia.

Prasowe informacje wskazują, że możemy tu mieć do czynienia z myśleniem na opak, typowo urzędniczym i oderwanym od rzeczywistości, bo jakby polskie drogi były - dobre, to by pewnie i posiadały wydzielone pasy ruchu dla rowerzystów - ekstra. 
Nie jest to zatem kwestia braku pomysłu, czy regulacji prawnych.
W obecnych warunkach na wąskich, dziurawych, wygniecionych i obstawionych lipnymi radarami asfaltówkach -  logicznie myśląc, to dla realnego polepszenia bezpieczeństwa  rowerzystów można by jedynie zakazać im ruchu w ogóle. Przy tak marnej infrastrukturze niewiele już da się zrobić.

Te drogi są niebezpieczne dla wszystkich użytkowników, podobnie jak współczesne państwo przeraża niskim poziomem bezpieczeństwa w rozmaitych dziedzinach co bardziej świadomych obywateli.
Policja, wojsko, służba zdrowia… Czy coś u nas działa normalnie i wystarczająco, zgodnie z zapisami Konstytucji RP  zabezpiecza nasze dobra osobiste, czy interesy zbiorowe?

Trzeba wreszcie budować drogi, a  nie trzecią dekadę bredzić o autostradach, których nie zrealizowali poprzednicy, ale po kolejnych wyborach będą już powstawały z pewnością.

Rowerem Polacy jeździli, jeżdżą i jeździć będą z różnych powodów.
W warunkach miejskich, wiejskich, dla sportu, dla rekreacji – z rachunku, a czasem
i  p r z y m u s u ekonomicznego.
Ten ostatni zresztą jest najgorszą z możliwych motywacji, a  jego występowanie bynajmniej nie jest „dopustem Bożym”. Winę za biedę może ponosić zarówno nie dość pracowity, lub zwyczajnie rozpity obywatel - jak również państwo, które przez dwadzieścia lat robiło, co tylko mogło by zepsuć ludzi, a obszary zawinionej i niezawinionej nędzy powiększyć. Zwłaszcza dotyczy to  polskiej prowincji, gdzie często zamieszkują użytkownicy zdezelowanych, a w nocy nieraz zupełnie nieoświetlonych rowerów – dosiadanych do tego także w najbardziej niesprzyjających warunkach zimowych.

Z kolei rowerzysta, który z  w y b o r u porusza się dziś po ruchliwej drodze publicznej pomiędzy wielotonowymi  pojazdami nie jest osobą - zdesperowaną, lecz - nieodpowiedzialną i głupią.
Jakiekolwiek nieprzewidziane zdarzenie, jakikolwiek błąd któregoś z użytkowników drogi, czy nawet zwykła utrata równowagi konstrukcji jaskrawo odbiegającej od reszty  - może w tragiczny i nieodwracalny sposób zmienić zarówno życie rowerzysty, jak również jego rodziny, sprowadzając nań ciężkie kalectwo, a nawet śmierć.

Na domiar złego możemy też obserwować ciągnące do „natury” mamuśki z uwieszonym u rachitycznej konstrukcji „wozidełkiem”, w którym na pewną śmierć w razie statystycznie prawdopodobnej kolizji narażają swoje niczemu nie winne małe dziecko. W miesiącach letnich z przerażeniem można oglądać małżeństwa poruszające się brzegiem pozbawionej poboczy drogi z uwieszonym, lub pedałującym między nimi potomstwem. Wszystko to dzieje się w warunkach permanentnie wykonywanych manewrów wyprzedzania  wyalienowanych szaleńców, którzy w swoim mniemaniu realizują zapewne model tzw. „zdrowego życia”. Większości z „łikendowiczów” lewitujących w spalinach udaje się oczywiście przeżyć (choć wymaga to ogromnej troski pozostałych), lecz pytanie dotyczące choćby realizacji właściwej opieki nad dziećmi pozostaje.

Nie lepiej jest na terenach miejskich, gdzie ścieżki rowerowe należą do rzadkości.
Młodociani cykliści płci obojga ze słuchawkami na uszach, którzy  pedałują  zawzięcie w gęstwinie samochodów osobowych i potężnych tirów są istną plagą dla wszystkich kierowców. Hamują i dezorganizują ruch na jezdni, uczestnicząc w nim na zasadzie - niedostosowanych, ale co najmniej pełnoprawnych - świętych krów.
Ich beznadziejna  głupota dodatkowo obniża (specyficznie tu pojmowane, ale jednak) bezpieczeństwo prawne innych  użytkowników dróg, bo jadącym z normalną szybkością kierowcom samochodów trudno jest zadbać o w dużej mierze odizolowanego i pasywnego w swych reakcjach rowerzystę – melomana.

Domniemywać należy, że stosowne świadczenia na wspólne drogi ze strony właścicieli pojazdów samochodowych są nieporównywalnie wyższe i jako tacy nie zasługują oni na dodatkowy garb w postaci żałośnie kontestującego „ekologa”, czy „olewającego” świat  nastolatka. 

Rowerzysta występuje na drodze do tego praktycznie anonimowo, bo jego pojazd nie jest oznakowany tablicą rejestracyjną , więc identyfikacja sprawcy ew. zdarzenia którego ofiarami byliby np. piesi może być trudna. Bywa i tak, gdyż utrapieniem powszechnym są mknący przez miejskie chodniki i przejścia dla pieszych cykliści, którym czasami jakiś manewr w takich warunkach po prostu może się jednak nie udać. Znowu ktoś musi więc - z nimi, lub wręcz - za nich uważać, by nikomu nie stała się krzywda.

Słuchanie  muzyki w trakcie jazdy rowerem winno być konsekwentnie  karane, trudno natomiast zaopatrzyć w tablice wszystkie polskie rowery, choć problem przedziwnego statusu ich użytkowników w tym względzie zostaje.

Kwestii wsiadania na rower „po spożyciu” także nie można w tym miejscu pominąć, chociaż jest ona wspólną wszystkim użytkownikom dróg, bo zapewne także alkohol  w Polsce solidnie podnosi stosowny wskaźnik w porównaniu z innymi krajami członkowskimi UE.

Wartościowe i miłe w użyciu rowery stały się jednym z ulubionych tematów dla poszukujących pieniędzy i popularności Zbawicieli Ziemi. Rozmaite „dni bez samochodu” organizowane w różnych krajach sprowadzają na mieszkańców wielkich aglomeracji jedynie kłopoty, a rzeczywiste koszty takich eksperymentów (podobnie jak modnych ekscesów energetycznych) są wręcz trudne do obliczenia.

Jeżeli nawiedzony ekolog namawia licealistów, by przekonali swoich rodziców do zarzucenia auta i pedałowania do pracy na rowerze, to niechże najpierw porówna sobie odzienie w którym przyjechał do szkoły z tym, które obowiązuje w większości miejsc pracy. Prezes, sekretarka, czy nawet woźny normalnej instytucji nie może stawić się w pracy spocony, zmoczony, czy ochlapany błotem, a przy tym niejednokrotnie musi zabrać ze sobą materiały oraz  potrzebne narzędzia pracy. Jałowe pogadanki o zdrowym i tanim pedałowaniu możemy sobie zatem w większości przypadków spokojne darować, bo u normalnych ludzi budzą jedynie pusty śmiech i politowanie. Biurokracja natomiast takiemu mąceniu w głowach przeważnie sprzyja, bo lobby modne i silne

Ekologiczni „aktywiści” niech lepiej sami zarobią stosowną kasę, zapłacą należne podatki, a sobie zakupią  np. bardzo przyjazną dla środowiska hybrydę.
Ekologia i bezpieczeństwo kosztują, tak więc powinno się zacząć od siebie - miast szukać przewin, czy też  środków finansowych u innych.

W obecnych polskich realiach (w miarę) bezpieczne użytkowanie sympatycznego skądinąd roweru przez osoby siłą rzeczy w żaden sposób biernie nie chronione może odbywać się jedynie w sprzyjających temu warunkach śródmiejskich, na drogach publicznych o małym natężeniu ruchu, ewentualnie także na terenach sportowych i rekreacyjnych.

Normalnie użytkować roweru na zasadzie prostej alternatywy z  samochodem w Polsce przeważnie się nie da. W znacznej mierze każdy wyjeżdżając na jezdnię rowerzysta musi mieć zatem świadomość, że czyni to na własne (ogromne zresztą) ryzyko i sprowadza przy tym określone ryzyko na innych.

Do czego zatem służy dziś w Polsce rower?
Jednym do mądrego i stosownego w danych okolicznościach przemieszczania się np. do szkoły, pracy, czy na zakupy, Drugim zaś do kontestowania potrzeby rzeczywistego życiowego sukcesu i eksponowania „bogatej” osobowości w poszukiwaniu alternatywnego modelu egzystencji. Jeszcze innym rower, którego użytkownicy mają jak widać nielichy udział w powszechnych kłopotach Polaków, służy do poprawnie politycznych lamentów i bicia ustawodawczej piany.

Pod względem politycznym poprawa  bezpieczeństwa w ruchu drogowym nigdy nie stała się w Polsce tematem priorytetowym w działaniu władz centralnych, a wdrażanie regionalnych programów poprawy bezpieczeństwa tez postępuje opornie.  Trudno się temu dziwić. bo
państwo musi stwarzać warunki do wzrostu koniunktury, szybszego rozwoju cywilizacyjnego i zwiększania zamożności obywateli, by tym samym  realnie podnieść bezpieczeństwo Polaków w każdym, także tym „rowerowym” zakresie.
A tu już nie wystarczy polityczna, lecz jedynie deklarowana troska.
Nie dajmy sobie zatem zawrócić po raz kolejny głowy i nie wierzmy, że bez podniesienia poziomu życia oraz zainwestowania naprawdę dużych pieniędzy będzie u nas w tym względzie naprawdę lepiej.

Kraków, 7 stycznia 2010r.                                     Jan Szczepankiewicz
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka