Świat schodzi na psy, jakby to powiedział Kurt. Świat schodzi na psy, a nas nazywają pokoleniem bezideowców. Nawet lojalki nie możemy podpisać, bo jesteśmy urodzeni po roku ’72. Tymczasem, pamiętam, jak kiedyś śpiewałem, aby „wyrwać murom zęby krat”. Śpiewałem, pełen wiary, że nasze pokolenie będzie żyło w świecie nieskażonym piętnem komunizmu. W świecie, który będzie kształtowany przez ludzi, którzy odrobili lekcję historii i chcą w polityce przede wszystkim działać na rzecz tych, którym transformacja nie do końca ułatwiła życie. Bo przecież – inni polityków nie potrzebują. Przyznam, że w swojej naiwności nigdy nie rozumiałem polityki samej w sobie. Wg mnie polityka jako taka raczej przeszkadza w konstrukcji społeczeństw, które nie mogą rozwijać się same z siebie, bez udziału tej siły odśrodkowej, która nimi steruje.
Polityka to taka furtka w biegu będącym ucieczką od wolności. Myślę, że byłoby nam lepiej bez polityki. Pamiętam, że wówczas, śpiewając te słynne „Mury” chciałem kształtować to społeczeństwo, chciałem – stać się architektem dusz. Takie naiwne miałem plany. Nie jako polityk, ale jako nauczyciel. Dlatego, kiedy skończyłem szkołę średnią i w zalewie marketingów, zarządzań i innych quasi-ekonomicznych kierunków nie pogubiłem się. Nie pogubiłem się, bo wiedziałem, że jako ktoś, komu „policzalność” rzeczy w życiu bardziej przeszkadzała niż pomagała, wybrać muszę inną ścieżkę. W zasadzie to absurdalne, bo nie miałem nigdy planów, aby być kimś „skonkretyzowanym” - w sensie specjalisty ds. produkcji butów o kolorze zielonym z czerwonymi sznurówkami albo starszego trenera młodszej grupy managerów odpowiedzialnych za ilość bąbelków w napojach gazowanych firmy „XYZ”. Nie chciałem zarządzać. I pewnie dlatego, jedyne, czego nauczyłem się na studiach, to stawiać pytania i mieć wątpliwości. Nic więcej nie wiem. Nawet nie pamiętam, czy kiedykolwiek uczono mnie czegoś innego. Owszem, poznałem metody wnioskowań indukcyjnych i dedukcyjnych, wyuczono mnie łacińskich koniugacji i innych rzeczy „niezmiernie ważnych”. Wiedziałem nawet kiedy i jaki przyimek piszemy z ablativem. Później zacząłem stawiać pytania o warunki możliwości wiedzy i zapomniałem. Zapomniałem nawet, że kiedyś chciałem być poza kontekstem. Zapomniałem, że chciałem się wypisać z historii. Nieco histerycznie, ale chciałem.
Największym marzeniem było jednak od zawsze – nauczanie. Rozumiane i pisane po heideggerowsku, wynikające ze współ-czucia niejako. Bo przecież czym innym jest nauka, jeśli nie próbą odkrywania bycia poprzez współ-czucie? Prawda jest byciem samym, a zatem, jeśli mielibyśmy pozostać nauczycielami prawdy – bylibyśmy zmuszeni współ-czuć razem z tymi, których uczyniliśmy obiektem naszej troski. Po studiach wyjechałem do Wielkiej Brytanii, znów wpisując się w pewien kontekst. Dołączyłem do grona 'nieudaczników'. Przedtem był konkurs na asystenta na katedrze etyki, ja rozpocząłem pisanie doktoratu, byłem pełen wiary i ufności, że to jest moja ścieżka, moja droga. Konkurs wygrała osoba, której ojciec był dziekanem innego wydziału tej samej uczelni. Poszedłem do mojego promotora, choć sam nie wiem co chciałem usłyszeć. Nie było odpowiedzi, były za to pytania, bo przecież – my poza stawianiem pytań nic nie potrafimy. Jeśli zaś padły jakieś konkretne zdania, to wolałbym o nich zapomnieć.
Rok temu urodził się mój syn. Wróciłem do kraju, bo chcę go uczyć współ-czucia, chcę dzielić jego pierwsze smutki i radości. Z dala od polityki w salonie politycznym. Bo przecież – współ-czucie jest niejako z samej zasady, biegunowo różne od polityki. Zwłaszcza od takiej, jaką do tej pory poznałem ja. Warunkiem możliwości „polityki współ-czucia” byłoby uwolnienie się od tego, co w naturze polityków jest najważniejsze – chęci rządzenia i utrzymania władzy.
Po co to wszystko tutaj? Z ekshibicjonizmu. Bo przecież, czasami warto pokazać wszystkim goły tyłek - można w tenże sposób zostać symbolem ruchów narodowościowo wyzwoleńczych. Lepsze to i zdrowsze niż bycie prezydentem – bo przecież – „tylko szaleńcy pragną nimi zostać”. Dlatego – mam gdzieś rozliczających i rozliczanych, agentów i ich pogromców. W Waszym kontekście, nie ma dla mnie miejsca.
Urodziłem się po roku '72.
The truth is you're the weak. And I'm the tyranny of evil men. But I'm tryin', Ringo. I'm tryin' real hard to be a shepherd.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka