W polskiej państwowej służbie zdrowia nie jest niestety dobrze. Wie o tym każdy, kto się z nią musiał zetknąć. Tak też się stało z moją Babcią, która z udarem mózgu trafiła do jednego z "renomowanych”, nagradzanych w konkursach, publicznych szpitali w Warszawie. Na początku lekarze powiedzieli mi, że powinienem porzucić wszelką nadzieję, bowiem badania wykazały, iż „zawał mózgu” był bardzo rozległy. Ich zdaniem chora miała przeżyć góra 2-3 dni, być częściowo lub całkowicie sparaliżowana, prawdopodobna była też utrata wzroku. Powiedziano też, że w najlepszym przypadku pozostanie ludzką rośliną, "a tak w ogóle to powinniśmy się cieszyć, iż tak długo była ze mną, bo przecież już jest w tak podeszłym wieku". Gdy to usłyszałem, pierwszy raz zrobiło mi się strasznie przykro. Nie tylko dlatego, że diagnoza była tak zła (mimo iż nie jestem lekarzem to wiem, że udary u starszych osób są jedną z głównych przyczyn śmierci), ale przede wszystkim dlatego, iż odebrałem to jako informację o brutalnej treści „wasza krewna jest już tak stara, że nie warto jej leczyć”. To był pierwszy raz kiedy zawiódł mnie ten szpital. To źle wróży – pomyślałem.
Kiedy zamiast śmierci przyszła poprawa, lekarze byli w szoku. 94 letnia kobieta, zamiast szybko umrzeć, zaczęła błyskawicznie wracać do zdrowia. Nie tylko nie straciła wzroku, ale nie nastąpił też paraliż (a jedynie osłabienie, co w tym przypadku chyba zrozumiałe). Udar nie spowodował również zmian w świadomości i Babcia po odzyskaniu przytomności zachowała pełną orientację, pamięć, sprawnie kojarzyła fakty i oczywiście poznała całą rodzinę. Np. na głupie pytania co bardziej „poważnych” członków familii, w typie „jaki mam babciu kolor swetra”, odpowiadała poprawnie z typową sobie swadą „czerwony, jeszcze nie zwariowałam”, mrużąc jednocześnie oczy w geście sympatii. Z każdym dniem było coraz lepiej, już nawet zaczęto mówić o wypisie do domu.
Drugi raz zrobiło mi się bardzo smutno, kiedy usłyszałem jak pielęgniarki zwracają się do pacjentek. Niby są mile, starają się, ale wołanie po imieniu i zdrobniale, do 94 letniej, w dodatku w pełni świadomej – i znam moją Babcię, skrępowanej w takiej sytuacji kobiety wydało mi się niestosowne. Coś w tym było z lekceważenia, odarcia z godności. Ot leżą sobie takie „stare, zwiędłe, głupiutkie babulki”, można nazywać je jak się komu podoba. W tym wszystkim, moja w pełni sprawna umysłowo 94 letnia Babcia – traktowana przez „dobrotliwy” personel niczym 2 letnie dziecko. Ale wtedy wydawało mi się drugorzędne. Najważniejsze było to, że matka mojego ojca wracała do zdrowia.
Jak się okazało, prawdziwy dramat był jednak dopiero przed nami. Wczoraj, w przedświąteczny poranek, tak jak od kilkunastu dni co dzień, pojechałem odwiedzić babunię w szpitalu, omówić kwestie związane ze zbliżającym się wypisem i powrotem do domu (mieszka ze mną) i powstającym planem opieki nad nią ze strony rodziny. To co zobaczyłem było wstrząsające. W jedną noc, z żywej, radosnej, rozgadanej, cytującej z pamięci „Powrót Taty” Adama Mickiewicza, wracającej do zdrowia osoby, zmieniła się w umierający, wyczerpany fizycznie, wrak człowieka. Próbowała mi coś nieskładnie powiedzieć o jakimś upadku, że, ktoś na nią krzyczał, przywiązał, że gdzieś wozili, ale była tak zdenerwowana, wycieńczona, roztrzęsiona że prawie nic poza hasłami nie można było z tego zrozumieć. Kurczowo trzymała mnie za rękę (zresztą nadgarstki miała skrępowane jakimiś zielonymi szpitalnymi szmatami), w jej oczach widać było prawdziwy strach, głębokie przerażenie. Na salę weszła wtedy pielęgniarka i pokazała mi, że Babcia ma na nodze gips, i jak gdyby nigdy nic oświadczyła, że „złamała tę nogę bo spadła z łóżka”, zaznaczając jednocześnie, że nie ma w tym żadnej winy szpitala… A ja tak osłupiały, patrząc się na tę zagipsowaną nogę stałem tak jeszcze kilka minut. W końcu zadałem sobie pytanie: Że co, spadła z łóżka i złamała nogę? W szpitalu? Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Jak to możliwe, że na oddziale neurologicznym, dużego szpitala w stolicy kraju, gdzie ludzie majaczą, mają omamy, często tracą kontrolę nad sobą, opieka jest taka, iż pacjentka spada z łóżka i łamie nogę, przy okazji obijając i tak już cierpiące nieopisany ból ciało!
Lekarka dyżurna poinformowała mnie (zresztą chyba jedyna normalna osoba w tym szpitalu), że w przypadku mojej Babci, złamanie nogi oznacza bezpośrednie zagrożenie życia. Prywatnie powiedziała też, iż żałuje, że do wypisu nie doszło wcześniej, bo może udałoby się wtedy uniknąć tego nieszczęsnego „wypadku”.
Jeszcze wczoraj miałem szpitalowi dać spokój. Byłem bardzo zły na tak dramatyczne zaniedbanie obowiązków i narażenie pacjenta na śmierć, ale wydawało mi się, że być może nie warto ciągać się po sądach, w sytuacji, kiedy zdrowia to już nikomu ni przywróci. Poza tym, cały czas dopuszczałem myśl, że nawet jeśli można było tego upadku odpowiednią opieką uniknąć, to jednak był to tylko nieszczęśliwy wypadek. Jednak dziś zmieniło się to diametralnie. Nie tylko dlatego, że stan mojej ukochanej Babci jeszcze się pogorszył i zupełnie straciła przytomność, ale przede wszystkim dlatego, że zobaczyłem, iż szpital nie poczuwa się do jakiejkolwiek odpowiedzialności, a przede wszystkim nastąpiła próba przeinaczania faktów. Na moje pytanie, dlaczego na oddziale szpitala osobie, która być może nie była w pełni świadoma skali swojego osłabienia fizycznego nie uniemożliwiono próby wstania z łóżka, usłyszałem od młodego lekarza prowadzącego, że przecież „pacjentka jest nieprzytomna od kilku dni”, a „oni nie mogli przypuszczać, ze osoba nieprzytomna będzie chciała wstać z łóżka”. Było to ewidentne kłamstwo. Lekarz dodał też, że „ta pani jest stara”, co jego zdaniem miało chyba usprawiedliwiać brak uwagi ze strony personelu, a mną wstrząsnęło do głębi. Pan doktor dodał też, że „jeśli mam jakieś żale, to mogę iść do ordynatora”.
I tak oto usłyszałem i zobaczyłem prawdziwą lekcję szacunku i godności. Zewsząd słychać slogany o prawach człowieka, godności więźniów, skazanych, wszystkich poza uczciwymi ludźmi. A moja Babcia nie ma prawa do godności i życia, bo zdaniem młodego lekarza „jest za stara”. To, że całe życie pracowała, aby tacy jak on mogli za darmo kształcić się nie ma znaczenia, Po prostu. W oczach tego młodzieńca „jej limit” już się wyczerpał i nie ma co robić dymu, że pacjentka spadł ze szpitalnego łóżka łamiąc sobie nogę. A że z tego powodu umrze? On jest młody i jego to nie obchodzi.
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości