Przeglądałem wczoraj i dziś prasę oraz Internet, słuchałem także radia i zauważyłem coś dość ciekawego i jednocześnie charakterystycznego dla środowisk z których owe „informacje” pochodzą.
Otóż od kilku dni, trwa coś co nazwałbym gorączkową próbą znalezienia winnego katastrofy pod Smoleńskiem. I nie ma to nic wspólnego z informacjami podawanymi na pierwszych stronach gazet (dotyczącymi na przykład wykręcania żarówek na lotnisku, czy nieścisłości w zeznaniach lub przekazach informacyjnych z okresu bezpośrednio po upadku samolotu). Mam tu raczej na myśli cały ciąg wypowiedzi różnych person, których esencją jest próba udowodnienia niemal na siłę, że Lech Kaczyński w jakikolwiek sposób przyczynił się do tej tragedii.
Początkiem tej dziwnej narracji był moment kiedy sami Rosjanie ogłosili, że w zapisach z czarnych skrzynek, nie ma nic co świadczyłoby o jakichkolwiek „prezydenckich” naciskach na załogę. Zaraz potem Dziennik Gazeta Prawna niejako na przekór tym faktom „odkrył”, że rządowy samolot odleciał z Okęcia z około półgodzinnym opóźnieniem. W wyjątkowo jak na to pismo mętnym tekście nie wskazano w prawdzie wprost, że spóźnienie pary prezydenckiej spowodowało katastrofę, ale były aluzje – na przykład co do ograniczonego czasu jaki mieli piloci na rozważne lądowanie. Temat zaraz podchwyciła nieoceniona Gazeta Wyborcza, "doprecyzowując" iż opóźnienie wyniosło dokładnie 23 minuty, i mogło spowodować „nieaktualność prognozy pogody” znajdującej się w dyspozycji kapitana (co rzecz jasna było czytelną sugestią w rozważaniach o odpowiedzialności Kaczyńskiego). Wyraźnie było to widać w komentarzach pod tekstem, gdzie pojawiły się dokładnie takie wnioski, jakich sami autorzy artykułu nie mieli odwagi postawić wprost. W podobnym tonie wypowiadał się w radiu TOK FM etatowy „niezależny socjolog, komentator” Radosław Markowski, który także jest pewien iż to Lech Kaczyński w taki czy inny sposób wymusił lądowanie.
Wszystkich przebiła jednak Monika Olejnik, która przyczynę katastrofy widzi w wydarzeniach sprzed wielu miesięcy. W sytuacji kiedy nie ma już absolutnie żadnych, nawet mikroskopijnych, najwątlejszych dowodów na to iż Lech Kaczyński wywierał naciski na Pilota rządowego Tu-154, dziennikarka postawiła tezę, iż do tragicznego w skutkach wypadku mogła się przyczynić zła atmosfera wśród pilotów po awanturze w sprawie pamiętnego lądowania w Gruzji, a jej efektem stały się błędne decyzje (zastraszonych) lotników nad Smoleńskiem.
Dla w miarę rozgarniętych ludzi już choćby obecność tego samego pilota w obu wypadkach pokazuje, ze żadnej atmosfery i „konsekwencji” nie było, bo gdyby były, to ten sam pilot nie leciałby z prezydentem. Ale jak widać salon wierzy w to co chce wierzyć, i będzie swoje hipotezy wałkował dotąd, aż osiągnie jedyny przychodzący mi do głowy cel – dyskredytację rodzącej się legendy. I kto tu ma w naturze wiarę w spiskowe, niczym nie niepotwierdzone teorie?
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka