Czytam właśnie jak to Leszek Balcerowicz skrytykował dziś prezydenta RP. Za rażącą niekompetencję i politykierstwo, a jakże… „Nie spotkałem się z tak niekompetentnymi wypowiedziami, jak wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego”powiedział guru liberalnych środowisk ekonomicznych na antenie TVN 24, mając na myśli prośbę prezydenta do Najwyższej Izby Kontroli o zbadanie prawidłowości wykonania budżetu 2008. Czyli w oczach Balcerowicza, jeśli prezydent korzysta ze swoich konstytucyjnych uprawnień objawia niekompetencję… Dziwne to zaiste. Balcerowicz dodaje dalej, że „jeśli prezydent zwraca się do NIK, to powinien chyba udać się do USA, Francji, czy Japonii, dlaczego w tamtych krajach jest wybuchł kryzys”, po czym zaraz dodał też, że „trzeba się liczyć z tym, że z uwagi na kryzys, dochody państwa z podatków będą mniejsze. Teraz rząd powinien ocenić, o ile będą one mniejsze”. To ja przyznaję już szczerze - zaczynam się w tych uczonych wypowiedziach zwyczajnie gubić. Albo powszechna ocena wielkiej inteligencji Balcerowicza jest przesadzona, albo ten wybitny ekonomista jest zwykłym propagandzistą i wyrobnikiem politycznym, działającym w czyimś partykularnym interesie. Bo jak rozumieć te całkowicie sprzeczne ze sobą wypowiedzi profesora? Balcerowicz przecież jednym tchem mówi o tym, że kryzys oznacza uszczuplenie dochodów i pośrednio zachęca rząd do przemyślenia założeń budżetu na 2009, oraz uznaje prezydenta, który od miesięcy właśnie o tym mówi, pisze i przestrzega, za osobę wyjątkowo niekompetentną… To jak to jest? Jest dziura budżetowa (a skoro kryzys uszczuplił dochody to chyba jest), czy też jej nie ma? Na koniec rozmowy Balcerowicz powiedział, że oczekuje od prezydenta jedynie „kompetentnych wypowiedzi”. Nic z tego nie łapię. Kaczyński mówił, że jest kryzys – kłamał. Mówił, że jest dziura – mijał się z prawdą i bredził niekompetentnie. Wzywał NIK do kontroli – ośmieszał urząd głowy państwa. Ale skoro rząd działa tak dobrze i budżet wykonano perfekcyjnie to, o co się boi eks-wicepremier? Też tego nie rozumiem…
Prawda jest jednak taka, że kryzys jest i to zapewne potężniejszy niż jeszcze niedawno mogło się komukolwiek wydawać. Prezydent, aby to wiedzieć nie musi jeździć ani do USA ani do Francji. Wystarczy, że poczyta dane GUS, (co zapewne robi) na temat wzrostu bezrobocia (tego akurat Balcerowicz nie lubi czynić, jak wielokrotnie pokazał ludzie się dla niego nie liczą, a wszystkich, którzy ośmielą się widzieć sprawę inaczej nazywa niekompetentnymi populistami). Kaczyński od dawna radził rządowi, aby ten pogodził się z faktem kryzysu i podjął odpowiednie działania. Niedawno słyszałem z ust senatora Misiaka (słuchając radia) z PO, że Kaczyńscy są ignorantami ekonomicznymi i powinni odróżniać dziurę budżetową od przepływów finansowych. Problem polega jednak na tym, że w budżecie państwa nie można (PO jak widać może) od tak przerzucić wydatków z całego miesiąca na budżet z roku następnego, a to właśnie zrobiono, uszczuplając (na ile to jeszcze nie wiemy) dochody tegoroczne. Wystarczy poczytać oficjalne wskaźniki Ministerstwa Finansów, z których wynika, że dochody w 2008 wyniosły 250 mld (wobec 280 planowanych, wydatki 280 mld (wobec 307 planowanych) a deficyt, czym chwali się Rostowski zrealizowano w kwocie zaledwie 24 mld (a miał wynieść 27 mld). Nie trzeba być orłem matematycznym, aby zauważyć, że w tym pozornym porządku jak na dłoni widać, o co chodzi w tej „dziurze”. Rzeczywista różnica między dochodami i wydatkami planowanymi a osiągniętymi (łącznie z deficytem) wynosi ok. 6 miliardów i prawdopodobnie taka kwota powiększy deficyt tegoroczny. Czyli ów niedobór wynikający z fatalnej realizacji dochodów (częściowo przez kryzys, częściowo przez brak wykorzystania środków z UE) wyniósł w rzeczywistości ponad 6 miliardów i bynajmniej nie jest tworem wirtualnym. Dodatkowo na niekorzyść rządu świadczy fakt, że jeśliby nawet zrealizowano deficyt w 100% i tak zabrakłoby pieniędzy. Cały ten „przepływ” odbył się przede wszystkim, dlatego że za przekroczenie deficytu grozi Trybunał stanu, a tak skrócono sobie rok o miesiąc i jeszcze się pochwalono mniejszym niż zakładano deficytem…
Zapewne Donaldowi Tuskowi przy podejmowaniu decyzji o „zrolowaniu długów” roku 2008, zdaniem Balcerowicza przyświecały wyłącznie światłe idee. Dramat polega jednak na tym, że PiS i prezydent Kaczyński taki właśnie przebieg całej tej sytuacji przewidzieli już dawno, i za to właśnie Balcerowicz zarzuca im niekompetencję. Gdyby słuchali jego rad, dziś byłoby jeszcze gorzej, a on jako człowiek pusty i z przerośniętym ego nie może sobie tego darować. Kaczyńskim chodziło tylko o to aby znowelizować budżet 2008, urealniając jego wskaźniki i zwiększając deficyt. Niektórzy pseudoekonomiści orzekli że to polityczna hucpa i niepotrzebne zadłużanie państwa. Ich zdaniem ostrzeżenia kierowane do rządu były czarną propagandą oraz populizmem i wypływały ze zwykłej ignorancji ekonomicznej. Jak się okazało nie mieli racji. Samo cięcie wydatków nie wystarczyło (o czym przekonaliśmy się np. dowiadując o długach w Policji), a zadłużenie i tak będzie, ale obciąży budżet tegoroczny. Miała zwyciężyć taktyka „jakoś to będzie”, ale dzięki przytomności prezydenta nie zwycięży.
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka