no dobrze
ciąg dalszy miał być może nastąpić i następuje
powtarzam poprzednie części
tak że nie tylko rewizytacja ale i rekapitulacja, czy jakoś tak
Uwaga! to starocie
z drobniutkimi nowymi wstawkami
lata młodości
teraz czasami mi nie smakuje
ale cóż począć..
1. Ćwiczenia palców
Czegoś mi brakowało. Odjąłem e – fajka od ust i wsunąłem go do kieszeni koszuli. Potem z prawej kieszeni marynarki wyciągnąłem paczkę niebieskich Lucky Strike’ów. Niewtajemniczonym wytłumaczę, że same fajki nie mają koloru niebieskiego, tylko na ich paczce, w przeważającym stopniu białej, nadrukowane jest niebieskie logo marki. Mam nadzieję, że to wiele wyjaśnia. Dłoń powędrowała do lewej kieszeni – pudło. Jeszcze raz prawa kieszeń, kieszeń na piersi, kieszeń wewnętrzna marynarki (prawa, lewa pozostawała zafastrygowania od nowości) – zlokalizowałem w nich wiele potrzebnych na co dzień rzeczy, ale ta jedna ciągle pozostawała nie uchwycona.
Z ciekawszych – natrafiłem na zgniecionego niedopałka papierosa, nie był tam do niczego potrzebny, powiedzmy że jego umiejscowienie, to owoc mojej troski o nie zaśmiecanie ulic. Lustracja pozostałych kieszeni niestety wymagała wstania z krzesła. Najpierw obmacałem wszystkie kieszenie spodni starając się wyczuć ich zawartość przez materiał a potem dokładniej sprawdziłem wciskając do nich dłonie i gmerając w środku tyle, na ile pozwalała ograniczona przestrzeń. Ciągle nic, poczułem jak mięśnie twarzy poruszyły się pod skórą, by wspólnymi siłami utworzyć grymas oddający irytację.
Pora zacząć od początku. Kieszeń na piersi koszuli – mam.
Pstryk i końcówka trzymanego między zębami papierosa zażarzyła a mój wydech uniósł lekko opalizującą w świetle, błękitnawą chmurkę. Kilka oddechów później mogłem z całą pewnością stwierdzić, że tym razem chodziło o coś więcej niż głód nikotynowy. Podszedłem do pierwszych drzwi.
2. Zamiast noty o ograniczonej odpowiedzialności
Światło i bum!
Bum i światło!
Światłobum!
Kolejność zdarzeń jest niepewna. Światło porusza się szybciej od dźwięku ale tylko wówczas, gdy ma się w czym poruszać. Na początku niekoniecznie tak było.
Początek mieliśmy tak czy inaczej mocny. Potem już tylko spuszczaliśmy z tonu.
I to, co się działo każdy mógł obserwować sam.
Może więc pisanie czegokolwiek jest natrętne?
Cóż, nadmiarowość chroni ciepło przed mrozem.
Idźmy więc ostrożnie do przodu, tak by nie urazić tych co specjalizują się w rachunkowości. Świat powstał wbrew rachunkom. Wyskoczył zza zaułka, którego chwile wcześniej w ogóle nie było. Czy ten atak na niebyt „nosił znamiona prozaicznej odwagi czy też iście szatańskiej pychy"* do dziś pozostało kwestią nierozwiązaną. Czegoś jednak dowiedziono i od dawna wydaje mi się, że pierwszym pewnikiem powinno być zdanie
„coś może istnieć".
Nie wszystkie występujące w tym tekście postacie naprawdę żyły.
Co poniektóre wymyśliłem.
Nie wszystkie zdarzenia miały miejsce
Ale to przecież nic nie szkodzi!
Ludzie ciągle się rodzą i na byt wybijają się coraz to nowe sploty ich istnień z materią tego świata.
Uff...
Nie wszystkie myśli, które pragnąłem przekazać są mojego autorstwa. Może nawet żadna z nich...
Ale to przecież nic nie szkodzi!
Żyjemy - w końcu - na świecie, na którym wiele rzeczy się powtarza.
Umówmy się, że jest on - świat - piękny a będzie.
cdbmn.
3
3.1 Mad
Mada poznałem w Berlinie. Czy do naszego spotkania mogło dojść w jednym z licznych innych miejsc?
To ciekawe pytanie.
Niestety nie znam na nie odpowiedzi.
Mad. Nie jedną bezsenną noc spędziliśmy razem. Razem piliśmy, razem śpiewaliśmy, a początkowo, nim jakaś zakochana w porządku gosposia niemiecka nie otarła nam ust pachnącą flanelową szmatką, razem się śmialiśmy.
Mad- jego już nie ma.
Mad. Ciągle pamiętam jego otwarte szeroko oczy, spazmatycznie ponapinane mięśnie twarzy i dłoń, którą osłaniał tą-że, nim wpuszczone w jej płaszczyznę oczy nie straciły blasku życia. Dłoń o długich palcach.
- A więc to tak? - myślałem wtedy, sam nie wiem o czym bo nic z tego wszystkiego nie rozumiałem.
Długo stałem nad jego stygnącymi już zwłokami daremnie szukając na twarzy śladów ostatniego uśmiechu, który by mówił...
Ach mniejsza z tym co by mówił.
Jego martwe ciało zwinięte było w kłębek, lecz nie taki w jaki zwinięta bywa wełna. Miękki, z- grubsza kulisty z łagodnymi wypukłościami i wklęśnięciami. Przypominało raczej pozałamywaną strunę, gwałtem obcęg zmuszoną do przybrania obcej jej, przestrzennie w sobie zamkniętej postaci.
- Jak to - spytałem się powietrza.
- Takim cię nie będę pamiętał! - obiecałem leżącej u mych stóp wynaturzonej strunie.
Obietnice złamałem.
Pamiętam.
Delikatnie, próbowałem palcami zamknąć jedno z jego oczu a kąciki ust unieść nieco ku górze. Tak by ci co go znajdą sądzili, że na ziemi leży szelmowsko uśmiechający się urwis. Mógł się tego po mnie spodziewać.
Niestety, twarz jego straciła już plastyczność.
Owinąwszy gardło ściślej szalikiem odszedłem.
cdbmn...
3.2 Galareta
I co teraz Mad? Opowiadales...
Była sobie kiedyś, za siedmioma przecznicami
kopa myślącej, żółtej galarety.
Pozbawiona była zmysłów.
Łatwo więc zrozumieć, że niewiele z tego świata pojmowała. Niemniej w drodze wielkiego wysiłku umysłowego udało jej się dojść do kilku prawd.
Gdy kończyła lat 20 pomyślała: - Jestem!, myślę więc jestem!
I odczuła pewną satysfakcję.
W wieku lat 30 umierała. Myślące kopy żółtych galaret nie żyją zbyt długo. I wówczas pomyślała: - Umieram.
I zachowując należytą ostrożność zaryzykowała twierdzenie:
-To dobrze, że nim umarłam, zdążyłam sobie pomyśleć, że jestem.
Tak pomyślała, tak pomyślała. Była to bowiem kopa szlachetnej żółtej galarety.
cdbmn
4. Mad początki
Zawsze myślałem że jest ona dla mnie najważniejsza. Marzyłem by stanąć z nią twarzą w twarz i byłem przekonany, że doskonale byśmy się rozumieli.
W kinie mych snów na okrągło pokazywano ten sam film. Tytułu nie potrafię sobie przypomnieć, ale dobrze pamiętam scenę, w której ja i ona staliśmy obok siebie i wymieniając co pewien czas ironiczne uśmiechy, obserwowaliśmy gigantyczny, zalatujący kwasem mrówkowym kopiec. I mimo że niektóre momenty mogły napawać grozą, np. scena gdy nieco podchmielona mrówka wbiwszy szczękę w połę mego płaszcza, filuternie zwinęła czułkę, bredziła ‘Ja owad, ty owad, dawaj pyska bracie!’; ogólna jego wymowa była optymistyczna.
Czas płynął a do spotkania nie dochodziło. Ze mną samym zaczęły dziać się jakieś dziwne rzeczy.
Pewnego dnia płuca zapałały do mnie wielką niechęcią i po krótkiej mało konstruktywnej wymianie zdań , obraziwszy się poszły na długi, samotny spacer, z którego do dziś nie wróciły. Zanim zdołałem na dobre ochłonąć ze zdziwienia, zdradziecki żołądek korzystając z nadarzającej się okazji torsji, wypełzł przez usta i zaczął błaźnić udając jaskółkę. ‘Hej, przestań błaźnić’, prosiłem.
Kiedy w końcu znudziło mu się zataczanie kółek nad moją głową byłem całkowicie zbezczeszczony. Parafrazując Makbetową, można by powiedzieć, że nawet gdybym specjalnie udał się do Władysławowa, to morze wcześniej zafalowałoby rzygami niż ja się domył.
‘Skończyłeś’, spytałem.
Na ostatek pozostałem sam. Skórzana powłoka, pozbawiona treści, codziennie rano w ramach higieny psychicznej doskonaląca przed lustrem swój skromny repertuar min i gestów.
I właśnie wtedy, gdy zacząłem rozglądać się za przytulnym grobem, w miarę możliwości po dezynsekcji, pojawiła się niespodziewanie w samym środku mojego pokoju.
Stała tam. Jak na Prawdę przystało naga, w całości bezczelnie zwarta i logiczna. Doskonałością zdawała się szydzić ze mnie i z hemoroida, którego zaskoczony jej nagłym pojawieniem się nie zdążyłem porządnie upchnąć.
Długo stałem z opuszczoną szczęką a kiedy poczułem, że już mogę poruszać palcem w bucie a me struny głosowy odzyskały sprężystość, ignorując nakazujące się przywitać zasady dobrego wychowania, wybiegłem z pokoju wydając głośne modulowane dźwięki.
I znów stałem. Tym razem opierając się o zamknięte drzwi mojego byłego pokoju.
cdbmn
Czułem się dość słabo. W pamięci próbowałem odtworzyć minione chwile. Gdy przypomniałem sobie opuszczoną szczękę uświadomiłem sobie pewien przykry fakt, który w mgnieniu oka stał się ostrym sztyletem i rozpoczął nakłuwanie mojej skórzanej powłoki. W pozostawionych otworach pojawiły się krople siły życiowej, będącej alkoholowym roztworem wielu drogich mi sprzeczności. Krople zmieniały się w strużki a te, w rwące strumienie.
Stałem oparty a ciałem mym miotał prąd uciekającej ze mnie cieczy.
-Kurwa mać – szepnąłem, dając wyraz bólowi, zmieszaniu a także i zdziwieniu, że tyle tego jeszcze we mnie było.
Chwiejnym krokiem udałem się do łazienki, by zerknąć przez lustro w głąb jamy ustnej. Zęby miałem brudne.
Nagle lustro i umywalka poleciały do góry. Moja powłoka rozpłaszczyła się na posadzce.
Trudno powiedzieć, kiedy uniosłem się na rękach i chwyciwszy za brzeg umywalki wyprostowałem.
- Kurwa mać – szepnąłem, dając tym wyraz radości i rozczarowaniu, że ciągle żyję.
Uniosłem dłonie do pach i przestępując z nogi na nogę zacząłem drapać. Drapałem coraz szybciej, przestępowałem z nogi na nogę, podskakiwałem. Przez zwinięte w tutkę usta wołałem: - U, U, U. Tak, by ta w moim pokoju słyszała.
Po prostu udawałem szympansa. Czułem, że to mi pomaga.
Następnego dnia rano, po źle przespanej nocy w kuchni, na wycieraczce przed mieszkaniem znalazłem zaadresowany do mnie list. Podniosłem go z ziemi i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nadawcą byłem ja sam. Ponieważ charakter pisma był rzeczywiście mój, pogodziłem się z oczywistością, że napisałem go w przyszłości do siebie. Minutą ciszy uczciłem własną głupotę, w wyniku, której sam sobie przeszkadzałem w tak nieodpowiedniej chwili. List był dziwaczny, ale co nie jest?
„Drżałem, gdy otoczony hałaśliwą hałastrą aniołów z trudem przebijałem się przez gęste odgłosami fanfar niebieskich powietrze w kierunku Sądu Osobistego.
Przez cały czas musiałem bacznie uważać, by nie zostawić gdzieś po drodze, któregoś z moich nowych niebieskich członków, te, bowiem w błocie tej muzyki niemiłosiernie grzęzły.
Dostałem je, jak i całe moje nowe ciało od Henia. Podobno wykonał je w firmowej kuźni „Henio i młotek”, co potwierdzała naszywka na piersi, na zlecenie Archanioła Gienia już przed dwoma laty. Gdy wspomnę jak w tym czasie nic nieprzeczuwającemu człowiekowi, tj. mnie, koledzy na głosy śpiewali ‘sto lat’, a toast gonił toast aż znużony i wzruszony usnąłem pod stołem, to czuję jak wielką przyjemność sprawiłoby mi wbicie zębów w tę upierzoną szyje Gienia.
Niestety ciała niebieskie nie mają zębów. Duch nie jadają a w niebie panują dziwne obyczaje dające prymat funkcjonalności nad estetyką. Bez tego ponoć, niebo nigdy nie byłoby w stanie wybić się ponad piekło.
Kiedy przyjrzałem się mej nowej, nieśmiertelnej powłoce ostro zbeształem Henia. Przysięgam tylko, dlatego nie posunąłem się do rękoczynów, bo byłem przekonany, że to tylko wyjątkowo wredny żart. Po tym jak Gienio mi wytłumaczył, że tak już będę wyglądał nie przez jakiś czas, nie długo, nie bardzo bardzo długo - ale przez całą wieczność, to jego chłopcy musieli na mnie uważać bym Heniowi krzywdy jakowej nie wyrządził, jak to był ładnie ujął Archanioł. Rzucałem się na niego, gdy tylko pojawił się na horyzoncie.
W gruncie rzeczy ten Gienio to nawet nie jest taki straszny. Zgoda, wygląda obrzydliwie, ale może właśnie, dlatego potrafi wykazać nieco zrozumienia dla mnie i opłakanego położenia, w jakim tutaj się znalazłem.
Przyłapawszy mnie kiedyś na próbie rozdmuchania się na cztery strony nieba powalił piorunem. Powalił piorunem a potem od czasu do czasu grzmocąc po głowie błyskawicą cierpliwie tłumaczył jak dziecku:
- Konradzie – a zabrzmiało to jak przebudź się.
- Konradzie, musisz zaakceptować swoją nową postać – tu oberwałem piorunem – nic tu nie może istnieć, co nie akceptuje swojej postaci – tu uderzył mnie dwa razy. Winnyś Bogu dziękować, bo i tak dobrze na tym wyszedłeś. Weź na przykład tego diabła – Borutę, ten to dopiero miał pecha. No, co się tak na mnie gapisz?
Szybko odwróciłem wzrok. Ze względu na błyskawicę, którą dzierżył, nie mogłem mu przecież powiedzieć, że gdy go pierwszy raz zobaczyłem, to zrozumiałem, że są rzeczy na niebie i na ziemi nienadające się do oglądania.
- I proszę cię bardzo – ciągnął Gienio – na przyszłość zaniechaj prób rozproszenia. W niebie, widzisz, nic nie ginie, znajdziemy cię i zbierzemy, kawałek po kawałku do kupy. I tylko roboty nam narobisz, a przecież nie chcesz by kochane aniołki były smutne i płakały?
Szybko pokręciłem głową. - Kochane aniołki płakały? Nie, skądże, nigdy bym do tego nie dopuścił. Serce by mi pękło. Pokażcie mi takiego, przez którego nasze kochane złotoskrzydłe miałyby płakać a ja już się z nim obejdę jak z niespuszczonym łajnem.
Gienio odchylił głowę i przez chwilę uważnie z niesamowicie chytrym wyrazem twarzy mi się przyglądał, jakby ważąc czy zdolny jestem pojąć wszechrzecz. Wreszcie drżącym, dramatycznym głosem zapytał: - Absolut, rozumiesz?
Zgodnie pokiwałem głową, nie uratowało mnie to jednak od, wieńczącej rozmowę, serii grzmotnięć błyskawicą.
Gienio ma swoje wady, ale tak grzmocić jak on chyba nikt tutaj nie potrafi.
Sądzę też, że nieco mnie faworyzuje, nie z każdym przecież rozmawia o absolucie.
Od tamtego czasu często się do mnie chytrze uśmiecha a ja robię mądrą minę, kiwam głową i recytuję formułkę: - Absolut, no jasne.
Mimo wszystko nigdy nie pogodzę się z moim nowym niebieskim ciałem. Absolut absolutem, a ja codziennie próbuję gołymi rękoma ukształtować tą bezpostaciową masę substancji niebieskiej, która ma być moją głową. Czasami z nadzieją nadstawiam plecy pod błyskawiczne razy Gienia a nuż kiedyś jakiś ślad pozostawią. Archanioł chyba to zauważył, bo jakoś ostatnio bez przekonania grzmoci, może sam nie jest taki pewien tego absolutu?
Gdy zapomnę o lęku przed sądem oraz o nowym wyglądzie to nawet nieźle się tutaj ostatnio bawiłem. Można powiedzieć: „I’m enjoyng myself”. Nie można „Ich habe SpaB”. „Ich habe SpaB” w moim uchu brzmi jak „Mam radochę z lewatywy”.
cdbmn.
przepisywanie to żmudne i nudne zajęcie :D
jakiś taki... a no i z dysortografią więc będą błędy Pewien człowiek rzekł do wszechświata: "Ja istnieję, Panie!" "A jednakt - wszechświat na to- Fakt ten nie nakłada na mnie Żadnych zobowiązań" Stephen Crane
Mam oryginalnego Bronmusa nie odsprzedam @AZALYA...@ADAMKONRAD ^ Nie ma co się pieklić a tym bardziej żalić. Trzeba wam obojgu słowem dać "popalić" ^*^ Tak więc posłuchajcie wy nieznośne trolle: wy jesteście w gościach!!! pojęli, gapole? ^ Więc umiaru wiecej wobec gospodarza bo mnie takich trutni więcej tu się zdarza. ^ Zamieszkują teraz moje kazamaty. Będziecie chcieć fikać Wyp*****lę z chaty !!! -bronmus45- BRONMUS4519:12 2015
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości