Poetyka takich określeń nie ma nic wspólnego z najostrzej nawet prowadzonym dyskursem politycznym w krajach uważających się za demokratyczne. A już szczególnie w czasach, gdy polityczna poprawność - poprzez swoją ingerencję w semantykę – narzuciła stosowanie nowego języka.
Cytowane w tytule określenia to język knajacki, język przestępczych mafii nie brzydzących się tzw. mokrą robotą. Takiego języka nie używają nawet różnego autoramentu popkultury. A jest to dzisiaj język prominentnych polityków partii, która po ostatnich wyborach prezydenckich przejęła ostatni przyczółek władzy w Polsce.
Ale nie są oni pierwsi – z minionego stulecia pamiętamy takie określenia jak: „zapluty karzeł reakcji”, „bękart Traktatu Wersalskiego”, „bandy leśne”, „odrąbywanie rąk” – cytaty można mnożyć. To był język totalitaryzmu, gdzie z przeciwnikiem politycznym nie prowadziło się sporu na racje. Jego należało zgnoić i wdeptać w błoto, a „poetyki myśliwskiej” nie używano zapewne tylko dlatego, że polowanie było ulubioną rozrywką Goeringa, Stalina, Bieruta…
Znacznie jednak groźniejszym zjawiskiem niż deklarowany przez czołowych polityków PO program „ostatecznego rozwiązania kwestii PiS” jest całkowity brak reakcji na te zapowiedzi. Milczą intelektualiści, nabrali wody w usta przedstawiciela świata kultury i nauki, a wolne media prześcigają się wręcz w lansowaniu propagatorów „dorżnięcia i wypatroszenia”. I nikt nie pisze apeli zaczynających się od słów: „My, niżej podpisani stanowczo protestujemy przeciwko pojawieniu się w przestrzeni publicznej języka - tu liczne przykłady - zwiastującego pojawienie się groźby współczesnej odmiany totalitaryzmu”.
Dzisiejsza - wobec opisanego zjawiska - nonszalancja dziennikarzy i lekceważące milczenie elit, dobrze nie wróży. A tym, którzy nie chcą pamiętać, pozwolę sobie przypomnieć, że faszyzm i komunizm też zaczął się od słów. Słów Hitlera i Lenina, na początku ich kariery pobłażliwie zlekceważonych i wyśmianych.
Andrzej Gelberg, 6 lipca 2010
Inne tematy w dziale Polityka