Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg
5108
BLOG

Seryjny samobójca, czyli strach się bać

Andrzej Gelberg Andrzej Gelberg Polityka Obserwuj notkę 40

 Samobójstwo, jak podają statystyki, jest jedną z najrzadszych okoliczności zakończenia życia na naszym padole. Dominują oczywiście zejścia naturalne, potem są ofiary śmiertelne różnego rodzaju wojen, swoje żniwo zbierają również nieszczęśliwe wypadki – najczęściej komunikacyjne. Przyczynami targnięcia się na własne życie są zazwyczaj ciężkie i długotrwałe choroby psychiczne, znacznie rzadziej jakieś dramatyczne okoliczności życiowe, a już do zdarzeń odchodzących w przeszłość należą samobójstwa w obronie własnego honoru. Ostatni kryzys finansowy, często porównywany do Wielkiego Kryzysu z lat trzydziestych ubiegłego stulecia, różnił się między innymi tym, że ówcześni bankowcy w obronie wspomnianego honoru skakali z wieżowców swoich banków, natomiast współcześni  wypłacali sobie w bankach ratowanych pieniędzmi podatnika milionowe gratyfikacje.

W odległych już dzisiaj czasach PRL zaskakujące samobójstwa osób publicznych właściwie się nie zdarzały, mieliśmy natomiast do czynienia z zejściami, które władze natychmiast kwalifikowały zawsze w ten sam sposób. To miały być ofiary nieszczęśliwych wypadków. Komunikaty kierowane do społeczeństwa były na jedną modlę.

 Staszek Pyjas zmarł, gdyż ponoć spadł ze schodów w wyniku nadużycia alkoholowego. Ksiądz Stefan Niedzielak skręcił kark, gdyż wszedł na krzesło, a to się przewróciło. Kolejny ksiądz, Stanisław Suchowolec, palił papierosa w łóżku, zasnął, zaprószył ogień, zatruł się śmiertelnie czadem. Następny kapłan, Sylwester Zych, absolutny abstynent, zapił się na śmierć w jednym z barów w Krynicy Morskiej. Przykładów można podać więcej, w reakcji społeczeństwa na komunikaty o tych zdarzeniach było jednak coś wspólnego. Tym „czymś” była powszechna niewiara w enuncjacje komunistycznych władz i posłusznych im dziennikarzy – i jak się później najczęściej okazywało, ta niewiara była uzasadniona: byliśmy oszukiwani.

Wspomniany sceptycyzm z czasów minionych w III RP niemal całkowicie wywietrzał. Przyjęliśmy, że śmierć Michała Falzmana - człowieka, który jako pierwszy próbował rozwikłać aferę FOZ, była zejściem naturalnym, ot zwykły zawał. To, że w chwili śmierci miał zaledwie 38 lat i wcześniej nie skarżył się na serce – a warto przypomnieć, że przekręt z gigantycznymi pieniędzmi FOZ to była robota peerelowskich służb specjalnych – nie wzbudziła zainteresowania dociekliwych dziennikarzy śledczych. Zagadkowa śmierć Waleriana Pańko, prezesa Najwyższej Izby Kontroli w niecodziennym wypadku, także.

Ale zdarzeń zakończonych śmiercią osób publicznych było więcej – wymienię tylko trzy najgłośniejsze. Pierwsze to okrutne morderstwo premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji, natychmiast uznane przez policję i prokuraturę za dokonane na tle rabunkowym. I chociaż z domu Jaroszewiczów nie wyniesiono większości cennych przedmiotów, sprawa przeciwko trzem drobnym włamywaczom trafiła do sądu. I tam zakończyła się do tego stopnia kompromitacją aktu oskarżenia, że w końcowej fazie procesu sam prokurator przedstawił wniosek...o uniewinnienie oskarżonych. Kto zamordował Jaroszewiczów i dlaczego? – tego nie wiemy.

Kolejna sprawa to morderstwo ministra w rządzie Jerzego Buzka – Jacka Dębskiego. Okoliczności śmierci ministra są mniej więcej znane – zastrzelił go w centrum Warszawy wynajęty morderca. Podobno Tadeusz Maziuk ps. Sasza, podobno na zlecenie Jeremiasza Barańskiego ps. Baranina. Od obu panów niczego się już nie dowiemy, gdyż nie żyją. Pierwszy powiesił się w warszawskim,  a drugi w wiedeńskim areszcie śledczym. Warto odnotować, że tego samego dnia, w którym zakończył życie Tadeusz Maziuk, ówczesna minister sprawiedliwości pełniąca równocześnie funkcję prokuratora generalnego, Barbara Piwnik, stwierdziła kategorycznie - przed zakończeniem śledztwa! – że nic nie wskazuje na to, iż w tym dramatycznym zdarzeniu mogły brać udział osoby postronne. Dlaczego zamordowano Jacka Dębskiego? Podobno był motyw finansowy, co wydaje się jednak wątpliwe. Krwawe porachunki, to obyczaj mafii – do polityków, nawet skorumpowanych, nie ma sensu strzelać.

I wreszcie trzecie morderstwo, najbardziej bulwersujące, komendanta głównego policji Marka Papały. Podobno zleceniodawcą był Edward Mazur legitymujący się paszportami polskim i amerykańskim, którego nasza policja miała już w garści, by wypuścić go po kilkunastu godzinach. A gdy czmychnął do USA, późniejsze próby ekstradycji zakończyły się niepowodzeniem. Ostatnio uraczono nas informacją, że śmierć Papały była przypadkowa. Zginął od kuli, zastrzelony przez złodzieja samochodów, który połakomił się na 6-letnie Espero, a w kieszeni zamiast kompletu wytrychów miał pistolet z tłumikiem. Ta fantastyczna wersja jest bardzo kusząca, gdyż w odróżnieniu od pierwszej, zwalnia od konieczności szukania odpowiedzi na pytanie: dlaczego zamordowano generała Papałę?

Przejdźmy teraz do samobójstw – o dwóch już wspomniałem. W głośnej sprawie porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika, wśród schwytanych dopiero po kilku latach nieudolnego śledztwa przestępcach, trup zaczął słać się gęsto. Pierwszy powiesił się w areszcie (jeszcze przed procesem) przywódca porywaczy, Wojciech Franiewski. Kolejny wisielec to Sławomir Kościuk i następny, ponoć szczególnie w więzieniu chroniony, Robert Pazik. Powody tych desperackich czynów nie są znane – wyrzuty sumienia można spokojnie między bajki włożyć, więc nikt z przedstawicieli aparatu sprawiedliwości nie próbował zagrać tą nutą. Otrzymaliśmy za to, a jakże, solenne zapewnienie, że nikt z osób postronnych, ani w sposób pośredni(nakłanianie), ani bezpośredni nie przyczynił się do śmierci wymienionych przestępców.

Czas wreszcie na osoby publiczne i nie ma co gadać – z górnej półki. Pierwszym głośnym samobójcą był Ireneusz Sekuła. Nie wybrał liny wisielczej, tylko pistolet. I strzelał do siebie...trzy razy. Historia kryminalistyki nie zna wprawdzie takiego przypadku, ale nasi prokuratorzy uznali, że ten hat-trick był dowodem determinacji byłego wicepremiera, który – co warto dodać – nie zostawił listu pożegnalnego, w którym wyjaśniłby motywy swojego desperackiego czynu. Tę grubymi nićmi szytą oficjalną wersję śmierci Ireneusza Sekuły , powoli przysypuje kurz czasu.

Kolejnym samobójcą był drugi wicepremier, Andrzej Lepper. Też nie zostawił listu pożegnalnego – wybrał pasek od spodni. Prokuratura już kilka godzin po zdarzeniu i przed przeprowadzeniem sekcji zwłok ogłosiła, że nic nie wskazuje, żeby osoby trzecie etc, etc...Ten fighter polskiej polityki, człowiek twardo i nieustępliwie zmierzający do wyznaczonych sobie celów(w dodatku głęboko wierzący w  Boga, co w tej sprawie nie jest bez znaczenia) miałby targnąć się na swoje życie z powodu – co zasugerowała prokuratura - kłopotów finansowych? Kto chce niech wierzy, ale warto przypomnieć, że Samoobrona zrodziła się właśnie z powodu kłopotów finansowych ludzi, którzy biorąc kredyt na zakup sprzętu rolniczego nie mogli dogonić inflacji.

I wreszcie ostatnia śmierć – generała Sławomira Petelickiego. Pierwsze doniesienia mówiły o strzale w usta, następne, że w skroń. Listu pożegnalnego także nie znaleziono. Powód desperackiego czynu? Początki choroby Alzheimera. To już nie są grube nici, to jest dratew.

 

        x                            x                       x

             

Za wszystkimi opisanymi zdarzeniami kryje się, czasami bardziej wyraziście, czasami mniej, dyskretny ślad, a czasami tylko cień, który zostawiają służby - cytując Norwida – „widne, tajne i dwu-płciowe”. Mające z założenia służyć państwu i obywatelem, służby te - przy braku właściwej kontroli – autonomizują się, co zawsze musi prowadzić do patologii i faktycznego niszczenia demokracji.

 

PS. Tekst dla czasopisma pt. "Prawda jest ciekawa".

 

 

 

 

 

 

Wszystko o mnie na stronie www.gelberg.org

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Polityka