Gilsberg Gilsberg
128
BLOG

Żelazna miotła w spółkach Skarbu Państwa. Część 3

Gilsberg Gilsberg Polityka Obserwuj notkę 2
PiS otworzył bardzo szeroko drzwi do ścieżki objęcia funkcji członków rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Czyli organów powołujących członków zarządów, w tym prezesów największych polskich firm. W warunkach rynkowych, nadzór właścicielski (jak sama nazwa wskazuje) sprawują właściciele albo desygnowani przez nich specjaliści. W podmiotach państwowych starano się przez całe lata wyśrubować dosyć wysoko standardy kompetencyjne, tak ażeby nie trafiali tam przypadkowi ludzie z nadania politycznego. Do czasu.

Pierwotny model zakładał - dla doświadczonych zawodowo osób z wykształceniem wyższym - zdanie trudnego i państwowego egzaminu ,,dla kandydatów na członków organów nadzorczych''. Był to swoisty miks: prawa, ekonomii i księgowości, a wyniki zdawalności - w zależności od okresu - oscylowały od 10 do 25% (nie licząc jednorazowych odchyleń). Później, do możliwości zasiadania w radach nadzorczych, dopuszczono szeroko (bez egzaminu) prawników z uprawnieniami zawodowymi (adwokatów, radców prawnych). Następnie poszerzono krąg uprawnionych osób o doktorów prawa, ekonomii i nauk technicznych, a także biegłych rewidentów oraz doradców: podatkowych, inwestycyjnych i restrukturyzacyjnych. Nie budziło to zresztą nigdy kontrowersji, bo uzyskanie każdego z tych tytułów zawodowych lub naukowych wiązało się ze zdaniem odpowiedniego i trudnego egzaminu.

Nie było również żadnych kontrowersji, kiedy to prawicowy legislator - w ustawie o zarządzaniu mieniem państwowym - poszerzył ten krąg o kolejne osoby. Oczywiście ścieżka egzaminu państwowego do rad nadzorczych nadal obowiązywała i obowiązuje. Bez tego egzaminu dopuszczono jednak do kandydowania również osoby posiadające międzynarodowe certyfikaty księgowe, analityczne i rachunkowe (CFA, CIIA, ACCA, CFF). Biorąc pod uwagę możliwość i kompetencje niezbędne do ich uzyskania - nie mogło to budzić żadnych kontrowersji. Podobnie zresztą jak dodatkowy wymóg posiadania co najmniej 5-letniego doświadczenia zawodowego.

Wśród uprawnionych do zasiadania w organach rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa (bez egzaminu) dodano jednak również osoby posiadające tytuł MBA (Master of Business Administration). Tytuł prestiżowy i niegdyś będący obiektem marzeń kadry menadżerskiej. Studia MBA w latach 90 XX wieku i do - mniej więcej - połowy lat 2000 były co do zasady bardzo drogie i przeprowadzane w całości, w języku angielskim. Mimo wysokiego czesnego, prowadzono skrupulatną selekcję, a egzaminy końcowe zdawali zdecydowanie nie wszyscy kursanci. Niemniej jednak uzyskanie tytułu MBA niemal gwarantowało przyspieszenie kariery i otworzenie międzynarodowych możliwości pracy i awansu w biznesie. Inaczej mówiąc, nie było żadnych powodów, ażeby w jakikolwiek sposób deprecjonować osobę z tytułem MBA w kontekście kandydata na członka rady nadzorczej spółki Skarbu Państwa. Intencjonalnie ustawodawca miał zatem w pełni rację.

Banałem będzie jednak przypomnienie, że dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane albo, że można ,,wylać dziecko z kąpielą''.  Otworzyła się furtka. Łatwiejsze bowiem stało się założenie uczelni wyższej z uprawnieniami do nadawania tytułu MBA (a nawet DBA - Doctor of Business Administration:), niż utrzymanie międzynarodowych standardów. I poszło! Już nie 3 lata tylko rok, już nie po angielsku, tylko po polsku. Już nie wybitni wykładowcy będący doświadczonymi praktykami, tylko ludzie z łapanki. Już nie trudny - najtrudniejszy w życiu zawodowym - egzamin, tylko gwarancja zdania za opłacenie czesnego. Oczywiście należy uczciwie powiedzieć, że nadal są w Polsce uczelnie, które (w międzynarodowej kooperacji) bez względu na wysokie opłaty, utrzymują najwyższe standardy biznesowych studiów. Teraz trzeba jednak dokładnie sprawdzić dyplom, nie zadowalając się samym tytułem wygrawerowanym tam złotymi zgłoskami. Niestety.

Tak właśnie otworzono szeroko politykom i działaczom partyjnym drzwi do dodatkowych apanaży pochodzących z rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Teoretycznie można piastować takie funkcje w maksymalnie dwóch spółkach. Rekordziści są jednak bardziej kreatywni, bo wymóg ten nie dotyczy ,,spółek wnuczek'' i ,,jeszcze młodszej rodziny'', a także spółek z mniejszym udziałem Skarbu Państwa.

W tym miejscu doradcy nowo-tworzącej się koalicji mają problem. Z jednej strony będą proponować wyeliminowanie tej patologii. Zrobią to też we własnym interesie, dążąc do przywrócenia dosyć elitarnego systemu premiującego prawników, specjalistów finansowo-ekonomicznych i naukowców. Z drugiej zaś strony, propozycja ta dramatycznie ograniczyłaby podział łupów. Tak teraz ważny w negocjacjach partii próbujących utworzyć większość parlamentarną.

A to dopiero początek problemów ze spółkami Skarbu Państwa na poziomie ogólnym. Warto przyjrzeć się wreszcie nadzorowi właścicielskiemu (Ministerstwu Aktywów Państwowych) i odpowiedzieć na pytanie, kiedy wreszcie żelazna miotła zacznie zamiatać, czyli ile to potrwa. Ale o tym w następnej części.



Gilsberg
O mnie Gilsberg

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka