gloszwroclawia gloszwroclawia
300
BLOG

Ruskie serwery? Nie, chińskie kamery!

gloszwroclawia gloszwroclawia Polityka Obserwuj notkę 1

Według CBOS-u młodzi nie interesują się polityką. I nic dziwnego. Świadczy to o ich pragmatyzmie i asertywności.

Podczas zorganizowanego przez Fundację Sapere Aude i Stowarzyszenie Młody Dolny Śląsk spotkania na Uniwersytecie Wrocławskim poseł Adam Hofman z PiS stwierdził, że JOW-y nie odpowiadają na żadną potrzebę. To, że wg. ostatniego sondażu Interia.pl 71 proc. Polaków chce właśnie tak wybierać posłów uznaje najpewniej za nic nie znaczący detal. Chce za to poprawiać polską demokrację instalując tysiące kamer w obwodowych komisjach wyborczych. A to przecież nic innego, jak kolejny pomysł na wydanie milionów bez gwarancji czegokolwiek. W Wielkiej Brytanii rolę kamer pełnią wszyscy zainteresowani obywatele, którzy mają prawo do nadzorowania liczenia głosów. Ale co tam głupi Brytyjczycy, taka niby wielka demokracja, ale na to nie wpadli...

 Tymczasem niemal trzy czwarte uczniów gimnazjalnych (72 proc.) nie potrafi sprecyzować swoich poglądów politycznych. Znakomita większość uważa, że politycy dbają wyłącznie o swoje kariery. Dlaczego zatem mieliby wykazywać jakiekolwiek zaangażowanie i zaciekawienie obszarem, gdzie nikt nie traktuje ich podmiotowo?

To wcale nie oznacza, że taki wynik należy zaakceptować jako naturalny. Wręcz przeciwnie. To niebezpieczne. Świadczy o tym, że politycy oderwali się od społeczeństwa, że kryzys demokracji to po prostu fakt. Młodzi w zdecydowanej większości (70 proc.) krytycznie postrzegają funkcjonowanie w Polsce demokracji (w 2010 r. – 61 proc.). Przeciwnego zdania jest 16 proc. (w 2010 r. – 22 proc.). O ile takie zjawisko jest spotykane również w innych krajach europejskich, to u nas ten problem występuje nie tylko ze zwielokrotnioną siłą, ale również z mocną tendencją pogłębiającą przepaść pomiędzy wyborcami, a wybieranymi. Jak zauważa CBOS, krytyka w tej kwestii nigdy nie była przez młodzież wyrażana tak powszechnie, jak obecnie.

 Zbliżające wybory europarlamentarne zakończą się frekwencyjną klapą. To może być nawet tylko 20 proc. Zasadne staje się pytanie, czy to jeszcze demokracja, czy tani plebiscyt, gdzie tylko budżety na spoty i klipy są na serio. Ale trzeba też zauważyć, że byłoby dziwne, gdyby frekwencja wyniosła 70 czy 80 proc. To by świadczyło o tym, że obywatele są przekonani o tym, że cokolwiek od nich zależy. Wbrew wszystkiemu. Tymczasem niemoc i bezradność to słowa najlepiej charakteryzujące to całe show, które w kilku odcinkach zostanie nam zaserwowane w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Zaliczki na ten cel zostały na konta partii przelane, a pierwsze produkcje zrealizowano.

Polacy, a jak pokazują badania, w szczególności ludzie młodzi, nawet jeżeli nie rozumieją niuansów mechanizmów politycznych, to instynktownie wyczuwają, że wspieranie jakiejkolwiek partii, czy to przez głosowanie, czy mocniejsze zaangażowanie, jest wspieraniem interesów cudzych, a nie własnych. Dostrzegają, że nie tylko w wyborach do PE, ale również do parlamentu krajowego, gra idzie nie o ich interesy, a o dobro wąskich liczebnie partyjnych aparatów, które panując na swoich włościach promują jeżeli nie tylko, to na pewno przede wszystkim ślepą lojalność. 20 proc. zainteresowanych to w takich okolicznościach i tak wynik ponad miarę. Wybory, gdzie kandydaci niezależni nie mają szansy na elekcję, a kandydaci partii, z którymi mało kto się identyfikuje, to jedyny możliwy wybór, każą zadawać pytanie o demokratyczność takiej procedury. To tak, jakby na Stadionie Narodowym zorganizować mecz, gdzie jedna z drużyn ma mniejsze pole gry i mniejszą bramkę.  Taki mecz siłą rzeczy może przyciągnąć jedynie rodziny grających, ewentualnie jeszcze kilku zbłąkanych turystów. Frekwencję na poziomie 20 proc. uznano by za nadspodziewany sukces.

To, że partie i politycy nie reprezentują swoich wyborców skutkuje m.in. powstawaniem partii jednego postulatu. Tym razem próbują się zorganizować posiadacze kredytów w walutach obcych. Problem dotyczy 700 tys. rodzin, czyli ok. 2 mln. Polaków. – W imieniu wielu osób w podobnej sytuacji szukałem pomocy u polityków. Jeden (sic!) pomaga – mówi Tomasz Sadlik z Pro Futuris. Czy muszę zakładać nową partię ? – zadaje sobie pytanie w tekście serwisu wdolnymslasku.pl. I szybko dochodzi do wniosku, że innej drogi nie ma. Aktualnie toczy się co prawda pod partyjnym dywanem walka na śmierć i życie. Ale nie o interesy Polaków, a o coś znacznie dla każdego polityka ważniejszego – o miejsca na listach wyborczych. Jak się okazuje, próba choćby podstawowego zorganizowania się nie jest taka prosta. Na samą rejestrację stowarzyszenia czeka już 5 miesięcy. – Bez widoków na szybki finał – mówi.

 

Artur Heliak

Spotkajmy się we Wrocławiu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka