Grudeq Grudeq
309
BLOG

Polityk męczennik i polityk z Bobnina

Grudeq Grudeq Polityka Obserwuj notkę 0

 

 

Przysłuchując się z na żywo z wielką uwagą urodzinowej dyskusji pomiędzy p. europosłem Markiem Migalskim a p. posłem Bartoszem Arłukowiczem starałem się wyłapywać słowo „Polska”. Padło może dwa, albo nawet i cztery razy, ale z pewnością znacznie rzadziej niż słowo „Ja”, które szczególnie często i buńczucznie płynęło z ust pana Marka. Pani Janina Jankowska spytała się obu panów jaka Polska będzie za pięć lat. Obaj dyskutanci wprost nie udzielili odpowiedzi wprost, więc jeżeli mogę sobie pozwolić na odpowiedź: za pięć lat Polski nie będzie. Bo z kim i dla kogo ma być Polska?

 

Salonowa debata znakomicie wyjaśniła dlaczego nasi polityce, nasze media, nasze życie publiczne wygląda tak żałośnie i tak nędznie, chociażby w porównaniu do XVI wieku czy nawet okresu międzywojennego. Debata o Polsce prowadzona na wysokich barowych stołach. Barowym językiem. I wszędzie pośpiech: 10 sek pytanie, 30 sek odpowiedzi. A gdzie moment zastanowienia się? Jak można wyjaśnić plan podatkowy w ciągu 30 sek? Jak można to wszystko objaśnić, nakreślić, powiedzieć jakie są wyjścia, jakie są ich koszty, jakie plusy. A jeszcze przy dwóch interlokutorach nigdy nie wiadomo który na które pytanie odpowiadał. Czy na to pierwsze, czy na drugie. Dlatego nie mieliśmy debaty. Mieliśmy wiec, ze skandowaniem wiecowych haseł i hasełek: Chcemy debatować o drogach, a nie o przeszłości. Trzeba bronić własnego zdania! Własne zdanie najważniejsze! Nie chcemy się dzielić! Chcemy dobrych dróg! Nie chcemy złych szkół! Nie chcemy obrażania w polityce! Chcemy merytoryczności! A gdzie tu miejsce na debatę? Na poważną debatę.

 

Rozmawiać o Polsce, debatować o polityce trzeba z politykami. W sobotę na Rozdrożu zaś mieliśmy polityka – męczennika i polityka z Bobnina (przy całym szacunku dla tej małej miejscowości wymienionej przez p. Arłukowicza, a która fonetycznie zapamiętała mi się jak Bobnin). Panu Markowi nie zadano jednego kluczowego pytania: po co on tak właściwie jest w polityce, czym jest dla niego polityka, co chce w niej osiągnąć i na kim chce się wzorować. Gdyby jednak i takie pytanie padło, to pewnie otrzymalibyśmy odpowiedź: Ja jestem w polityce bo nikogo się nie boję, bo nigdy się nie bałem, więc nigdy bać się nie będę, i można robić wszystko abym się bał, ale i tak Ja bać się nie będę, bo się nigdy nie bałem, gdyż, ponieważ, że, bo trzeba mieć swoje zdania i nie bać się tego zdania bronić, a ja nigdy i nikogo się nie bałem. Mi się w takim momencie na określenie takiej postawy nasuwa jedynie pewien termin medyczny, a chyba nawet z kilkoma osobami nim się podzieliłem w czasie urodzin. Nie ważne. Może dla kontaktu z Panem Markiem lepszego i lepsze zrozumienia, trzeba było powiedzieć: Ziomie, nie jesteśmy frajerami, czujemy czacze, więc nie ściemniaj nam tu?

 

 Rzecz z Panem Migalskim polega na tym, że nikt nie czyni mu zarzutu z posiadania i obrony własnego zdania, bo jest to rzecz piękna, słuszna i chwalebna. Rzecz jest w tym, że przemyślenia polityczne p. Migalskiego są na poziomie nauczyciela WOS z powiatowego gimnazjum, czerpiącego wiedzę jedynie z TVN i GW. Nauczyciele w szkołach powiatowych są potrzebni, bo wykonują pożyteczną pracę społeczną. Gorzej jednak zarówno dla nich jak i dla innych, gdy nagle stają się doktorami uniwersyteckimi czy europosłami. Bo najzwyczajniej w świecie w tych miejscach się gubią. Pan Migalski pomylił się w także jednej rzeczy. To on jest od referowania nam, jego wyborcom, swojej pracy w europarlamencie, a nie my od szukania tego co Pan Poseł robi. Nie wydaje mi się aby Zarząd Spółki kapitałowej mówił do zgromadzenia akcjonariuszy: sami sobie sprawdźcie co robimy. Taki zarząd jest natychmiast zwalniany, i ta zasada powinna obowiązywać w polityce. Tylko kto tą zasadę i komu wytłumaczy? Doktor Migalski? W sklepie ze stringami?

 

Zarzuty także wysuwam przeciwko Posłowi Arłukowiczowi. Z dorozumianej definicji polityki zaprezentowanej przez pana Posła, wychodzi, że jest politykiem ponieważ w ciągu dnia odwiedził Bobnin i trzy inne miasta, w tym Pułtusk, oraz spotkał się z 11 rolnikami, w tym jednemu pomógł w staraniach o euro-dopłaty. Takie spotkania są rzecz oczywista, sprawą ważną, bo tych 11 rolników i służba publiczna wobec nich zapewnia kolejną elekcję. Jednak niestety osoby te nie są jednostkami decyzyjnymi w kwestiach prawdziwej polityki, toczonej w Warszawie, Brukseli, Moskwie, Londynie, Waszyngtonie czy nawet Teheranie. Rolnik z Bobnina może i poda słuszny pomysł na pewne sprawy, ale aby ten pomysł rozwiązać to trzeba już przekonać kilku urzędników w Brukseli i tak umieć dopilnować sprawy, aby rzecz przeszła przez Sejm i odpowiednie ministerstwo bez typowego „polskiego lobbingu” w stylu Rysia SObiesiaka.

 

Nasuwa mi się w tym momencie pewna refleksja z podróży kolejowej z Poznania do Warszawy na urodziny salonowe. Akuratnie w przedziale poraził mnie jeden ze współpasażerów czytaną książką. Przeczytałem nazwisko autora Kutz, i przy moim nabuzowaniu do debatowania politycznego było tylko kwestią czasu, gdy z Panem sobie zagadam. Dyskusja zaczęła się od koleji żelaznej. Współpasażer stwierdził, że gdyby rzecz sprywatyzować to wszystko byłoby lepsze, i w ogóle prywatne to najlepsza rzecz na świecie. Potem dodał, że patriotyzm, Polska nie jest ważna, bo najważniejszą rzecz jest każdy człowiek (pochwalił się, też że jest prawnikiem i wykładowcą akademickim i takie rzeczy przekazuje swoim studentom).. a gdy zeszliśmy w moje ulubione tematy historyczne, to powiedział: proszę Pana ja doskonale wiem jak wyglądała polityka sanacji i Becka, i jak wyglądało zajęcie Zaolzia, bo mój dziadek był żołnierzem, który zajmował Zaolzie i wszystko mi opowiadał. Najbardziej żałowałem, że nie mogłem pozwolić sobie na ripostę: Wie pan, to ja jednak wiem trochę lepiej od Pana, bo mój dziadek był tym, który zadecydował o zajęciu Zaolzia albo dowodził zajęciem Zaolzia. O zajęciu Zaolzia, o takiej dużej polityce, to niestety nie decydował dziadek – żołnierz mojego współpasażera, przy całym szacunku dla tego człowieka i jego pracy, on tylko wykonywał rozkaz, a decyzję podejmował Beck, Chamberlain, Hitler, Mussolini. I to korespondencję między nimi, ich wspomnienia, ich dokumenty trzeba poznać, a nie to o czym opowiadał chociażby najdzielniejszy „zdobywca”/”wyzwoliciel” Zaolzia. I podobnie jest dzisiaj. Nie w Bobninie czy Gostynie jest polityka.  

 

Smutne jest też, że po pracy w komisji hazardowej Pan Poseł nadal operuje banialukami na poziomie „chcę za 10 lat rozmawiać, bez podziału na lewicę czy prawicę, o tym jak budować drogi czy jakie mają być szkoły”, a nie dzieli się przemyśleniami jak szalenie prostu jest zniszczyć w Polsce legislację, i jak bardzo nisko upadły, do poziomu gangsterskich spotkań na cmentarzu, elity polityczne Rzeczypospolitej. Jeżeli Pana posła nie martwiła tak myśl, że oto my chociaż przy piwie i w towarzyskiej atmosferze, ale jednak chcemy poważnie debatować o Polsce, chcemy ją zmieniać, chcemy coś dla niej zrobić… A na jakimś cmentarzu czy może w ciut sympatyczniejszym miejscu, jakiś kolejny Chlebowski z kolejnym Sobiesiakiem dobijają ważnego targu i tym zabijają Polskę i tym przekreślają jakąkolwiek szansę na naprawę to naprawdę trzeba się bać. W tym momencie można faktycznie dojść do zdania, że politykę robi się w Bobninie czy Marcinkowicach… ale to tylko świadczy, że uciekamy coraz dalej od prawdziwych problemów i prawdziwych rozwiązań.

 

Polskę właśnie zgubi ta ciągła chęć debatowania, bez konkretnych wniosków, ci spece od polityki z przemyśleniami politycznymi spod każdej polskiej budki z piwem. Polska z Premierem Migalskim? Prezydentem Arłukowiczem? Ale który z nich o takim czymś marzy, który z nich potrafiłby się w takiej sytuacji odnaleźć. Potrafiłby rządzić? To mają być politycy? To Polski już nie ma.

Grudeq
O mnie Grudeq

Konserwatywny, Prawicowy, Antykomunistyczny

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka