Grudeq Grudeq
1716
BLOG

"Czarny czwartek". Filmy Polaków niczego nie uczą

Grudeq Grudeq Polityka Obserwuj notkę 14

 

Strach jest silą potężną. Człowiekiem, który się boi o wiele łatwiej rządzić, kierować czy manipulować. Jest też o wiele łatwiej trzymać go w dyscyplinie i posłuszeństwie. Zwłaszcza gdy jest się dysponentem tego czegoś co powoduje strach. Władza wzbudza strach.
Obejrzałem „Czarny Czwartek”. Pełna racja jest w tych recenzjach, które zapytują „Gdzie jest generał”, bowiem Wojciecha Jaruzelskiego w filmie ani widać, ani słychać. Reżyser filmu w wywiadzie dla Gazety Polskiej na takie zarzuty przyjął słuszną linię obrony, twierdząc, że jest to film o ofiarach nie o katach. Zawsze łatwiej rozczulić widza filmem ofiarach, bo film o katach mógłby jeszcze wywołać jakieś rozwścieczenie, wściekłość, rewanżyzm, czy co najgorsze wzbudzić poczucie potrzeby wymierzenia sprawiedliwości wobec katów. A tak, to ponieważ ostatnim czasem wydaje mi się, że nie ma takiej rzeczy czy sprawy, której w Polsce nie można nadać całkowicie odmiennego znaczenia, zastanawiam się kiedy, ktoś nie do końca zorientowany w tajnikach historii Polski Ludowej zapyta, a dlaczego Kaczyński kazał strzelać do robotników? Bo z filmu „Czarny czwartek” dlaczego do grudnia 1970 roku nie sposób dojść.
Ale wróćmy do strachu. Nie jest to strach ofiar, które nie boją się stanąć z kamieniami do nierównej walki z opancerzonymi milicjantami i żołnierzami. Jest to strach katów. Strach, który ich paraliżuje i który pozwala, że zło tak łatwo się rozlewa. Skąd w ogóle wziął mi się strach? Przeglądałem ostatnio książkę o ostatnich dniach III Rzeszy, i autor wywodził tam, że chociaż cały aparat państwowy i administracyjny NSDAP się sypał, to niżsi urzędnicy i funkcjonariusz NSDAP cały czas byli w tak wielkim strachu, że skończą na haku rzeźnickim, że sami tą spiralę strach napędzali. I wysyłali kolejnych ludzi, a to za sianie defetyzmu, a to za niewiarę w cudowną broń i ostateczne ocalenie Wielkich Niemiec, chociaż za kilka godzin miała wejść Armia Amerykańska (i horror wojenny miał się zakończyć) albo Armia Radziecka ( w tym wypadku horror wojenny się kończył, i zamieniał się w horror powojenny). Działało już wtedy mechanizm perpetuum mobile. Do tego jeszcze można dodać niezniszczalną wiarę w nazizm i Hitlera całkowicie ruinującą swobodę myślenia i racjonalność wniosków. Taki sam mechanizm strachu mamy w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i to właśnie ten mechanizm przytłacza proces decyzyjny i prowadzi nas do strzałów na ulicach Gdyni.
Państwami rządzi prawo. Strukturami gangsterskimi rządzi strach. Strach przed „wyżej postawionym”, który gdy przestaniemy mu się podobać wykończy nas, czasem w mniej lub bardziej wymyślny sposób. Urzędnik państwa ma za sobą prawo, wie co może zrobić, jakie są jego kompetencje, co może obiecać, a czego już absolutnie nie. Przedstawiciel gangu ma przeczucie, że coś powinien zrobić, ale ma strach, że przełożonemu się to nie spodoba. A gdy jeszcze jest to gang z rozbudowaną strukturą, wzajemnie się dublującą. To znaczy jest oddzielny aparat państwowy – Miejskie Rady Narodowe, Wojewódzkie Rady Narodowe, i jest także oddzielny aparat partyjny – Podstawowa Organizacja Partyjna PZPR, Komitet Miejski Partii, Komitet Wojewódzki, Centralny. Plus jeszcze egzekutywy. Obok tego jest wojsko, które podlega jednemu z Bonzów partyjnych który niekoniecznie jest  sympatykiem danego gangstera, i są jeszcze oddziały milicyjne, które podlegają już innemu z Bonzów, którego stosunek do gangstera jest pomieszaniem pogardy z próbą odkrycia pod kogo jest ta osoba podwieszena. I teraz, taki przedstawiciel gangu oczekiwań której z w/w instytucji powinien spełnić?
Tow. Mariański, przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej w Gdyni, dzwoni do Wojewódzkiej Rady Narodowej, z pytaniem co ma robić, gdy przed swoją siedzibą ma tłumy strajkujących robotników? Góra odpowiada – twój problem. Tow. Mariański nie może spojrzeć w Kodeks Postępowania Administracyjnego czy Ustawę o Radach Narodowych, bo nawet jeśli będzie działał w zgodzie z nimi, to są jeszcze reguły partyjne. Niespisane reguły partyjne. Jest przecież funkcjonariuszem państwowo-partyjnym. Boi się więc góry i boi się robotników. Robotnicy są bliżej, więc ich stara się ułagodzić pierwszy, składając obietnicę, których uczynić nie mógł.
Solidarność gangsterska nie zawsze polega na tym, że „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Bliższa prawdy jest chyba zasada najsłabszy odpada. Mariański odpada. Reżyser pokazuje nam Mariańskiego w filmie jako takiego, człowieka który co prawda się boi, ale jest takim dobrym i skrzywdzić nikogo nie da. Tylko gdyby się Mariański nie bał, to może uczciwie robotnikom powiedziałby, że nie może złożyć żadnych zobowiązań, i robotnicy powinni uważać, bo władza jest zdeterminowana i ma siłę. Może ukamieniowaliby go, a może rozeszliby się do domu i miałby poczucie dobrze wykonanego zadania i uratowania wielu osób. Człowiek który się boi, strachem może narobić jeszcze więcej szkód, chociaż ma całkowicie dobre intencje. Takie ukazanie postaci to pewnie przyczynek do tego, aby budować opowieści o dobrych komunistach, którzy chcieli dobrze, nie chcieli krzywdzić, ale im po prostu to nie wychodziło. Tylko pytanie dlaczego nie wychodziło? No, tak ale „Czarny czwartek” jest filmem o ofiarach.
Innymi dobrymi komunistami w filmie jest szef POP w Stoczni Gdyni, który nie dopuszcza do aresztowania robotników chcących uwolnienia swoich kolegów z Komitetu Strajkowego. Dobrym komunista jest także Admirał Janczyszyn, w filmie pokazany jako ten, do którego dociera prowokacyjna ulotka skierowana do żołnierzy i zapowiadająca czwartkowe zajścia. Admirał próbuje zapobiec masakrze i zatrzymać komunikację w Trójmieście aby ta nie dowiozła robotników do zakładów pracy. Telefonuje do Wojewódzkiej Rady Narodowej. I ta mówi nie. A Admirał chciał, ale nie mógł. Bardzo chciał. Im bardziej chciał tym bardziej nie mógł. Nie mógł swoimi oddziałami zablokować torów. Nie mógł pojechać do żołnierzy, powiedzieć im że biorą udział w prowokacji i będą strzelać do własnych rodaków. Chciał. Nie mógł. Bo to zakończyłoby jego karierę. Jego kariera nie zależy od obywateli, jego kariera zależy od gangsterów. Znacząca różnica między państwem a mafią.
Żaden film i żadna książka jeszcze niczego Polaków nie nauczyła. „Pan Tadeusz” umocnił nas w przekonaniu, że całe zło spadające na Polskę to wina otaczającego świata, i tenże otaczający świat kiedyś musi to zrozumieć i zacząć błędy wobec Polski naprawiać. „Lotna” skierowała dyskusję nie na skutki naszej polityki zagranicznej ale na zagadnienia techniczne czy walczyliśmy lancami przeciw czołgom, czy jednak nielicznymi acz bardzo dobrymi karabinami „Urugwaj”, tudzież na dyskusję estetyczną – czy ten kawalerzysta Kossakowski to rzecz piękna, czy niepiękna. „Czarny czwartek” zaś rozczuli nas w łzach nad ofiarami, i w opinii, że nie jest dobrze zło czynić i miłość jest najważniejsza. O katach nic. Kaci są bezimienni. A jeżeli są koledzy katów, to chcą dobrze, choć nie mogą.
Uważny czytelnik i widz „Czarnego czwartku” zarzuci mi w takim momencie, że pomijam jasno pokazanych katów i złych ludzi – Gomułkę i Kliszkę. Pozwolę się znów ubrać w szaty adwokata Gomułki. Gomułka w filmie wzorowany jest na Hitlerze z „Upadku”. Mówi nie do rzeczy. Poci się. Krzyczy niezrozumiale. Porusza się krokiem Breżniewowskim, i panicznie boi się tow. Radzieckich. Czyżby to była taktyka zrzucania winy z filmowo nieobecnego Jaruzelskiego i tego co najwięcej zyskał na wydarzeniach grudnia 1970 roku – Gierka na tow. Wiesława?
Gomułka w grudniu 1970 roku miał 65 lat. Więc przeróbka na niekontaktującego staruszka wydaje się nieporozumieniem. Na tydzień przed masakrą na wybrzeżu podpisuje układ graniczny z RFN. Uznanie granicy zachodnich i naszych ziem odzyskanych to idea fix polityki Gomułki. To był polityk wychowany jeszcze na regułach międzywojennych gier dyplomatycznych, i doskonale wiedział, że Sowieci w każdej chwili mogą przehandlować nasze ziemie zachodnie, aby poprawić sobie relację z Niemcami. Więc trzeba było te nasze nabytki zabezpieczać. Próbował na różne sposoby. Poprzez ogłoszenie Europy Środkowej strefą bezatomową – Plan Rapackiego. W grudniu udało się z Willym Brandtem zabezpieczyć ziemie zachodnie prawnie. I teraz w cieniu tego sukcesu Gomułka chciał przeprowadzić podwyżkę cen. To jakby kłóciło się z politykiem, który nie kontaktuje rzeczywistości. Jeżeli Gomułka czegoś nie kontaktował to tylko tego, że za plecami miał „młodych Wilków władzy” – Jaruzelskiego i technokratów Gierka. I to w filmie nie zostało pokazane. Są tylko monologi Gomułki. Wreszcie czy Gomułka bał się tak mocno Sowietów, jak to przecież ekipa nie filmowego Jaruzelskiego tak panicznie się rokiem 1980/81 bała interwencji sowieckiej. Czy ten filmowy telefon do Gomułki od Breżniewa nie miał miejsce do kogoś innego i jakieś 10 lat później?
Film nawet nie odpowiada na pytanie, skąd wzięły się podwyżki. A wystarczyło przecież dać lektora i planszę na samym początku: „W grudniu 1970 roku Polska, w 25 lat po wojnie zapewniła sobie uznanie swojej zachodniej granicy. Jednak kraj stał na krawędzi zapaści ekonomicznej. Kolejna faza zbrojeń narzucona przez Związek Radziecki swoim satelitom zmuszała te kraje do przerzucenia sił na kosztowną produkcję zbrojeniową i tym samym obniżenia poziomu życia obywateli. Polacy nie mieli mięsa w sklepach, za to finansowali budowę kolejnych baz i lotnisk Armii Czerwonej na swoim terytorium”. Jedna mała plansza na samym początku. A tak Polak po obejrzeniu „Czarnego czwartku” będzie współczuł ofiarom – co samo w sobie jest piękne i szlachetne, będzie dostrzegał dobrych komunistów. Nienawidził Gomułki i Kliszki, i absolutnie nie zastanawiał się kto jest katem i do czego służyła masakra na wybrzeżu. Nie zastanowi się wreszcie nad mechanizmem działania partii komunistycznej w Polsce.  Bo przecież filmy, zwłaszcza polskie, nie są od tego aby uczyć.  
Grudeq
O mnie Grudeq

Konserwatywny, Prawicowy, Antykomunistyczny

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka