Reforma, reformować finanse, obniżać deficyt … pada od lewa do prawa z ust polityków, publicystów i ekonomistów. Najczęściej są to słowa, za którymi nie idą konkretne propozycje, a jeżeli już jakieś propozycje się pojawiają to jest to jedynie pudrowanie syfa, a tu trzeba sobie jasno powiedzieć, że reformy, które spowodują widoczną poprawę w finansach publicznych muszą boleć i to niestety muszą boleć bardzo. Prawdziwe oszczędności dadzą na przykład poważne ograniczenie wydatków na emerytury i renty. Niestety tylko w ten sposób będzie można coś „urwać” z kilkudziesięciu miliardów złotych długu publicznego, długu który mniej więcej w tej wysokości grozi nam rokrocznie przez najbliższe lata.
Tymczasem słyszymy powtarzane jak mantra propozycje reformy KRUS„ mundurówek” i ograniczenia administracji. Postulaty słuszne, jednak reformy te to w sumie góra jakieś marne 3-5 mld zł. Ograniczenie zatrudnionych w administracji o 40.000 osób to oszczędność wynosząca trochę ponad 2 mld rocznie. Natomiast nawet drastyczne zmiany w KRUS, choć chwytliwe, dadzą góra jakieś 1 mld zł oszczędności. Reforma emerytur mundurowych i to jedynie w przypadku, gdy sejm nie będzie sobie zawracać głowy prawami nabytymi, TK i strajkami przyniesie nie więcej niż 1,5 mld – 2 mld oszczędności roczznie. Należy jednak założyć, że Trybunał Konstytucyjny nie zgodzi się z odbieraniem praw nabytych i wtedy z reformy emerytalnej służb mundurowych przez najbliższe 15 lat oszczędności nie będzie wcale. Kwoty tych oszczędności w kolejnych latach będą wzrastać, jednak nie na tyle by zmniejszyć w sposób istotny te nieszczęsne, bo bardzo prawdopodobne 100 mld zł długu publicznego. No dobrze, a co zmniejszy?
W ubiegłym roku niedobór środków w ZUS to kwota ponad 60 mld złotych (wpływy ze składek 92 mld, wydatki 157 mld zł!!!!), którą trzeba było pokryć z budżetu Państwa. Nie rozwiąże tego problemu, ani zapowiadana w tym roku lepsza sytuacja gospodarcza w Polsce, ani przegarnięcie przez Rząd części strumienia środków płynących do OFE.. W latach, gdy nasza gospodarka grzała jak szalona wzrost wpływów ZUS z tytułu składek emerytalno-rentowych był na poziomie kilku miliardów złotych rocznie, ale niestety wydatki rosły szybciej. Później było tylko gorzej. Przy rocznych wzrostach wpływów z tytułu składek na poziomie ok. 4 mld zł (uwzględniłem obniżkę składki rentowej w 2008 roku) wydatki na emerytury i renty rosły o kilkanaście miliardów złotych rocznie. Takie różnice pomiędzy wpływami, a wydatkami spowodują, że po 2015 roku roczny deficyt ZUS może wynieść prawie 100 mld zł (wariant pesymistyczny), który trzeba będzie pokryć z wpływów do budżetu, a raczej zadłużając budżet Państwa o kolejne kwoty.
Jak z powyższego widać powoli przestaje nas być stać, a właściwie już nas nie stać na wypłatę rent i emerytur w obecnej wysokości.. Niestety obowiązujący sposób waloryzacji emerytur i rent, „poprawiony” przez Rząd PiS w 2007 roku (tak, tak poza obniżką składki rentowej była jeszcze druga „reforma” finansów publicznych tamtego Rządu), rokrocznie ten stan pogarsza. Sposób na rozwiązanie tego problemu wydaje się być niestety tylko jeden – obniżyć emerytury i renty. Pytanie tylko kto pierwszy taką propozycję złoży? PO, PiS, SLD, PSL, PJN?. Można oczywiście podnieś stawki składek na FUS np. o jakieś 30%, ale czy rzeczywiście wzrosłyby wtedy wpływy do ZUS? Niejaki Laffer twierdził, że może być odwrotnie i ja mu wierzę.
Uprzedzę atak i zawczasu jasno się zdeklaruję – nie jestem za eutanazją emerytów. Jest chyba lepsze rozwiązanie, o którym, o ile mnie pamięć nie myli, przebąkiwał kiedyś Pan Boni. Nie wiem dlaczego nie wyszło, tzn. wyszło jak wiele innych rzeczy tego rządu, niemniej pomysł polegał na tym, aby waloryzacja emerytur była kwotowa, a nie procentowa. Skutkiem takiego rozwiązania byłoby „spłaszczenie” emerytury t.j. de facto obniżka jedynie wysokich świadczeń. Jak wysokich to już decyzja polityczna, nie mniej nie wydaje mi się, aby któraś z wyżej wymienionych partii miała problem z zaakceptowaniem takiego rozwiązania.
Inne tematy w dziale Gospodarka