gschab gschab
248
BLOG

Moja jedyna Wigilia z dala od bliskich

gschab gschab Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

Tak jakoś się złożyło, że mimo przekroczenia już smugi cienia tyko raz spędzałem Wigilię i święta Bożego Narodzenia z daleka od rodziny, Rzecz miała miejsce w roku 1986 gdy jako młody (byłem jeszcze przed „obcinką”) żołnierz służyłem naszej socjalistycznej ojczyźnie. Spora część chłopaków pojechała na przepustki, który to zaszczyt niestety mnie ominął, w związku z czym czas ten spędziłem w jednostce w Gdyni na Babich Dołach. Jako Warszawiak miałem do domu dosyć daleko (kto by przypuszczał, że obecnie będę mieszkał ledwie kilka kilometrów od miejsca mojej ówczesnej służby), nie było więc możliwości aby wyskoczyć choć na krótko.

Już kilka dni wcześniej dało się odczuć świąteczną atmosferę, czyli młodzi bardziej niż zwykle szorowali swoje rejony, kadra i starzy zdecydowanie mniej się czepiali i tak ogólnie było swobodniej. Na polecenie kadry ganialiśmy do okolicznego lasu i wycinaliśmy dla nich choinki, dla każdego wg zamówienia – duża, mała, średnia, nikt przecież nie zhańbiłby się kupnem drzewka kiedy pod samym nosem jest las i darmowa siła robocza, która choinkę wytnie, sprawi i przyniesie do domu. Każdy (młodzi robili to przy okazji dokonywania zakupów dla starego wojska) znajdował również czas na wyskoczenie do sklepu i zaopatrzenie się w niezbędne w wojsku podczas świat zaopatrzenie. Kilka butelek na głowę było ilością wystarczającą.

W Wigilie od rana panował tzw. odbój, czyli zanikała fala i młodzi mogli przez całe święta cieszyć się równouprawnieniem (jedynym wyjątkiem było sprzątanie, które trzeba było robić). Pełen luz, prawie żadnych obowiązków, telewizja bez ograniczeń, ktoś przywiózł z domu magnetowid i stos kaset z filmami – całkowity wypas. Jednak im bliżej wieczora tym atmosfera siadała, każdy kto pozostał w jednostce stawał się coraz bardziej przygaszony. I choć na zewnątrz trzymał fason jednak choćby sama zwiększona ilość latających w powietrzu „kurew” wskazywała, że cos jest nie tak

Wieczorem wszyscy zasiedliśmy do wigilijnej kolacji, na którą przyszedł dowódca jednostki oraz szef sztabu, podzieliliśmy się wszyscy opłatkiem – jakoś zanikły różnice między starymi i młodymi szwejami, wysłuchaliśmy kilku barwnych opowieści ze strony dowództwa i zaczęliśmy jeść. Potrawy przygotowane przez kuchnię nie odbiegały od tradycji, był karp w galarecie, śledzie, barszczyk, pierogi różne słodkości itd. Atmosfera mimo miejsca była taka bardziej rodzinna.

Kiedy już kolacja się skończyła, a z kadry zostali tylko ci, którzy mieli służbę, zaczęło się likwidowanie świątecznej chandry. W końcu nie bez powodu od kilku dni było kupowane lekarstwo. Abstynentem nie jestem ale mam zasadę, że w Wigilię nie piję alkoholu, w ogóle. Tego dnia jednak zrobiłem wyjątek – zresztą nie ja jeden. Cała kompania, łącznie z dyżurująca kadrą oddała się alkoholowo-jedzeniowej (ostatecznie rodziny zadbały aby synom niczego w święta w jednostce nie brakowało) rozpuście.

Potem pierwszy i drugi dzień świąt, które wyglądały mniej więcej podobnie. W dzień wylegiwanie się w łóżkach, telewizja, wideo, wieczorem impreza.

Przebudzenie po świętach było bolesne, odbój się skończył, pobudka godzina 5 minut 30, poranna zaprawa (rewelacyjna przebieżka dookoła pasa startowego) i dalej do wojskowego kieratu, od którego (na szczęście) umiejętnie się wykręcałem – co opisałem w notkach jak służyłem w wojsku cz. I oraz cz. II.

Następne wojskowe święta spędziłem już w domu – co prawda na lewiźnie ale zawsze.

 

gschab
O mnie gschab

Wielbiciel rocka, piosenek Jacka Kaczmarskiego i żeglarstwa. Sybaryta

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości