Zbigniew Stonoga, znany tu i ówdzie z różnych akcji oraz swojego stosunku do fiskusa, opublikował na facebooku prokuratorskie akta dotyczące śledztwa w sprawie tzw. „afery taśmowej”. Szum się zrobił wielki jakby jakby Tatarzyn u bram stał, a tymczasem w zeskanowanych papierach niczego konkretnego nie ma – ot, jakieś opinie biegłych, jakaś decyzja o uchyleniu Markowi Falencie środka zapobiegawczego, jakieś informacje o zabezpieczonych śladach linii papilarnych czy DNA i protokół z przesłuchania Jana Kulczyka opowiadającego państwu prokuratorstwu do jakich knajp nie chodzi.
Jedyna korzyść z akcji to udowodnienie po raz kolejny, że złotousty Sienkiewicz (minister) miał rację mówiąc o państwie teoretycznym. Prokuratorskie akta dotyczące śledztwa w sprawie wyjątkowo bulwersującej poniewierają się po internecie a wynika z nich tylko tyle, że instytucja powołana do ścigania przestępców zajmuje się pierdołami. A Jacek Cichocki, szef kancelarii premiera i koordynator służb specjalnych lamentuje, że „to bezprecedensowa sytuacja w historii polskich wycieków. To największy wyciek z akt śledztwa w polskiej historii. (…) To dewastowanie podstawowego systemu funkcjonowania instytucji”. Kiedy patrzę na te „wycieknięte” akta to przychodzi mi do głowy jedynie to, że prokuratura zdewastowała się sama a publikacja sprawiła tylko, że dowiedzieli się o tym ludzie – podatnicy, którzy utrzymują ten bardak z własnych, ciężko zarobionych pieniędzy odebranych im przemocą w charakterze podatków.
W całej sprawie zastanawia mnie tylko jedno – kto odpowiada za wyciek? Wygląda to jak preludium do bitwy pomiędzy służbami tajnymi, jawnymi i dwupłciowymi (copyright Stanisław Michalkiewicz), a ściślej ludźmi z tychże służb chcącymi załapać się na stołki po jesiennym rozdaniu wyborczym...
