Rolex Rolex
5900
BLOG

1 SIERPNIA. WOBEC LEWIATANA.

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 114

Tych z Państwa, którzy zdecydowali się zapoznać z moim tekstem bardzo proszę, żeby zapoznali się również z moim tłumaczeniem eseju Orwella „Pisarze wobec Lewiatana” przeznaczonym dla POLIS, a umieszczonym w S24 i na portalu niezalezna.pl. Nie dlatego, że tłumaczenie jest moje (jeśli niedoskonałe, to właśnie z tego powodu), ale dlatego, że esej Orwella ani nie stracił ani na aktualności, ani na sile przekazu i precyzji argumentacji. Czytając go czujemy, że osadzony jest na początku epoki, która się kończy – przynajmniej w sferze ideologii - ale podstawowy, zdiagnozowany problem dotyczy nas w takim samym stopniu, w jakim dotyczył Orwella. Albo prawie w takim samym stopniu, bo jak to zwykle bywa w naszej trudnej historii wszelkie analogie z Zachodem Europy są nietrafne o tyle, że w naszych schodach stopnie są dziesięć razy wyższe. Orwell był pisarzem, więc zajmował się sobą i własną kastą, ale wedle mojego najgłębszego przekonania jego esej można – przykładając do dzisiejszych czasów – odebrać jako problem całej inteligencji w czasach politycznego i propagandowego naporu o sile nieznanej w dziejach. A my jak zwykle mamy szczęście znaleźć się na pograniczu wszelkich możliwych politycznych i geopolitycznych ciśnień, a więc w oku cyklonu, który przetacza się przez świat nakładając się na kryzys porównywalny z tym z lat trzydziestych, ale tym razem – i większy, i głębszy, i jeszcze bardziej chyba nieprzewidywalny.

Paszport Lewiatana

Pierwszym problemem, który z Lewiatanem się wiąże jest ten, że Lewiatan nie jest nasz, ale cudzy, obcy. Nie trzeba wykonywać wielkich intelektualnych łamańców, żeby dostrzec, że cała kancelaria prezydenta RP, włącznie z pryncypałem „gada po rusku” i nie zdarzyło jej się nigdy zająć propolskiego stanowiska ani w relacjach polsko-rosyjskich, ani w relacjach z innymi krajami. Opłacane z haraczu polskiego podatnika biuro załatwia Rosjanom na świecie sprawy, które Rosjanie zlecają; a to lobbuje za G-20, a to dwoi i się i troi, by odtworzyć Prusy Wschodnie ze stolicą w Kaliningradzie, dołożyć do tego dawny korytarz plus Gdynię i pas wybrzeża po Władysławowo, i wpuścić do strefy Schengen dziesiątki tysięcy młodych, wysportowanych mężczyzn, na co dzień stacjonujących w bazach wojskowych Bałtijska i Kaliningradu, wraz z fantami, które przemycą. Nie sposób nie zauważyć, że choćby w tym ostatnim z przywołanych przykładów korzyści Polski wynoszą zero, a możliwe zagrożenia są niewyobrażalne.

Jeśli jakiś, ostatni z naiwnych, restauratorów bądź hotelarzy roi sobie, że lobbysta Bronisław Komorowski właśnie zapewnił mu setki zamożnych i szczęśliwych wczasowiczów mówiących specyficzną, ale jednak odmianą języka Puszkina, to zmieni zdanie przy okazji zapłacenia pierwszego rekietu. Mieszkańcy jednego z najbardziej zdewastowanych społecznie i trapionego bujnym rozkwitem przestępczości pozostającej w ścisłym aliansie z administracją regionów Rosji, nie przyjadą do Polski pieniądze wydawać (bo ich nie mają), ale zarabiać, i potrzeba kolejnego naiwnego, który może sądzić, że rzucą się na polskie budowy albo na wykopki ziemniaków. Rosjanie to dumni ludzie, na dodatek zdesperowani, a na koniec posługujący się sprawnie bronią, czego o hotelarzu i restauratorze powiedzieć się nie da, a ja się nie założę, że polska policja włada tą bronią z taką samą sprawnością jak przyszli „turyści”.

Drugi ośrodek władzy – ośrodek rządowy – to amalgamat różnych osobistych biznesów, który wynajmuje się do realizacji obcych interesów temu, kto więcej zapłaci, ale trzeba tu uczciwie zauważyć, że nie jest aż tak jednostajny na odcinku bycia korumpowanym, i z równą swadą podpisuje zabójcze dla gospodarki kontrakty gazowe z kontrahentem rosyjskim, dofinansowuje niemieckie i francuskie banki z polskiej rezerwy walutowej, jak i kontakty drogowe z hochsztaplerem polskim. Na tym wyczerpuje się niestety rozumienie patriotyzmu ośrodka rządowego, i jest to rzecz nie podlegająca dyskusji, to znaczy ja każdą propozycję dyskusji w tym zakresie uznam za stratę czasu i nie podejmę. Jaki jest koń, każdy widzi.

Imperatyw udziału w polityce jest więc w przypadku polskiego inteligenta o wiele silniejszy niż to było w przypadku inteligenta angielskiego w czasie, kiedy Orwell pisał swój esej. „Im” chodziło o realizację takiego lub innego, utopijnego bardziej lub mniej, ideału we własnym kraju, nam chodzi o życie. Esej Orwella jest napisany za późno w tym sensie, że lepiej byłoby dla nas (dla większej zgodności kontekstów), gdyby Orwell napisał go nie w 1948, ale jakieś sześć lat wcześniej, a najlepiej na jednej z okupowanych wysp Kanału LaManche.

Imperatyw oporu

Wybór polskiego inteligenta jest jasny: czynnie, biernie, nieustannie, dorywczo, samopas lub w grupie musi stawiać opór. Inaczej przestanie być inteligentem, bo inteligencja to przede wszystkim kategoria duchowa; sama sprawność umysłu to jeszcze nie wszystko, albo dużo, dużo za mało. Wśród sowietów nie brakuje ludzi inteligentnych, ale nie stanowią inteligencji, bo podstawową kategorią opisującą inteligenta jest wolność, a tej nie ma w zrzeszeniach stadnych. I właśnie wolność to dobro, której zachowanie wymaga oporu. Oporu bezdyskusyjnego, totalnego, bezkompromisowego. Nie ma dyskusji ze szmalcownikami, kapusiami, agentami, i wykonawcami rozkazów płynących z Kremla, czy z innej stolicy. Magadalenka była zbrodnią na duchu narodu – godziła w podstawy poczucia sprawiedliwości; drugiej Magdalenki naród nie wytrzyma, choćby nawet ludziom miało żyć się dostatniej (choć jak uczy historia zazwyczaj żyje im się dostatniej tak długo, jak długo poluzowana jest gospodarcza smycz, a ta jest tak silnie sprzężona ze smyczą polityczną, że nie można ich rozdzielić, więc tak czy siak kończy się braku kiełabasy). Z „nimi” nie ma dyskusji, i nie obejmuję tym określeniem wszystkich, którzy na skutek oszustwa edukacyjnego ostatniego dwudziestolecia nie nabyli zdolności krytycznego myślenia, ale tych, którzy świadomie służą obcym interesom w jakiejkolwiek bądź formie. Imperatyw oporu obowiązuje do czasu odzyskania niepodległości przez jakąkolwiek siłę polityczną do tego zdolną.

Pracy u podstaw nie odrzucam a priori, ale nie należy jej poświęcać w chwili bieżącej aż tak wiele uwagi. Z tego prostego powodu, że żyjemy w społeczeństwie bezrefleksyjnym, o pogarszającej się z roku na roku umiejętności krytycznego myślenia. Jeśli ktoś go nie nabył w procesie edukacji, nie nabędzie nigdy, a w drodze samego procesu edukacji stracił tak zwany „zdrowy rozsądek”, który zawsze pozwala na nawiązanie nici porozumienia. Polacy dzielą się na dwa narody – taką tezę postawiłem już dawno. Jeden to naród sowiecki, z którym dzielimy język, ale nic ponadto. Dyskusje nie mają sensu, bo jesteśmy ipso facto wrogami, a powodzenie jednego musi pociągać klęskę drugiego – nie uda się tu wypracować żadnego kompromisu.

Naród Polski dzieli się również; na skutek doświadczeń totalitaryzmu, gilotynowania inteligencji, polski patriotyzm jest budowany na emocjach; silne emocje i propaganda wyznaczają przyłączenie się bądź odrzucenie do politycznych grup. Są Polacy poddający się propagandzie sowieckiej w dobrej wierze, i bez świadomości, że ta propaganda właśnie taka jest – sowiecka; inni odrzucają ją również raczej w oparciu o emocje niż w oparciu o racjonalne przesłanki (a patriotyzm powinien być racjonalny). Patriotyzm zbudowany na emocjach jest dobrym patriotyzmem na dziś, bo jest patriotyzmem silnym, i wobec czego nie ma co przy nim grzebać; na racjonalizowanie patriotyzmu przyjdzie czas później. Natomiast stosowanie perswazji wobec emocjonalnych ofiar propagandy rządowej jest prostą stratą czasu. Po przełomie poddadzą się nowej rządowej propagandzie równie bezboleśnie; kształcić należy ich dzieci.

Mechagodzilla kontra Gigant

Imperatyw oporu wynikający z oceny okupacyjnej rzeczywistości nie powinien nam przesłonić oczywistej prawdy, że w imię wolności nie należy z niej nigdy rezygnować, w przeciwnym razie pokonamy Mechagodzillę, żeby dowiedzieć się, że znaleźliśmy się pod rządami Giganta. Pokusa samonarzucenia sobie totalnej metody myślenia w starciu z totalitaryzmem jest duża, ale tej metody przyjęcie równałoby się klęsce, bo nie ma dla idei wolności większego znaczenia, który potwór i z jakich powodów jej odmawia. Bądźmy – jak radzi Orwell – „najbardziej niechcianą guerillą na flance regularnej armii”, bo jesli regularna armia upadnie w boju z powodu złego przygotowania bądź militarnej niekompetencji dowódców, pozostanie przynajmniej guerilla, ze swojej istoty trudniejsza do wyeliminowania.

Niezależnie od tego jaką poprzemy dzisiaj siłę polityczną, a należy poprzeć te zdolną do odebrania władzy łajdakom, nie podpisujmy tej sile ideologicznych weksli in blanco pamiętając, że o sile narodu decyduje jak największa liczba wybitnych i niezależnych „osób”, a nie „masa”. Zwalczanie syndromu „leminga” poprzez tworzenie armii lemingów biegnących w zapamiętaniu w przeciwnym kierunku nie ma najmniejszego sensu. Tylko w pełni ukształtowana „osoba” może się rozwijać i formułować postulaty wobec społecznej rzeczywistości, zawierać dopuszczalne kompromisy, i zgadzać na poddanie się ograniczeniom wolności osobistej wynikające z wymagań życia wspólnoty. Tworzący się dzisiaj wspólny front przeciw coraz to lepiej widzianemu łajdactwu, do którego już wkrótce dołączą miłośnicy kiełbasy, której zabraknie (i wtedy nastąpi przełom), wydaje się – wobec oczywistego wspólnego wroga – homogeniczny, ale to mylne wrażenie.

Jest naszym obowiązkiem popierać marsze w obronie wolnych mediów, tak jak jest naszym obowiązkiem popierać główny, polityczny nurt walki o wymierzenie kary winnym Smoleńska, ale nie mamy obowiązku przyjmować całego ideologicznego zestawu przekonań głównych koalicjantów, nie wolno nam żyrować politycznych i propagandowych instrumentów służących wyłącznie zwycięstwu, a ubranych w kostium „poszukiwania prawdy”. Prawo i obowiązek polityka posługiwać się takimi instrumentami przy wyborze mniejszego zła, nasze prawo nie brać udziału w warstwie propagandowej tak rozumianej polityki.

Pułapki politycznych taktyk, czyli jak Puchatek kopie dół, w który sam wpadnie

Myślę, że wielu Czytelników Polis podziela nieodparte wrażenie oglądania swoistego teatru grozy połączonego z teatrem absurdu, co mogłoby być zajmujące, gdyby na scenie nie doszło do rzeczywistego mordu. Co do samego mordu, to wiemy tyle, że się wydarzył, ale oprócz tego nie wiemy już nic, a jeśli wiemy, to nie potrafimy tego dowieść ze stuprocentową pewnością. Pewne jest jedno – zbrodnia, która się wydarzyła jest tak mroczna, że ze względów politycznych jej odsłonięcie wydaje się większości czynnych polityków zbyt groźne, a przy tym taktycznie błędne.

Ja osobiście mam głębokie przekonanie, że prawda o szczegółach zbrodni jest znana, nie tylko za granicą, ale również w Polsce. Z powodów taktycznych podjęto decyzję (artykułowaną niejednokrotnie wprost), że najpierw musi dojść do zmiany władzy, a dopiero później będzie można uruchomić (w zasadzie stworzyć) mechanizmy służące jej stopniowemu odsłanianiu. Nie jest to ani nic nowego, ani wyjątkowego. Przypomnijmy, że w przypadku zamachu bombowego nad Lockerbie też zapadłą początkowa decyzja, by nie ujawniać rzeczywistego przebiegu zdarzenia ze względów bezpieczeństwa, a dopiero bezkompromisowa postawa ojca jednej z ofiar, przypadkowo związanego ukończeniem wspólnej, elitarnej uczelni z establishmentem, doprowadziła do zmiany tej decyzji i do podniesienia kurtyny.

Wybór „mniejszego zła” i poświęcenie prawdy na rzecz skutecznych instrumentów walki z okupantem jest zrozumiały, ale nie można pozostawiać go bez głosu sprzeciwu. Nie tylko z powodów moralnych, ale również z powodów taktycznych. Oparcie propagandy wojennej na jednej, wybranej kontr-wersji kłamstwa (hipotezie), polegającej na udowodnieniu fałszywości propagandy przeciwnika niesie ze sobą przyszłe niebezpieczeństwo zawalenia się całego gmachu argumentacji. A klucz do destrukcji ciągu hipotez jest właśnie w rękach przeciwnika.

 

Trwać, ale po co? O „bramie” i „pijaku”

Nie mogę nie oprzeć się wrażeniu, że wszystkie działające siły polityczne w Polsce są programowo niezdolne do całościowego ujęcia i podjęcia próby rozwiązania dylematu istnienia Polski w świecie; że wszystkie one postrzegają Polskę, jako przełożenie jakichś obcych interesów w regionie, czy to – jak w przypadku rządzącej bandy – Rosji i Niemiec, czy to – jak w przypadku opozycji – Ameryki. Orientacja na Amerykę, przy założeniu zmiany władzy w najbliższych amerykańskich wyborach prezydenckich ma oczywiście głęboki sens – tak musi zachowywać się naród bezbronny – ale zadaniem „resztówki” po polskiej inteligencji jest zbudować zręby etosu Polaka w XXI wieku. Odpowiedzieć na pytanie: po co nam to? Jaki jest sens trwania?

Bez określenia tego sensu wymrzemy i tak stając się w najlepszym wypadku zapleczem rozrywkowo-aprowizacyjnym obcych wojsk; terytorium na którym obca armia realizuje swoje mocarstwowe interesy nie szkodząc zbytnio tubylcom sprzedającym lokalną odmianę wieś-maca i kurczak-tikka zapijanych kolą z bimbrem.

Uzależnienie od „swiatowego żandarma” jest również niebezpieczne z tego powodu, że zabija w narodzie myślenie o konieczności zapewnienia możliwości samodzielnej obrony terytorium i obywateli. Wiemy, mniej więcej, jak wygląda świat dziś, ale pojęcia mieć nie możemy jak będzie wyglądał choćby za 25 lat. Naszym pierwszoplanowym obowiązkiem jest działanie na rzecz odbudowy cywilizacji łacińskiej najpierw w kraju, a potem poza nim. Taki testament pozostawili nam wielcy Polacy XX wieku, w tym Ojciec Święty Jan Paweł II i kardynał Wyszyński. Ofiara złożona w czasie II Wojny Światowej i po niej, kiedy ubeckie katownie likwidowały resztki inteligencji, byłaby złożona na daremno, gdybyśmy tego wyzwania nie podjęli. Było rzeczą politycznie rozsądną pójść za dzikimi z Zachodu przeciw sowietom bądź z sowietami przeciw Prusakom, ale nie mogliśmy przyłączyć się ani do jednych, ani do drugich, bo przynależeliśmy do innego, wyższego cywilizacyjnie świata; świata, z którego Niemcy wyemigrowały pod przywództwem Hohenzollernów, a Rosja nigdy się nie wprowadziła, wbrew wysiłkom niemieckiej dynastii Romanowów. Świat anglosaski, z którym łączymy dzisiaj nasze nadzieje, jest nam również obcy, choć w o wiele mniejszym stopniu niż światy naszych sąsiadów. Oprzeć się na jego sile militarnej dzisiaj, gdy zagrozić zbrojnie jest nam w stanie Białoruś, jest rzeczą roztropną; włączyć się entuzjastycznie i bezkrytycznie w świat jego idei to samobójstwo.

Łakniemy jak kania dżdżu wytłumaczenia sensu naszego istnienia jako wspólnoty. A tego sensu nie da się zaprojektować, trzeba go wywieść z dziejów, z obrzędu, obyczaju i charakteru; zdegenerowany, na wpół-zapomniany, wyśmiany, ale on jest; jest w nas. Trzeba z niego jedynie uczynić skuteczne narzędzie do zmierzenia się ze współczesnością. Pomiędzy Wisłą, Odrą, i Bugiem, właśnie tu, gdzie nas wykołowali Czech z Rusem odwracając uwagę od geopolityki bajeczkami o orlich gniazdach, nie ma miejsca na słabość i brak organizacji, tak jak nie ma dla nich miejsca w fabryce amunicji. Czy nam się to podoba, czy nie, siedzimy na wielkim składzie prochu, a nasze życie jest zawsze zagrożone; a jest tym bardzie im więcej się dowiadujemy o geologicznych bogactwach, które się pod polską ziemią kryją.

I jeśli zastanawiamy się nad koniecznym w chwili dzisiejszej sojuszem z Ameryką, to musimy się również zastanowić nad ceną tego sojuszu i jego perspektywami. Sprawę można sprowadzić do jednego pytania i wyjaśniającej wszystko odpowiedzi, a mianowicie: czy USA zgodzą się w przyszłości na to, by Polska stała się mocarstwem atomowym, tak jak są nimi Anglia i Francja? Jeśli Państwo wątpicie, to macie Państwo gotową odpowiedź, bo Polska musi być mocarstwem atomowym, jeśli chce trwać w dzisiejszym świecie, tak jak mocarstwem takim musi być Izrael, Indie i Pakistan. Kto mocarstwem nie jest ten jest biedny i zaropiały, a po terenie hulają mu obce wojska. Iran upadnie nie dlatego, że chce mieć broń atomową, ale dlatego, że chce ją mieć zbyt bojaźliwie i nieroztropnie, albo też jej mieć nie pragnie, podobnie jak czynił to Irak. Istotą obrony i zachowania narodu przy życiu w dzisiejszym pazernym świecie jest niestety potencjalna zdolność do wysadzenia siebie wraz z połową globu w powietrze. Jest tak, bo współczesny świat jest areną rywalizacji interesów niepopartych żadną ideą. Jest to świat pogański. I bez uświadomienia sobie tego faktu złudzenia tych czy innych grup rozpolitykowanych Polaków będą zawsze płonne.

Albo przyjmiemy z pokorą nasze dziedzictwo i przeznaczenie, którym jest odbudować, a potem poszerzać granice cywilizacji łacińskiej na pogański Wschód i jeszcze bardzie pogański Zachód, albo skonstatujmy z radością fakt, że rząd Tuska liberalizuje przepisy dotyczące produkcji i sprzedaży bimbru, bo w końcu o to nam z tą wolnością chodzi. Z założenia nie zajmuję się paranaukowymi bzdurami, ale jest jedna, którą odnotowałem, bo była trafna, rzecz jasna przez przypadek. Otóż jest taki zabobon zwany gematrią wywodzący się z żydowskiej kabały (o ile się nie mylę), wedle którego hebrajskim słowom zapisanym w hebrajskim alfabecie odpowiadają liczby, a różne słowa o tej samej liczbie mają między sobą związek. I taka gematryczna analiza rzeczownika „Polak” ma związek z dwoma innymi słowami, które mogą nam się jawić jako alternatywa naszego przyszłego losu. Te słowa to „brama” i „pijak”. Wybór należy do nas, ale ja obstaję przy przypadkowej trafności zabobonu w naszym przypadku. Nic pomiędzy, żadnych złudzeń Panie i Panowie.

Nie oddamy ani guzika

Niesieni oburzeniem, smutkiem i pragnieniem sprawiedliwości jednoczymy się dzisiaj przeciw zbrodniarzom obcym i wewnętrznym licząc na polityczną zmianę, którą umożliwi wymierzenie sprawiedliwości. Smoleńsk domaga się prawdy, a potem sprawiedliwości i zadośćuczynienia. To prawda. Oświęcim i Kołyma wciąż czekają na sprawiedliwość. Potomkowie wywiezionych do Kazachstanu również, zamordowani w Katyniu, Ostaszkowie, Miednoje doczekali się części prawdy, ale nie doczekali się nawet rehabilitacji, o zadośćuczynieniu dla rodzin nie wspominając. Prawdy, sprawiedliwości i zadośćuczynienia nie doczekały się ofiary sowietów i polskich sowieciątek. Sowieciątka palą cygara i brylują w Zachodniej Europie, a to Przemyk, Pyjas, Niedzielak, Zych, Popiełuszko nie żyją. Smoleńsk nie jest historycznym ewenementem, ale dziejową koniecznością – następstwem pozostawienia kraju w łapach łajdaków i nierozliczenia ich zbrodni. Na co liczyliście? Że będą się przyglądać jak bojaźliwie i kunktatorsko zabieracie się za rozliczenia? Jak rujnujecie majątki zbudowane z owoców zbójeckiego rzemiosła? Jak dokonujecie zamachu na wywalczone w Magdalence prawo do łupienia kraju, w którym według pewnego noblisty mieszkają masowo gamonie i głupcy?

Największym problemem zakończenia w Polsce etapu komunizmu jest brak przywództwa, podobnie było w Polsce przedwojennej, choć kompetencje przywódców stały na o wiele wyższym poziomie. Załóżmy, że nadejdzie taki etap w naszej historii, kiedy doczekamy się własnych rządów, tak jak doczekaliśmy się własnych rządów po listopadzie 1918 roku. II Rzeczpospolita jest dla wielu z nas ostatnim wspomnieniem polskiej państwowości, do niej przykładamy miary, i dzięki temu „mierzeniu” uświadamiamy sobie, że dzisiejsze państwo nie jest ani suwerenne ani niepodległe, ani nasze. Demokracja nie jest tu żadnym wytłumaczeniem. Po dziesięcioleciach komunizmu nadajemy się na republikanów wybierających swoją reprezentację, jak pacjenci szpitala wariatów na elektorów dyrekcji i sanitariuszy. Wygrają ci, którzy będą szczerzej zapewniać, że w placówce jest czterech Napoleonów (nadmiar nie szkodzi, a wręcz ubogaca lokalną społeczność), siedmiu Aleksandrów Macedońskich, czterdzieści Joann d’Arc, pięć Szymborskich, oraz po jednym klęczniku, lodówce, i zestawie głośnomówiącym.

Problemem polskiego międzywojnia było to, że polskim elitom nie udało się tego odzyskanego tworu utrzymać przy życiu. Wprowadzony kult jednej myśli przewodniej uśpił naród, który po 1 września tułał się po szosach rozstrzeliwany bezkarnie z powietrza. Państwo inżynierów i buchalterów, ideowców w imię postępu i sprawiedliwości społecznej, oraz miłośników wielkiej zawodowej armii, padło pod ciosami producentów większej ilości stali i janczarów ze wschodu. Mit sukcesu i monopolu na prawdę uśpił Polaków, którzy do końca wierzyli, że „nie oddamy ani guzika”. Oddaliśmy wszystko, „guzik” to zostało.

I oddamy jeszcze nie raz, jeśli po raz kolejny zgodzimy się na narzucenie nam jednostajnej i wyjaławiającej wizji przyszłości. Świat jest dzisiaj tak niestabilny jak nigdy, więc wszystko jest możliwe – całkowite przemeblowanie, znikanie i pojawianie się państw, a więc i my mamy szansę. I jeśli po raz kolejny w dwustuleciu przytrafi nam się możliwość skorzystania z chwilowej próżni, to co dalej? Drugie dwudziestolecie? Nie można zaprzeczyć, że klimaty fajne, ale koniec tragiczny.

Zamiast przypominać o polskim losie w obozach koncentracyjnych i końcach żywotów w dole z wapnem zastanówmy się lepiej jaki model przywództwa i jaki model państwa trzeba zbudować by ochronić i przed obozem, i przed dołem.

 

W obronie Sokratesa

Jeśli historia czegoś uczy, oprócz tego, że niczego nas nie nauczyła; jeśli z dziejów można wysnuć jakąś prawidłowość, to chyba taką, że to nie pancerze i oręż tworzy cywilizacje i wywyższa jednych nad drugimi, ale bezbronni głupcy, którzy patrzą w niebo i liczą gwiazdy. Przekonanie Hellenów o wyższości na barbarzyńcami było przekonaniem wynikłym z poczucia cywilizacyjnej wyższości, a ta brała się z rozumienia potrzeby kultywowania wolności. Persja poległa nie pod Maratonem, Platejami, czy Salaminą, ale o wiele wcześniej, kiedy stworzyła azjatyckie ohydztwo – imperium niewolników zarządzane przez satrapów. Stajemy dzisiaj w Polsce u progu bitwy o wolność wymiany myśli, ale już na jej początku daliśmy sobie narzucić swoistą wizję „wolności” opartej o dopuszczenie do przestrzeni wymiany myśli dwóch, ściśle określonych i koncesjonowanych obozów.

Wolność myśli polega na szerokiej platformie wymiany niezindoktrynowanej myśli, a nie na daniu prawa do wyboru dwóch politycznych obozów realizujących propagandowe zadania. Jest jasne i oczywiste, że jeden z nich jest obcy, a drugi nasz, ale właśnie dlatego nie zajmujmy się tym obcym, bo to obóz niewolników zarządzany przez satrapów, ale naszym. Pamiętajmy, że to nie Sparta pokonała Persów. Sparta była zdolna do tego by polec i opóźnić pochód; do pełnego zwycięstwa potrzebowała Aten – kupców, stolarzy, murarzy, i świrusów. Inaczej rzecz ujmując – potrzebowała ducha Polis.

Doświadczyliśmy, co dla mnie osobiście było dość ważnym przeżyciem, niezdolności obozu patriotycznego do tolerowania zasadnych pytań i starcia poglądów. Stosowano różne argumenty, w tym ten jeden najmniej uczciwy, argument z wojny, bo cóż to za wojna, której nie ma się odwagi ogłosić i wziąć na barki konsekwencje jej ogłoszenia? Jeśli to jest wojna, to należy wyłączyć się z życia parlamentarnego, bo jest jedynie atrapą, i oprócz diet nie przynosi żadnych korzyści. Jeśli rząd polski to rząd zdrady, to nie uwiarygadniajmy go stając w szranki z partią go tworzącą w quasi-demokratycznych wyborach. Z kim w szranki stajecie? – chciałoby się zawołać – z Volksdeutschami i Wandą Wasilewską? Przecież to nie ma najmniejszego sensu!

I najważniejsze: mamy – a ten akapit piszę po ogłoszeniu drukiem raportu inżyniera Szuladzińskiego – pewność, że raport Millera jest oszustwem, a do zaistnienia zdarzenia likwidacji polskiej delegacji w Tu-154 10 kwietnia 2010 nad Siewiernym konieczne jest założenie eksplozji wewnątrz Tupolewa. Mamy ciąg faktów. Po pierwsze, odczytanie zapisów urządzeń pokładowych dokonane przez profesora Kazimierza Nowaczyka, po drugie – wykazanie, że opisane w raporcie Anodiny/Millera zderzenie z brzozą, konieczne do zapoczątkowania sekwencji zdarzeń prowadzących do lądowania „na plecach” (co i tak nie tłumaczy rozmiaru zniszczeń, ale pomaga tumanić coraz gorzej edukowany naród) fizycznie nie mógło mieć miejsca; po trzecie mamy nie ulegające wątpliwości stwierdzenie, że efekt widoczny w postaci rozkładu, ilości, i stanu szczątków – przy założeniu położenia samolotu na wysokości, na której się znajdował według odczytanych parametrów lotu – musiało się dokonać przy udziale siły tak potężnej, że jej wystąpienie może tłumaczyć jedynie eksplozja wewnątrz skrzydła i wewnątrz kadłuba. I wszelkie inne próby wytłumaczenie tego faktu, my patrioci, z góry uważamy za „ruskie wrzutki” i „działalność agentury”. Przyjmijmy na moment, że to jedyne wytłumaczenie fenomenu polanki smoleńskiej – sekwencja wybuchów wewnątrz kadłuba.

Więc co potrzeba jeszcze by radykalizować działania? Dlaczego politycy opozycji trwają przy legitymizowaniu ludzi odpowiedzialnych za zamach terrorystyczny na najwyższych urzędnikach państwowych i na sztabie polskiej armii?

Przecież po drugiej stronie są zastraszeni tchórze, ci którzy ich straszą są zdeterminowani, gotowi do wszystkiego, ale nieliczni, a Rosja nie zadecyduje się na militarną interwencję w obronie zamachowców, bo tym samym potwierdziłaby swój udział.

Czemu cofamy się zawsze o pół kroku przed oczywiście narzucającym się stwierdzeniem, że ten rząd, ten prezydent, ten układ biznesowo-polityczny nie ma żadnej legitymacji do sprawowania władzy, i – co więcej – nie ma prawa do brania udziału w żadnych demokratycznych procesach. Załóżmy, że z jakichś powodów kolejne wybory wygra ponownie Platforma Obywatelska i w koalicji z Ruchem Palikota stworzy rząd z Palikotem jako premierem. Niemożliwe? Możliwe tak samo jak uzyskanie przez dzisiejszą opozycję ponad 60% głosów w wyborach, a tylko to coś naprawdę daje. I co wtedy? Co będziemy mówili młodzieży, tej która się właśnie uczy polityki, a ma się również nauczyć patriotycznych postaw? „Tak to jest kolejny rząd ludzi odpowiedzialnych z tragedię smoleńską, część z nich jest odpowiedzialna za udział w zamachu, a my zgłaszamy nasze projekty ustaw i krytykujemy brak wet prezydenta”. Trochę by to przypominało kalkulację części obozu narodowego z Piaseckim, ale on przynajmniej mógł się tłumaczyć, że miał przeciw sobie całą sowiecką armię i sowiecki aparat przemocy – strzelali w potylicę, mordowali masowo i wsadzali do więzień.

Czy ja wzywam do wojny domowej? Ależ skąd. Ale przynajmniej otwarcie mówmy o takiej możliwości – przecież niczego innego obóz rządzący się nie boi. Jeśli rządzący zaczną przegrywać w sondażach, to cóż mogą zrobić? No cóż mogą zrobić ludzie, których po przegranych wyborach będziemy włóczyć po sądach, i spośród których co najmniej kilkunastu prominentnych musi trafić do więzienia na długie lata, bo przecież wysadzono w końcu polską delegację w powietrze przy użyciu materiałów wybuchowych zainstalowanych wewnątrz samolotu w Warszawie, a nie w Moskwie? Wszystko, żeby utrzymać się u władzy, włączając w to prowokacje, skrytobójstwa, zamachy terrorystyczne... Przecież pokazali, że są do tego zdolni, a my nie mamy wątpliwości. Czy może jednak jeszcze mamy? I przecież w tym kontekście trzeba się przyglądać paraliżowi wszystkich służb, od BOR-u po wywiad i kontrwywiad; to z tej perspektywy trzeba oceniać rozdzielanie wizyt i pracę kancelarii premiera. Czy nie? Czy jednak nie jesteśmy pewni, a jeśli nie jesteśmy to jakiego rodzaju dowodu potrzebujemy? Potwierdzenia ekspertyz badaniami wraku? Nonsens, to tak jak byśmy w przypadku, gdyby rząd Rosji nie pozwolił na ekshumacje w Katyniu i nie przyznał się do zbrodni w czasach Jelcyna, na wszelki wypadek mówili, że zawsze jest szansa, że dwadzieścia tysięcy żołnierzy popełniło jednak samobójstwo z tęsknoty za krajem. No jest taka, teoretyczna możliwość?

A co się stanie, jeśli rząd rosyjski odda wrak i nie będzie na nim żadnych śladów materiałów wybuchowych, a może wyprodukować dowolny wrak, bo jest producentem tego typu samolotu, to co? Będziemy zarządzali tymi trzydziestoma procentami polskich obywateli dręczonych przekonaniem, że zbrodnia nigdy nie zostanie ukarana, a sprawcy śmieją się nam w nos dalej budując ekonomiczne i medialne imperia w coraz bardziej zdewastowanym kraju?

Jeśli tak miałoby być, to rzeczywiście finis Polonia, bo ludzie tak skatowani psychicznie to są po prostu psychole, z którymi nic się nie da budować ani tworzyć. Będziemy mieli dwie grupy niewolników – nieświadomych niewolnictwa i dlatego szczęśliwych, i tych sfrustrowanych, ale też pogodzonych, bo przecież nic zrobić się nie da.

Efekt pozostawienia sprawy smoleńskiej w stanie, w jakim ona jest, a więc – do czasu przeprowadzenia badań na wraku, który jest w Rosji (i nigdy nie znajdzie się w Polsce, a jeśli się znajdzie to nie będzie na nim żadnych śladów) – to jest coś gorszego niż zaprojektowana przez oficerów GRU i KGB wraz z rzeszą agentów klęska „Solidarności”. Poczciwi ludzie łazili po zakładach pracy i powstrzymywali „radykałów” przed jakimikolwiek gwałtownymi akcjami. Efekt – społeczna apatia, z której nigdy się nie wydobyliśmy.

Owszem, znajdzie się zawsze grupa ludzi, którzy spełnią się jeżdżąc po świecie z dowodami (prawie, że stuprocentowymi, bo dopóki się ich nie potwierdzi...), ale ja dziękuję za takie ekstrawagancje, bo są bezcelowe. Lepiej wykształceni ludzie Zachodu okażą nam swoje wsparcie i zrozumienie, a potem kupią gazetę i odnotują ze zdziwieniem, że 50% społeczeństwa popiera ludzi, o których właśnie usłyszeli, że powinni stanąć przed Wysokimi Trybunałami. To oni mają się zaangażować (albo ich państwo) w organizowanie wymierzania tej sprawiedliwości?

A tak zwana opinia publiczna Zachodu? Masy? Powiem wam, co myślą masy. Kiedyś zrobiłem prezentację smoleńską dla kolegi Irlandczyka. Wytrzymał do połowy, a potem machnął ręką i zapytał: „OK, mate, but why didn’t you kill these bastards?”. I tu się kończą wszelkie próby pozyskania „pomocy międzynarodowej”. Pomaga to się Gruzji, bo tam ludzie jednak z bronią w ręku stawili czoła inwazji mocarstwa – wojsko wypełniło swoja powinność, nawet jeśli do zachowania niepodległości potrzebne było wsparcie z zewnątrz. Kadafi rządziłby do dzisiaj, gdyby po świecie jeździli libijscy intelektualiści pokazując prezentacje dokumentujące zbrodnie reżimu.

Dzisiejsza sytuacja nie przypomina wojny, ani przygotowań do niej, bo ani mobilizacji, ani szkolenia młodzieży, a nawet łbów się nie goli – z wojny pozostał obozowy język i kumy łażące wokół obozowisk i wzywające nie na barykady, ale do dalszego zwierania szeregów. W skrajnych przypadkach oszołomienia wojną, której tak się boimy, reakcje – ich poziom i sposób argumentacji - w niczym nie różnią się od poziomu popleczników koncertu obcych mocarstw. Nie ma respektu dla wieku, dla doświadczenia, zasług i pozycji zawodowej, jeśli ktoś ma nieszczęście mieć wątpliwości co do daleko idących wniosków opartych o cząstkowe analizy pochodzące z niepewnych źródeł. Ba! Narażamy się już tylko stawiając pytania.

Ledwo udało się wyrwać z okowów totalniackiego myślenia, w którym to partia miała rację, wyrażaną przez sekretarz z trybuny, a wróciliśmy do podobnych schematów. W głowach się nie chce pomieścić, że wolni ludzie będą krytykować wodzów i dowódców, rozliczać z rezultatów, i żądać sprawozdań finansowych z wykonanych zadań. No właśnie tym się różnimy od sowieckiej i każdej innej satrapii!

Na koniec tego wątku wypada zwrócić się do wszystkich tworzących dzisiaj obóz niepodległościowy. Możecie na nas liczyć, kiedy ogłosicie wojnę; możecie liczyć na nasze głosy, nawet jeśli „wojna” była erystycznym zabiegiem, a nadzieje wciąż pokładacie w zwycięstwie wyborczym; możecie nam ufać, że nie ustaniemy w wysiłkach wyjaśnienia tragedii smoleńskiej, ukarania sprawców po polskiej stronie, a jeśli taki kismet, to i po rosyjskiej. Zapomnijcie o ekstazie, bezkrytycznym podziwie, powielaniu propagandowych haseł, i bezrefleksyjnym zaakceptowaniu przywództwa. Szanujemy swoje guziki, i chcemy sami zadbać, żeby ich nam od tużurków nie oderżnięto jakimś tępym sierpem, kiedy się okaże, że z tym nie oddawaniem było trochę na wyrost.

A najważniejsze. Żyjemy „po Smoleńsku”, i do tego wydarzenia należy się odnosić oceniając zdolność różnych politycznych kręgów do przeciwdziałania i zapobiegania zagrożeniom.

Owszem, mam ograniczone zaufanie do waszej militarnej kompetencji.

O potrzebie odtworzenia polskiego logos i polskiego etosu

Nie ruszymy z miejsca bez stworzenia podstawowego polskiego paradygmatu, a jego stworzenie wymaga dokładnego i bezlitosnego przeglądu wszystkich bez wyjątku instytucji, które składają się na państwo polskie. I odrzucenia modelu większości z nich, a w związku z tym stworzenia tych instytucji zupełnie od podstaw. Upraszczając – PRL trzeba wysadzić raz na zawsze w powietrze, a więc wszystko (WSZYSTKO) przestawić z głowy na nogi, inaczej będziemy bić się z cieniami bez żadnej nadziej na trwanie.

PRL-owskie instytucje, włączając w to tak podstawowe dla trwania narodu jak uniwersytety zostały zaprojektowane nie po to, by umacniać niepodległe państwo, ale by konserwować jego podległość. Nie po to po korytarzach latał z gnatem Kołakowski; nie po to agitowali Kuroń z Michnikiem, by polski uniwersytet przechował ciągłość niepodległego państwa. Komuniści podbili uniwersytety i wychowali na nich sowieckich akademików, trwających nieodmiennie u władzy po dziś dzień i wypełniający swoją rolę produkowania podwładnych, a nie obywateli, bo w Priwislinskim Kraju obywatele są niepotrzebni, to jasne. Jednostkowe osiągnięcia, wybitne jednostki, katalogi niezłomnych nie mają, niestety, wpływu na rolę całości kształcenia wyższego w dzisiejszej Polsce. I tak jest z każdą inna dziedziną życia w Polsce, czy to będzie dzisiejsza armia, czy policja, czy administracja skarbowa – to są konstrukty inżynierów z Moskwy, i bez rozwalenia i zbudowania na nowo będziemy obsuwać się na tych wszystkich listach i w tych wszystkich rankingach, i niech nikt nie wierzy, że skończy się na dzisiejszym miejscu w okolicach czwartej setki, za Kuala Lumpur.

Załóżmy, że dzisiejsza opozycja wygrywa kolejne wybory parlamentarne, o ile się jeszcze jakieś odbędą, i zdobywa 60% miejsc w parlamencie, niczym Fidesz na Węgrzech, czego jej zresztą dzisiaj serdecznie i szczerze życzę. I co dalej? Zbudujemy Solidarną Polskę? Odbudujemy II Rzeczpospolitą w formie IV? Solidarna Polska, tak jak ją sobie wyobrażali robotnicy tworzący Solidarność w roku 1980, lub ta jej część, która nie poszła z agentami w 1989, a najdalej w 1992, jest nieaktualna, utopijna, i nie nadaje się do życia.

II Rzeczpospolita? Skończyła się w Kołymie i Auschwitz, więc być może to też nie jest ta droga, bo nie chcemy już ani drugiej Kołymy, ani Auschwitz. Państwa o modelu przypominającym popularny model socjalno-ludowy w Europie lat trzydziestych, przekształcone po wojnie twórczo w welfare states przeżywają dzisiaj widoczny kryzys, i wygląda na to, że efektem uporczywego trzymania się tego modelu było zadłużenie państw po uszy, co dzisiaj właśnie kończy się cywilizacyjną „cofką”.

To jest tak, by rzecz postawić na ostrzu noża: albo chcemy przetrwać jako pula genów, a wtedy trwajmy w kształcie magmowatym, wypinając pupy na zewnątrz, by pulę ubogacić i umocnić, tak jak to robią wszystkie zwierzęta, albo zdecydujmy się na odtworzenie narodu i a państwa, ale to jest bardzo niebezpieczne i obarczone dużym ryzykiem, z którego trzeba sobie zdawać sprawę. Nie ma prostej drogi, a co gorsza nie ma wzorów do naśladowania. A żyby było jeszcze trudniej, małpie naśladownictwo Zachodniej Europy o kant stołu potłuc, bo ta się własnie sypie, i będzie sypać się dalej.

Mamy tę tragiczną, albo tak wspaniałą sytuację, że musimy zaprojektować wszystko od podstaw, w w każdym razie w oparciu o podstawy poważniejsze, bardziej uniwersalne, i trwalsze niż myśl Massalskiego (zwłaszcza nie jego), Poniatowskiego i Kołłątaja, idee romantyzmu, pozytywizmu, czy Piłsudskiego, Dmowskiego, Witosa. To jest już historia, a te historyczne modele w każdym z cytowanych przypadków kończyły się katastrofą. Komisja nad Edukacją Młodzi Szlacheckiej Dozór Mająca dozorowała tak skutecznie, że po dwustu latach młodzi szlacheckiej zabrakło w ogóle, a wychowanie “Pięknych dwudziestoletnich” skończyło się “strzelaniem z diamentów”, a więc właśnie strzelaniem właśnie tymi „pięknymi dwudziestoletnimi”. Przeżył, dostosowała się, wzbogacił i dzieci wykształcił Edek. I to on dzisiaj hula bryką. Wzory obce? Bismarckowski model państwo wyszedł bokiem i samej Europie, i Niemcom, a dzisiaj właśnie zaczynamy płacić zobowiązania tego dziwoląga.

Więc co?

Przede wszystkim trzeba sobie to pytanie postawić, a potem poszukiwać fundamentów. Nie ma powrotu do jakiej mitycznej idei sarmackiej, tak jak nie ma powrotu do czasów pogańskich, choćby z tego prostego powodu, że nie ma nikogo, kto potrafiłby tak rzeczywiście, poważnie i szczerze oddać pełen pokory pokłon dębowi albo misiowi, choć były w Polsce dzisiejszej próby adoracji brzóz, ale to margines, a i to nie na trzeźwo.

Nie ma dzisiaj innego, lepszego rozwiązania niż szukanie oparcia Kościele, tak w zakresie oświaty, szkolnictwa wyższego, jaki i odbudowy administracji, czy życia małych wspólnot. Sam jest katolikiem, ale tutaj chciałbym zwrócić się do tych, którzy nimi nie są, a być może nie są nawet chrześcijanami. Jeśli cel jest wspólny, a tym celem jest odbudowa kraju w skrajnie niekorzystnym otoczeniu zewnętrznym, trzeba oprzeć się o najtrwalsze i najstarsze struktury, która zawsze, pomimo różnych zawirowań, pozostawały ośrodkami życia państwowego. Biskupi przechodzili na żołd cara, ale Kościół się nigdy z cerkwią nie połączył. Jedni wytłumaczą to w sposób nadprzyrodzony, inni muszą szukać odmiennych tłumaczeń, ale przyjąć fakt do świadomości trzeba - tak było, tak jest, a więc najprawdopodobniej tak będzie. Nikogo nie wolno zmuszać do niedobrowolnego przyjęcia wiary, do każdego można apelować o pragmatyczne postawienie na oparcie się o te struktury, które wykazują się najmniejszą łamliwością i największą odpornością na ideologiczne ciśnienia.

Przeprowadzanie lustracji uniwersytetów, czy też zlikwidowanie ich autonomii byłoby takim samym sowietyzmem, jakim jest ich dzisiejszy stan. Trzeba tworzyć konkurencję, i w dziele tworzenia tej konkurencji państwo musi pomóc, tak jak pomagało zawsze fundując pierwsze uniwersytety i ściągają kadrę naukową z miejsc, w których się wcześniej wytworzyła.

Ingerencja państwa w początkowym okresie mogłaby polegać na zapewnieniu katedr wybitnym naukowcom zagranicznym w nowo stworzonych placówkach. Lepiej i taniej zapewnić dożywotnią katedrę postaci formatu Hawkinga, niż czekać z mozołem, aż się za dziesięciolecia odbuduje. Od zagranicznego zaciągu zaczynały wszystkie, znane uniwersytety, to jest fakt, więc i w sytuacji obecnej – całkowitego załamania etosu wyższych uczelni – taki krok będzie uzasadniony.

Uniwersytety z poprzedniej epoki albo musiałyby się „podciągnąć” by przeżyć, albo upaść.

Uniwersytety muszą się zająć odbudowywaniem narodowych elit, ale nie zrobią tego, jeśli Polska będzie bezbronna. Najprostszym rozwiązaniem, które w krótkim okresie czasu będzie w stanie zwiększyć ryzyko związane z zaatakowaniem dzisiaj bezbronnego kraju jest uzbrojenie obywateli. Pomijając atak jądrowy żadna siłą militarna w dzisiejszym świecie nie jest w stanie zapanować nad rzeczywiście masowo organizowaną obroną terytorialną zdolną w razie podboju do przeistoczenia się w masową guerillę, vide - Afganistan. Można najechać, ale nie można opanować, a straty związane z nieopanowaniem są niewyobrażalne. Mały kraj – Gruzja – była w stanie zorganizować 100,000 armię ochotniczej obrony terytorialnej w rekordowo krótkim czasie, dzięki czemu już wkrótce każda gruzińska wieś będzie w stanie mieć swój oddział gotowy do zadania strat wojskom agresora. Już samo stworzenie takich sił i ich wyposażenie nakazuje potencjalnemu agresorowi założyć o wiele wyższe straty planowanego ataku; gdzieś tam jest kalkulacja, przy której atak przestaje się opłacać.

Kluczem jest tutaj odbudowanie umiejętności militarnych wśród młodzieży, a więc 14-18 latków i budowanie etosu broni i służby wśród nieskażonego jeszcze pacyfizmem pokolenia.

Równoległe odbudowywania potencjału militarnego i armii zawodowej powinno być oczywiście kolejnym, równie ważnym z priorytetów, co obejmuje również odbudowę przemysłu obronnego, jego modernizację i rozwój.

Kontynuowanie modelu fiskalnego post-peerelu skazuje nas na kompromitację idei odbudowy państwa, bo nie da się go odbudować w oparciu o ten model. Podobnie jak każda inna struktura polski model fiskalny został zaprojektowany nie po to, by umacniać niepodległość, ale by impregnować podległości. Proszę mi pozwolić zacytować jeden z komentarzy dotyczący systemu emerytalnego, który pojawił się pod jedną z moich notek, a który znakomicie zastąpi długie wywody:

Komentarz blogera PIKO:

„1. Trzeba sobie przypomnieć co to jest procent składany.
Można to znaleźć w excelu
2. Ustalić ile średnio za miesiąc mamy mieć pieniędzy z pracy -załóżmy 3000
3. Przy dzisiejszym systemie to zaokrąglijmy do ok 50% narzut na pracę (jak mam dać komuś 3100 to mnie kosztuje to 4700).
4. Pomijam dochodowe podatki i pośrednie.
A tak na boku - co państwo obchodzi ile zarabiam?

I najlepszy numer teraz.
Nie płacę 1600 miesięcznie do ZUSu tylko za 300 zł kupuję kartę do np. Medicoweru, 300 zł ubezpieczam się dobrowolnie na szpital a  z 1000 zł odkładam na 4% na starość. Podział możemy sobie SAMI DOBROWOLNIE ustalić wg. preferencji. Mogę przepić - moja sprawa (potem zdycham pod płotem).

Pytanie: ile się uzbiera przez 40 lat pracy?
Odpowiedź: 1 milion 185 tysięcy 918 zł 44 grosze.

Odsetki od tej kwoty proszę sobie wyliczyć. Wychodzi ponad 3800 zł na miesiąc. Emeryt powinien się utrzymać.

I teraz jeszcze lepszy numer.

MAMY JESZCZE KAPITAŁ.”

 

Co trafnie uzupełnił uwagą bloger Zasada Heisenberga: „uzupełnienie - niezależnie czy się dożyje czy nie, bo wtedy ta kasa jest dziedziczona”.

Nie mam ambicji wyczerpująco omówić w tym tekście wszystkich obszarów działalności państwa, które muszą podlegać przeglądowi z punktu widzenia ich przydatności w odbudowie z gruzów. Podane, pobieżnie ujęte przykłady miały zilustrować konieczność wyjścia poza schemat zmiany złodziejskiego zarządzania niewydolną strukturą na zarządzanie uczciwe strukturą tak samo niewydolną i niezdolną do życia. Musimy odbudować struktury, które będą w stanie żyć, ale będą również doskonale zaprojektowaną przeszkodą na drodze rozwoju i trwania Lewiatana.

Przede wszystkim powinniśmy pamiętać, że do odbudowy państwa ani nie należy podchodzić doktrynersko, ani też zbyt ufać analogiom. Podam jeszcze jeden przykład – Wielka Brytania sprywatyzowała sieci przesyłowe nośników energii i w rękach brytyjskich pozostała mniejszość udziałów w firmach tę energię dostarczających. Gdyby jednak doszło do jakiegoś „wrogiego przejęcia” w celu sabotowania funkcjonowania państwa, to Wielka Brytania może te firmy znacjonalizować w godzinę, zgodnie z prawem, albo wbrew prawu, bo Wielka Brytania nie musi obawiać się jakiegoś kolejnego kroku, na przykład wkroczenia obcych wojsk pod pretekstem ochrony własności obcych obywateli, dlatego że Wielka Brytania ma broń atomową, która powoduje, że do takiego kroku dojść nie może.

W naszym przypadku mamy do czynienia z sytuacją o wiele bardziej delikatną i wymagającą (przynajmniej do czasu odzyskania zdolności obronnych) innych metod działania łączących konieczność pozyskania kapitału i technologii z potrzebami obronności.

Prowadzenie tego rodzaju rozważań i namysłu nad przyszłością uważam za kluczowe dla powodzenia przyszłego odrodzenia państwa i leczenia narodu, i nie ma tutaj znaczenia, kiedy to odrodzenie się zacznie; namysł musi trwać. Stan państwa jest taki, że można żywić uzasadnione obawy dotyczące najbliższej przyszłości, a na to wszystko nakładają się piętrowo wszelkie możliwe kryzysy, które mogliśmy sobie wymarzyć – od niestabilności w Europie po podejrzanie słabą amerykańską prezydenturę. Być może owoce naszych pomysłów będziemy w stanie zebrać za lat trzydzieści, albo zbiorą jej kolejne pokolenia, to nieważne.

Taka dyskusja już trwa, i w przyszłym postaram się pójść o krok dalej i przedstawić ramowe założenia służące rozwojowi dyskusji nad odbudową państwa.

 

 

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (114)

Inne tematy w dziale Polityka