Okazuje się, że odpowiedź na tak postawione pytanie wcale nie jest prosta.
Rok temu przy okazji "strajku" nauczycieli dostaliśmy sygnał, ze szkoła jest po to aby grono nauczycieli miało pracę i... godziwą płacę.
Teraz potwierdziło się to przy okazji tzw "zdalnego nauczania". Takiej fikcji nauczania, która ma wykazać, że nauczyciele pracują, dzieci się uczą i można spokojnie wypłacić należne uposażenie belfrom oraz udawać, że obowiązek nauki został zrealizowany.
Tyle, że akurat w tym wypadku to właściwie nawet nie można mieć pretensji do nauczycieli... To nie oni za tę fikcję odpowiadają.
Czy polska szkoła jest po to aby uczyć nasze dzieci?
Szczerze mówiąc to coraz bardziej w to wątpię.
Jak słyszę o tym, że rozważa się przywrócenie zajęć dla najmłodszych uczniów w formie zajęć typu świetlicowego to przychodzi do mnie myśl, że system szkolnictwa zredukowano już niemal wyłącznie do roli przechowalni dla nieletnich. Przechowalni na czas, w którym ich rodzice maja pracować na ZUS, budżet, szefa, korporację i inne temu podobne. Aby budżet, ZUS i inne tam twory nie padły z powodu konieczności wypłacania kolejnej "nadliczbowej" transzy zasiłku opiekuńczego
