Homocon Homocon
1002
BLOG

Gej-izowanie się katolików

Homocon Homocon Kultura Obserwuj notkę 13

 

   Na sam przód mała deklaracja:  czynnym katolikiem nie jestem (wręcz uznać mnie należy za ateistę), i mam już tak od małego, jednak mój stosunek do Kościoła i wiary chrześcijańskiej nie był nigdy dyktowany przez pryzmat mojej osobistej niewiary. Tym bardziej jako konserwatysta uznaję wiarę i duchowość za antropologicznie niezbywalne a religię za oczywisty jej przejaw, w społeczeństwo bez religii nie wierzę (jak mawiała jedna historyk, „historia nie zna społeczeństwa bez religii nawet jeśli Bóg ma na imię Mao lub Lenin” – oczywiście w tej sytuacji wolę by miał on na imię Jezus).


Samej religii nie uważam też za zagrożenie dla rozwoju społecznego,jego kultury oraz działalności politycznej, jej wynaturzone formy (powiedzmy „fanatyczne”) tylko w tym są niebezpieczne o ile próbuje się z ich perspektywy za pomocą religii organizować i rządzić sferami jej nie przynależnymi (jak ekonomią czy polityką) - choć rozumiem, że może chrześcijaństwo być dla nich źródłem inspiracji i idei.

 

Tak, uznaję, że państwo winno być świeckie (co nie znaczy sekularyzujące administracyjnie społeczeństwo i jego kulturę), co znaczy niepodlegające przede wszystkim dyktatowi żadnej ideokracji (również gdy ta ma religijne korzenie). Skrótowo mówiąc ekonomią winny rządzić prawa ekonomi, polityką interes narodowy itp. A groźnym jest „mieszanie” tych sfer i ich zasad. Religia zachodzi w konflikt z nauką czy filozofią, lecz jest on częściej twórczy niż groźny; w głównonurtowym chrześcijaństwie (min. Kościele Katolickim) nie podejmuje się prób zastąpienia religią nauki czy filozofii, nie rzadko zresztą mieliśmy do czynienie z sytuacją odwrotną (vide marksizm). Dlatego też, wedle mnie, dla świeckiego państwa większym zagrożeniem jest dzisiaj feminizm niż katolicyzm.

 

Demokracja jak mówił Perykles to rządy większości i dla każdej demokracji istotne jest taką większość zbudować, większość nie przecież wyłącznie demograficzną, co aksjologiczną i normatywną (jednak w obu tych wypadkach dostatecznie, na ile to możliwe inkluzyjną). Każda z doktryn ma w swym wyobrażeniu wrogów, których nie chce dopuścić lub pragnie wykluczyć z udziału w budowie tej większości (dla jednych „całkowicie nie do przyjęcia” jest by taką większość budować ze zwolennikami aborcji, dla innych z „homofonami”; to oczywiście tautologia).


Stąd wynika łączność między demokracją a państwem świeckim, czyli niedoktrynalnym. Zawsze gdy mówi się o większości pojawią się kwestia najróżnorodniejszych mniejszości (przy zwiększającej się liczbie perspektyw ich wyłaniania). Z mniejszościami wedle mnie jest tak, że trzeba odróżnić takie, które nazwałbym przynależnościowymi od tożsamościowych. I tak, jak ktoś jest kobietą mieszkającą w Łódzkim z wyższym wykształceniem, to oczywiście przynależy on do pewnej mniejszości. Tak do niej również należą polscy protestanci. Ci na pewno poza zwykłą przynależnością posiadają też pewną protestancką tożsamość, tyle że tożsamość jest często sprawą wyboru ideologicznego. Tak więc nawet jeśli ktoś nie przynależy do większości genetycznie (nie jest białym Słowianinem wyznania katolickiego, mówiącym po polsku) to może przyjąć większościową tożsamość i winien tak zrobić.

 

I tutaj pojawia się nam lewica, która powstawanie takiej większości utrudnia odwołując się w dzisiejszych czasach go przemyśleń liberalnych lub komunitarianistycznych.  Jak to ujęła raz Agnieszka Nogal – wolność to brak dominacji, a więc skoro większość siłą rzeczy dominuje to tylko brak większości jak zapewniaPhilip Pettit, wielbiciel Zapatero, przyniesie pełną wolność. To właśnie były premier Hiszpanii swego czasu pragną zbudować „mniejszościową demokrację”: skoro dominują „biali, heteroseksualni, mówiący po hiszpańsku, pełnosprawni, urodzeni na miejscu i wyznający katolicyzm mężczyźni” to nowe rządy muszą być sojuszem prześladowanych przez nich mniejszości (imigrantów, homo, kobiet etc.). Efekt znany.

 

Dlatego też uważam, że „podtrzymywanie większości” i jej rządów jest ważnym zadaniem konserwatyzmu (bez oczywiście absolutyzacji). I dopiero tutaj przechodzę do zasadniczego tematu wpisu, obserwując zachowania katolików (skrót myślowy, winno być katolickich środowisk) w ostatnich czasach, czytaj sprawa „Golgota Picnic”, dochodzę do wniosku, że katolicy pozazdrościli gejom; no bo tak, gej to na Zachodzie człek uprzywilejowany, w wielu krajach gdy oznaczy się coś jako homofoniczne to już koniec (pamiętam protesty przeciw „Grze Endera” tylko z tej racji, że autor powieści ma negatywny stosunek do „gay marriages” czy sprawę z restauracjami Chicj-fil-A), podobnie nienajgorzej trzymają się muzułmanie.


Katolik patrzy na to i zazdrości i on chciałby, aby jego głos był usłyszany, i słuchany, by i na jego wezwanie czegoś zakazano, czegoś nie wystawiono itp. Chyba wiele by dał, by stać się taką uprzywilejowaną mniejszością, a może nawet świadomie jest do niej sprowadzany. We Francji uczniowie, którzy przychodzili do szkoły z koszulkami z symbolem „Manif pour tout” byli wypraszani z zajęć, czy katolik nie mógłby obronić się przed tym mówiąc, „my też jesteśmy mniejszością i nam też należą się przywileje”! Katolik uczy się być niegrzeczny (ah, ci muzułmanie zrobią zadymę i wszyscy się ich boją!), ba! groźny by go się bano i mu ustępowano.

 

Wiem, że samej sztuki trudno bronić, z tego co kojarzę to jej tematem głównym ma być potępienie konsumeryzmu z pozycji banalno-słusznej a co do obecności w niej wątków chrześcijańskich to chyba są w niej raczej od rzeczy. Sprawę całej debaty wybitnie utrudniają też „obrońcy kultury”, albo pisząc durny list do prezydenta(a co niby miał by zrobić w tej sytuacji? udzielić miejsca na jej wystawienie w Pałacu Prezydenckim?), gdzie dowiadujemy się, że wisi nad nami groźba cenzury i przemocy (no tak, rozgrzane hordy katofaszystów już zaczęły polować!) z piękną frazą: 

Kultura musi być chroniona przed cenzurą, ignorancją i przemocą z taką samą siłą, z jaką broni się ojczyzny przed zniewoleniem

Znaczy się „będziem bronić Golgota Picnic jak niepodległości”. Dalej było jeszcze gorzej, gdy kilku naukowców z Poznania ogłosiło, że walczyć musi z państwem wyznaniowym! Przede wszystkim rzuca się w oczy, że żadna z tych inicjatyw czy żaden z apeli nie jest skierowany do katolików, katolik to wróg, z którym my ludzie otwarci/tolerancyjni/postępowi będziemy walczyć! Oto nastała Druga Wojna Kulturowa w Polsce!


Dobrze, w tej atmosferze pojawia się jako oczywista chęć zamknięcia się w sobie, okopania, co więcej dzielenia na tych co z nami bezwarunkowo czy mających jakieś wątpliwości. I za chwilę gotowy Ruch Wyzwolenia Katolików! Pojawiają się argumenty, że katolicyzm jest atakowany, katolicy nie mogą być bezczynni i tym podobne. Nawet i racja, tylko że katolicyzm może być źródłem koniecznych dla większości aksjologii i norm (choć nie jedynym), dlatego nie może on zamknąć się i być tylko dla tych, którzy są wstanie zgodzić się z nim w długiej liście poglądów i opinii. No chyba, że na tym zależy katolikom by „mieć swoje”: ja tu jestem katolik i uprzywilejowany jestem aby nie robić tych a tych rzeczy, w tym a w tym nie uczestniczyć, a obok Darwina mieć egzamin z kreacjonizmu. No i liberalno-lewicowy establishment wyda zgodę. 

Homocon
O mnie Homocon

Zajmuję się głównie tematyką międzynarodową, polityką zagraniczną; z przekonań sceptyczny konserwatysta. Na salonie24 teksty o geopolityce, społeczeństwie, kulturze, felietony. https://twitter.com/azarzGrajczyski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Kultura