Horatius Horatius
1227
BLOG

Marzenie o chrześcijańskim singlu

Horatius Horatius Rozmaitości Obserwuj notkę 31

Od pewnego czasu irytują mnie rozterki naszych katolików wobec singli, singielstwa i singlowania. Zazwyczaj rozciągają się one od negacji do apologetyki, bez właściwych prób zrozumienia sytuacji.

 
Kto z nas nie widział na katolickich portalach tekstów stawiających singli pod pręgierzem? (Pojęcia singla nie wyjaśniam. „Jaki koń jest – każdy widzi.”) A to rozbijają rodzinę, a to niemoralnie się prowadzą… V kolumna lewactwa i liberalizmu w naszych domach. No, fakt, jest w tym trochę prawdy. Ideałem społecznej wizji liberalizmu jest wyrwany z więzi społecznych i rodzinnych homo oeconomicus, młody wyszczekany yuppie, wolny od relacji z innymi ludźmi, który dzieli swój czas na szaleńczą pracę i dzikie balangi. Czyli właściwie singiel. Lewicy też single wyraźnie podchodzą, bo mogą być potencjalnym młotem na tradycję, chrześcijaństwo i rodzinę, od których trzeba przecież człowieka na siłę bronić. Nic więc dziwnego, że tradycyjnie lokujący się w przeciwstawnym okopie konserwatysta przestawia urządzenia celownicze i śle w stronę Bogu ducha winnych singlów serię za serią.
 
Mamy jednak w kręgach katolickich także odmienną tendencję. Jest to pochwała singli. Zazwyczaj reprezentują je osoby patrzące na to zjawisko z punktu widzenia socjologii i psychologii, starające się je z rozumieć i nie kryjące, że robią to z dużą dozą empatii. Jak na mój gust zbyt dużą. Zachwycają się niesłychaną energią i mobilnością singli, tym jak kreatywnie podchodzą do życia i jak wiele dobrego mogą uczynić. I zazwyczaj zastanawiają się jak ten olbrzymi (i piszę to bez ironii) potencjał przekuć na pożytek dla Kościoła. Zazwyczaj podciąga się singli pod słowa św. Pawła, który stwierdził, że samotny człowiek ma więcej czasu dla Boga. Tkwi w tym nieco prawdy, ale dobieranie cytatów z Pisma Św. na siłę, żeby potwierdzić tylko swoją tezę, ukazuje intencjonalność tego punktu widzenia.
 
Praktyka pokazuje, że single raczej o Bogu nie myślą, a czas zapychają sobie pracą, więc św. Paweł pasuje tu jak pięść do nosa. Ponadto w historii mamy setki postaci, które dużo zrobiły dla siebie i innych (Ojczyzny, Kościoła, narodu, społeczeństwa, państwa itd.) i z powodzeniem zakładały rodziny. Niektóre z nich były naprawdę płodne i działały niezwykle energicznie. Fakt, największe utwory muzyczne, literackie itd. powstawały zazwyczaj w okresie, gdy ich twórcy mieli zazwyczaj złamane serca lub czuli się osamotnieni. Podobnie mężczyźni (jak główny bohater „Człowieka, który gapił się na kozy”) dokonywali zazwyczaj heroicznych czynów, gdy dostali „harbuza” – wyruszali na wojnę, szukali św. Graala, poświęcali się nauce. Zapewne to samo można by powiedzieć o kobietach. Tylko kto powiedział, że musi to być niemal całe życie, a nie krótki epizod, który każdemu może się przydarzyć? Zdumiewa mnie fakt, że z największą nadzieją na mariaż singli i chrześcijaństwa patrzą osoby posiłkujące się warsztatem psychologa. Przecież od dawna wiadomo, że ucieczka w pracę ma przede wszystkim uśmierzyć ból, zapełnić poczucie pustki. Najczęściej związane jest z brakiem umiejętności interpersonalnych, czyli po prostu z samotnością. Czy radosne podchodzenie do wizji człowieka osamotnionego naprawdę przystoi chrześcijaninowi, wyznawcy najbardziej wspólnotowej ze wszystkich religii? Czy dobro naprawdę da się zbudować na czyimś cierpieniu? Tajemnica Krzyża wskazuje, że tak, ale cieszenie się z tego, że w naszym społeczeństwie przybywa cierpiących, samotnych osób wydaje mi się mimo wszystko nieludzka.
 
Pochodzę z pokolenia, w którym zjawisko lawinowego przyrostu singli jest najbardziej zauważalne, z generacji osób, będących obecnie studentami. Znam wiele osób, które mają duże zadatki na singli i takich, które nimi faktycznie są. Wielu moich znajomych (zwłaszcza kobiet) nie widzi się w roli przykładnego małżonka, a już, nie daj Boże, przy zapaskudzonych pieluchach. I wydaje mi się, że przyczyny tych tendencji są całkiem banalne i widoczne gołym okiem. Najważniejszą z nich jest oczywiście kryzys rodziny. Wychowywaliśmy się przeważnie sami, gdy rodzice byli zajęci pracą. W wielu naszych rodzinach brakowało matki i ojca, stale nieobecnych, stale goniących za karierą i kasą na nowy samochód. Młodych, którzy pochodzą z rozbitych rodzin też nie trzeba daleko szukać. Nic więc dziwnego, że duża część z nas jest pozbawiona dojrzałych wzorców wywodzących się z rodziny, a przez to ma duże problemy z wchodzeniem w stałe relacje. Determinuje to też występowanie kolejnych negatywnych zjawisk, jak dużej ilości młodych z syndromem Dorosłego Dziecka z rodziny Dysfunkcyjnej (DDD). Osób z rodzin z problemem alkoholowym (Dorosłe Dzieci Alkoholików - DDA) również w naszym społeczeństwie nie brakuje. Zdaniem niektórych stanowią oni nawet 40% populacji.[1] Warto zauważyć, że większość z nich może poszczycić się wyższym wykształceniem.[2] Ciekawa prawidłowość, prawda? W ogóle zaburzenia osobowości to nasza przyszłość, zarówno w Europie, jak i w Polsce. Liczba osób z mojego pokolenia, które trafiają na kozetki psychoterapeutów wzrasta.[3]
 
I nie ma co się dziwić, bo nie wyrabiamy na studiach. Drugi kierunek, trzecia specjalizacja. A po tym wszystkim i tak brak perspektyw na pracę. I jak tu myśleć o rodzinie? Dorastaliśmy w dzikim liberalizmie lat 90. Przywykliśmy nie tylko do kultu pracy, ale i pieniądza. Rozpieścili nas rodzice wciskający nam markowe ciuchy i coraz to nowocześniejsze gadżety w miejsce rodzinnego ciepła. Lubimy luksus. Lubimy samorealizację. Po co nam drugi człowiek, po co nam stała więź? Wychowani w typowo liberalnym materializmie sprowadzamy to do seksu, głównie przygodnego. Bardziej niż rodziny wykształciły nas w tym zakresie media wmawiając nam, że bez orgazmu nie ma szczęśliwego związku. A od tego tylko krok do uprzedmiotowienia kochanka (bo przecież nie partnera ani małżonka), traktowania go jako seksualnego rowerka. Liczę się ja i moje potrzeby. W pokoleniu wyścigu szczurów jest czas tylko na konsumpcję.
 
No, tu już zacząłem demonizować. Bo przecież według wszystkich znaków na niebie i ziemi singlom relacji najbardziej brakuje. A zwłaszcza „drugiej połówki”. Niejeden portal randkowy zdołał już się nieźle spaść na młodych-samotnych. Przyczyn tego zjawiska niektórzy doszukują się w kreowanym przez masmedia obrazie miłości – cukierkowym, do bólu romantycznym. Nierealnym. Z mózgami pełnymi postromantycznych bajeczek raczej nie będziemy w stanie przyjąć do naszego życia osoby z krwi i kości. Tak czy inaczej dowodzi to, że singlom jako zbiorowości nie jest w ich stanie bynajmniej dobrze. Czy zatem dorabianie ideologii do samotności jest na pewno dobrą drogą?
 
Osobiście nie widzę powodu do idealizacji singlów, ani do ich stygmatyzacji. Z dwojga złego uważam jednak, że gorsze efekty przynosi na pierwsza postawa. Bezrefleksyjne przyjmowanie „singlowania” za dobra monetę jest tylko multiplikowaniem krzywd. Żyjemy w czasach gdy nic nie wydaje się tym, czym jest. W epoce anomii, kryzysu wartości i globalnego zagubienia. Dobro jest złem, zło dobrem, a życzliwość i miłosierdzie… Krzywdą. Czy wmawianie człowiekowi, że wszystko z nim w porządku skoro jest mu źle przystoi chrześcijaninowi?
 
__________________________
 
Horatius
O mnie Horatius

Najlepiej przekonać się jakie mam poglądy czytając moje teksty.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości