hrPonimirski hrPonimirski
130
BLOG

Cink... cink... Kaczing!

hrPonimirski hrPonimirski Polityka Obserwuj notkę 1

Jeden z ostatnich odcinków Milionerów rozpoczął się pytaniem bodajże za 250 000zł. Widziałem poprzednią grę, więc wiedziałem, że to będzie kontynuacja. Może nie kojarzyłem dokładnie kwoty, ale wiedziałem, że jest już wysoka. I nagle w moim mózgu zrobiło takie blink-blink i nie wiedzieć czemu wydawało mi się, że jest to pierwsze pytanie za 500zł. Dlatego może, że pytanie było dziecinnie łatwe, należące do tzw. wiedzy powszechnej. Coś w guście nabijania się z audiotele. Japoński wojownik – samuraj, pigmej, mintaj (jeśli ktoś pamięta stare skecze Marcina Dańca). Pytanie brzmiało – co się znajduje na jednodolarówce? - piramida, statua wolności, koloseum, czy cośtam jeszcze.

Wykluczając kunktatorstowo układającego pytania czy reżysera, które kazałoby dać łatwe pytanie pod koniec rozgrywki, bo w końcu od czasu do czasu ktoś musi te większe sumy wygrywać, lub też odwrotnie jako podpuchę, by gracz zaraz pośliznął się na kolejnym pytaniu, zostaje nam jedna alternatywa. Pytanie było trudne.

Nie chodzi o to, że akurat odpowiadającemu nie podpasowało i się wycofał. Ale właśnie, że tak musiał założyć ten co segregował pytania wg trudności. Co oznacza ni mniej ni więcej, że mało kto pamięta, że dolary były nieoficjalny, środkiem płatniczym w Polsce. Choć widziałem ostatnio minireportaż, że ludzie nawet nie pamiętają władców na obecnych polskich banknotów (co od biedy możnaby tłumaczyć używaniem kart, ale to nie to).

Przy okazji warto wyjaśnić prawo, że pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy. Wbrew pozorom nie jest ono o tym, że wszystko w życiu parszywieje – bo tę obserwację należałoby kojarzyć raczej z prawem wzrostu entropii. Mówi ono o tym, że człowiek chętniej wyda gorszy pieniądz, jeśli państwo (sztucznie) gwarantuje jego wartość. Oczywiście w czasach kiedy Kopernik (nazwisko prawdopodonie od koper tj. miedź, a nie od kopru) to zauważył mógł to być np. talar z mniejszą ilością srebra (od którego notabene pochodzi nazwa "dolar"), który zostałby chętniej wydany na rynku niż ten z większą, z którego większą ilość srebra możnaby odzyskać. Więc jak ktoś miał w PRLu jakieś dolary czy bony i miał je wydać w Pewexie, to też wydawał bony towarowe, które były poza PRLem bezużyteczne. A dolary jak łaskawe państwo ludowe pozwoliło przekroczyć granicę mogły być użyte poza nią.

Pewexy... Wchodziło się jak do innego świata. Nagle zamiast np. w Warszawie, człowiek znajdował się w Warszawie Zachodniej. Nie chodzi oczywiście o stację kolejową, ale jakby Amerykanie okupowali teren wielkości niewielkiego sklepu i w środku miasta pozostawili enklawę. To samo w innych miastach. Można było wejść do Poznania Zachodniego, Gdańska Zachodniego, Lublina Zachodniego etc... Dziś towary wydające się kiedyś za lukusowe można kupić w każdym sklepie. Jeśli ktoś słabo to pamięta, proszę sobie obejrzeć (być może jeszcze raz) scenę z serialu "Alternatywy 4", jak Kotek i Kołek spierają się o paczkę z zagranicy. Nic co widać potem, gdy już dzielą się nią, nie jest żadnym "aj-waj", ale wtedy... (Ostatnio słyszałem, jak ktoś narzekał na koniaki z Baltony – to czego on normalnie używał? Było coś jeszcze po wyjściu z matrixu? - Swoją drogą ktoś kto już jako dziecko brał od koleżanek i kolegów 2 zł za drobne przysługi, musi być niesamowicie chciwy – a nawet jeśli historyjkę wymyślił na poczekaniu, jest to niepokojące.)

Litemotivem doby PRLu były programy o produkcji bubli. Nie wiem, czy państwo chciało zrobić wrażenie, że walczy z problemem, który w sumie był immanentną częścią systemu. Może sprawę chciało zagadać. Może miało to odnieść skutek greckiej tragedii, tym że już samo mówienie o problemie wywołuje efekt katharsis. Może wszystko po trochu. Ważne że skończyło się to praktycznie jak ręką odjął zaraz po tym jak komuna udała, że upadła. Być może jest jakieś analogiczne prawo, że praca gorsza wypiera pracę lepszą, wtedy gdy państwo uznaje wykonanie pracy niezależnie od jej efektu (czy się stoi czy się leży – 2 tys. się należy). Zjawisko jest podobne – rozdźwięk między wartością realną a nominalną. Czy można to dalej ekstrapolować na filozofię – np. spór nominalistów z realistami – jeszcze nie wiem. Ale to przemyślę. (Jedyne co mi teraz przychodzi do głowy w ramach ontologii, czyli teorii bytu, to to że trawa pomalowana na zielono jest nominalnie zielona, choć realnie - odnosząc się do esencji czyli istoty trawy – niekoniecznie.)

Nic dziwnego, że każda normalna rzecz w ludowej "ojczyźnie" (choć raczej należałoby ją zwać "wujczyzną" od indywiduum zwanego "Uncle Joe") – na zasadzie kontrastu z beznadziejną rzeczywistością – wywoływała efekt "Wow", mimo że to słowo nie było wtedy popularne. Ta beznadziejność była związana z czymś, co byśmy nazwali dziś imposibilizmem – "po prostu się nie da"- bo zgodnie z tym, co wyżej napisałem nie było po prostu motywacji. Buble jeśli chodzi o tzw. dobra materialne odeszły w niebyt (jeśli nie liczyć podejrzeń, że obecnie produkty specjalnie są postarzane, żeby je częściej kupować; swoją drogą, coś co za komuny samo wychodziło, teraz podobno robi się spacjalnie). Jednak ciągle słyszymy o bublach prawnych, gdy parlament zapędzi się z ustawodawstwem. Dużo częściej jednak bublami są wyroki w sądach.

W kontekście bubli warto przypomnieć wystąpienie europosła z Estonii w czasie gdy inni europosłowie bigosowali Polskę za rzekomy brak praworządności (z kontekstu tamtej wypowiedzi wynika, że bigosuje się każdego człowieka czy organizację, która ma inne zdanie; swoją drogą mówca, który raz po raz używa fraz trudnych do przetłumaczenia i przy każdym razie jeszcze retoryczne zastanawia się, jak tłumacz to przetłumaczy, raczej mówi te frazy intecjonalnie, a nie dlatego że do końca nie wie co mówi). Europoseł z Estonii powiedział, że Polska jest krajem demokratycznym... A propos... Wszyscy obrońcy demokracji powinni się teraz spalić ze wstydu, bo większość europosłów mówiła, że demokracja jest nieważna i że nie jst ważne, że partia proponująca zmiany w sądach została wybrana przez Polaków demokratycznie... i że ważne są wartości... Normalnie bym się ucieszył, ale podejrzewam, że nie są to te wartości, o których sobie tu nieraz piszemy (i które poniekąd wpisują się w spór między realizmem a nominalizmem). Europosłowie zza tzw. granicy też dworowali sobie, że już 30 lat minęło od upadku [udawanego – przyp. tłum.] komuny a partia rządząca ciągle szuka komuchów i istnieniem komuchów tłumaczy wszelkie reformy. Jakby na sali europarlamentu nie siedziało kilku "delegatów" z Polski, a jeden TW nawet zabrał głos przyłączając się do bigosowania.

No więc – ciągle w temacie bubli - ten europoseł z Estonii powiedział, że Polska jest krajem demokratycznym (w końcu jest z kraju będącego byłą sowiecką republiką – więc on szanuje demokrację), ale w środku jej znajduje się niedemokratyczny, komunistyczny twór – sądownictwo.
I tą wypowiedzią bym zakończył notkę. Nie wiem, ile ona wniosła w Państwa życie, ale liczę, że co u niektórych wywołała choć namiastkę katharsis.

Mówimy – komunizm, a w domyśle - buble.
Mówimy – buble, a w domyśle - komunizm.
(Jak ktoś coś bierze za dobrą monetę, wraca to do niego jak zły szeląg.)

"The market is a democracy in which every penny gives a right to vote." [Ludwig von Mises] "The battle is a democracy in which every sword gives a right to vote." [Jerzy hr. Ponimirski]

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka